Piąty sezon tri po raz pierwszy rozpoczął się po kompletnych przygotowaniach w tym kierunku. Stoi za tym próba wzmocnienia słabych punktów, a także plan pierwszego zmierzenia się z pełnym dystansem. Z tego powodu wiosenne starty w półmaratonie i maratonie po raz pierwszy traktowane były treningowo i prawie z ciężkiego treningu, zwłaszcza półmaraton. Maraton jak zwykle pokazał kto tu rządzi, natomiast półmaraton był przyjemnie zrealizowanym BNP.
Triathlon zacząłem podobnie jak rok temu od 1/4 w Ślesinie. Luzowanie treningu przed startem nie było duże ze względu na bardziej treningowy jego charakter. Ale po zeszłorocznej gumie, która zepsuła mi dobry start miałem tu rachunki do wyrównania. Lista startowa niestety trochę przerażała. Jarosław G. i Tomasz B. to obok Arka giganci M55. Jak rok temu był niezawodnie Professore i Piotr zwany Papierzem. Liczyłem, że ten drugi zaszczyci tubylców odprawieniem mszy w miejscowym kościele, ale chyba napięcie przedstartowe mu na to nie pozwalało. A może to nie był ten Papież, a może to moje napięcie przedstartowe mieszało mi głowie. W końcu trzecie miejsce w kategorii było nie obsadzone. Pierwszy problem wynikł na parkingu po wyjęciu roweru, na którym odbyłem 3 treningi. Mam on worek w ramie na izo, który napełniałem po raz pierwszy i nie mogłem sobie poradzić. Wlana ilość płynu była bardzo mała. Stanęło na tym, że przechwycę buteleczkę od Żony po pierwszym kółku. Trochę rozciągania w czasie startu tez się przyda. Drugi problem nastapił po pływaniu. Spojrzałem na zegarek i nie mogłem znaleźć odpowiednio ciężkiego przekleństwa, aby podsumować cyfry, które ujrzałem. Były także bardziej świetliste momenty. Przechwyt się udał, a stoper po rowerze pokazał kilka sekund powyżej 1:12. Przy dużym wietrze to był bardzo dobry czas. Bieg szedł solidnie, ale bez iskry i na 6-7 km miałem wrażenie, że doszedł mnie mocny zawodnik z kategorii i podium wydawało się obsadzone. Postanowiłem trzymać jego tempo, ale z duszą na ramieniu, bo to nie jest specjalność mojego zakładu, lubię biegać sam i swoim tempem. Jednak tym razem szło. 200m przed metą włączyłem podtlenek azotu i na linii mety wyszło 8′ przewagi. Udało się, jestem trzeci, 2:23:55. Piotr wpadł na metę troche poźniej i udawał zmęczonego. Niezły z niego aktor. Professore na krótszym dystansie skutecznie zrzucał chorobowe odium. Już w domu wieczór rozświetliły gratulacje od Arka, po których wymieniliśmy parę filozoficznych opinii. Jednak przyjemnie się te wszystkie klocki poukładały na inaugurację sezonu tri. Gwoli porażającej mnie statystyki dodam, że M55 wygrał Jarosław 2:14:39, drugi Tomasz 2:17:28. Jeszcze ciekawe, że mój wynik dałby mi zwycięstwo w M50.
Start w Suszu też nie był traktowany priorytetowo. 11 dni przed startem zakładka na mocnych tempach 76/15, a tydzień przed startem zakładka już tlenowa 120/5. Dopiero ostatnie kilka dni to duże luzowanie. Susz, to Susz, wynik tu jest zawsze sporo warty i trzeba próbować. Miałem atuty w ręku, bo system nawadniania został rozpracowany. Poza tym na liście znowu Tomasz B. i mój bezpośredni rywal ze Ślesina, Janusz M. Na szczęście są też nazwiska bardziej bratnich dusz, Król Programu Rozgrzewki Artur, zwany Professore, Irek O., Boguś P. Olek S. Tomasz K., z którym miałem osuszać Susz. Więcej nie pamiętam i szczerze tego żałuję. Tym razem wszystko się jakoś układało, nawet dobre miejsce na parkingu. I nawet zniknięcie kuwet mnie nie przerażało, tym bardziej, że Artur załatwił mi motywujące sąsiedztwo Eweliny w strefie zmian. Jedynie byłem niewyspany, bo zbyt skuteczne ładowanie węgla w sobotę podniosło mi poziom energetyczny i nie mogłem zasnąć. Tuż przed startem skrzyżowałem wzrok z Julitą, po czym serdecznie przybiliśmy piątki. To był ostatni dobry omen przed startem. Nie wspomnę, że Żona wydawała się mniej zmęczona pilnowaniem bym wszystko ogarnął przed startem. Z wody wyszedłem po ponad 39 minutach. Ta kiepścizna to mój rekord, więc nie kląłem i mogłem się skoncentrować na poszukiwanich worka. To się udało i chyżo wskoczyłem w buty MTB, w których świetnie mi się biega. Zimą kupiłem buty tri i tydzień temu pedały szosowe do nowego roweru, ale muszę dojrzeć do tego sprzętu. Przy wyjeździe roweru stała obok Żony moja Coachyni Ola, której okrzyk podziałał na mnie jak smagnięcie bicza. Wyrwałem co koń wyskoczy i czułem czwórki jeszcze ładnych kilka kilometrów. Nie było łatwo. Spory wiatr przy tym układzie trasy przeszkadzał jeszcze bardziej niż w Ślesinie. 2:29:36 było gorsze jak planowałem, ale jak się później okazało prawie 5 minut lepiej niż zwycięzca kategorii i 12 minut lepiej niż kolejny. Bieg był dla mnie bardzo stresujący, plan tempa był poniżej 5’00, ale nie wchodziło. Poza tym na pierwszym km zza krzaka wyskoczył na mnie jakby Bin Laden z długą brodą. Przerażenie minęło razem ze startowym amokiem – nie dostrzegłem stroju AT z napisem Tomasz K. To z nim miałem osuszać Susz i on się pewnie już za to wziął. Dylemat – koleżeńska lojalność czy sportowa rywalizacja? Jednak pobiegłem dalej. I słusznie bo tam Coachyni miała punkt kontrolny, dla niepoznaki mając dziecko w wózku. Okrzyk idziesz, idziesz i co miałem robić. Na szczęście mięśniowo czułem się stabilnie więc nawet biegłem, trochę gorzej niż plan, ale dość równo. Ta bezlitosna, młoda osoba czekała na mnie także na kolejnym kółku. Oprócz słownych motywacji, czekała mnie jeszcze jedna stresująca niespodzianka. Jej mąż Maciej specjalnie mnie zdublował, żeby mi pokazać właściwe tempo biegu. Nawet im to wyszło bo ostatnie 5km zszedłem poniżej 5’00. Jedyne psychiczne wytchnienie miałem po drugim kółku, kiedy Żona krzyknęła – jesteś drugi, masz dużą przewagę nad trzecim, a kawałek dalej Jula gorąco dopingowała. Apogeum stresu było na ostatniej prostej. Na tablicy widzę 5:05:10. Do pięciu minut jeszcze dałem radę zliczyć, bo startowałem w drugiej fali i wychodzi 5:00:10. Cieszyć się czy płakać? Jak żyć, jak żyć? Dostałem medal, zdałem chip, wziąłem pomarańcze i włączyłem zapis na Garminie. Patrzę po dłuższej chwili 4:59:23. Wouw. Jednak złapałem króliczka! Przerwa między falami była większa niż 5 minut! I za chwilę prawie taniec z Żoną przez barierkę. Dla statystyki, mój czas biegu 1:43:58. Dla porażającej statystyki – M55 wygrał Tomasz B. 4:40:38, w tym pływanie poniżej 26 minut. W strefie mety tradycyjne rozmowy i spotkania z nowo poznanymi i znanymi kolegami, szkoda, ze nie ze wszystkimi się udało. Ukoronowanie dnia to dekoracja, a może nawet bardziej smsowe, sponataniczne gratulacje od kolegów. Dziadka to naprawde rusza.
O ile dobrze ogarniam koleżeńskie statystyki na podstawie wujka Enduhuba, to życiówki zrobili Professore, Olek S. i Tomek K.
Gratulacje!
Brawo, super wynik. Oj młodzież 🙂 może się dużo uczyć!
Chyba powoli czas poprosic o autograf zanim ustawi sie kolejka :). Gratulacje – podobnie jak moj imiennik ponizej 'zazdraszczam’ tej czworki z przodu.
Boguś, Ty masz tak równomiernie rozłożone talenty do 3 dyscyplin, że Tobie wystarczy patrzenie na siebie 😉 Jak tylko życie i chęci Ci pozwolą poświęcić dłuższy czas na trening to Twoje wyniki to dopiero zrobia wrazenie 😉
Gratulacje Jarek. Jestem pod wrażeniem wyniku roweru. Cieszę, że masz tak dobre wyniki, bo to pozwala mi patrzeć na optymistycznie na przyszłość :-). Do zobaczenia w Gdańsku :-).
@Andrzej, nie wypominam młodego wieku 😉 ale młodzi zazwyczaj są bardziej bojowo nastawieni 😉 więc masz marzyć dalej, ale i wziąć szablę w dłoń i walczyć 😉 @Małgosia, właśnie mi Ciebie w wynikach brakowało 🙁 Susz właśnie nie był na luzie, a trochę na hamulcu i jakkolwiek jestem bardzo zadowolony ze startu, to myślę niestety, że nawet jak hamulec sie całkiem zluzuje i dyspozycja jeszcze wzrośnie, to do wymienionych kosmitów dużo zabraknie, ale przecież doskonalenie sie jest też bardzo wazne, nawet bez osiagania doskonałości 😉
@Arek napisałem, że brakło na jednym i to nadprogramowym, czyli w ogóle go miało nie być. Co nie zmienia faktu, że jak zrobili to mógł być zaopatrzony do końca, ale to taki mały minusik który nie powinien przysłonić całej masy plusów tej imprezy. Na pewno będę chciał tam jeszcze wrócić. Po za tym plus za pamięć, w tym wieku… 😉
'Start w Suszu nie był traktowany priorytetowo’ – hahaha 🙂 Jeśli poleciałeś tak na luzie to strach się bać na zawodacho 'priorytetowych’! Nie tylko AG powinni bacznie Ciebie obserwować. Gratuluję fantastycznego wyniku. To, że mogę o takim czasie pomarzyć- to oczywiste. U mnie Susz był w tym roku na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o zawody w Polsce (bo jedyny). Nocleg (szkolna podłoga) zamówiony, złomek przygotowany i na dzień przed wyjazdem dostaję wiadomość, która zatrzymuje mnie w domu 🙁 Cóż, widać ten rok taki jest- nieprzewidywalny. Zal mi było Suszu ogromnie, ale czasem nic sie nie poradzi. Czytając o TAKICH wynikach- po prostu zazdroszczę (pozytywnie). Trzymam kciuki za następne wyniki!
Kuba, z tego co pamiętam to ,,pojechałeś’ trochę orgów za BydBor. Ponoć nawet wody brakowało na punktach. Birąc pod uwagę tegoroczne wpisowe (700 zł) to może im na wode wystarczy… 🙂 Piotruś, a co Ty taki milczek ostatnio…? Obraziliście się z Nadblogerm na AT?
Jarek – gratulacje wyniku. O złamaniu 5tki na połówce to ja mogę tylko pomarzyć 😉 Przy okazji powodzenia na całym!!!
@Jarek @Arek BydBor jest naprawdę spoko, przeczytajcie mój wpis na temat imprez IM w Polsce. Według mnie 1 lub 2 miejsce, no ciekawe jak Poznań w tym roku bo może podskoczyć w rankingu
Pozamiatane, gartulacje piękny wynik. Złamać 5h na 1/2 IM to nie lada wyczyn, może kiedyś mi się uda. Mam jeszcze trochę czasu do M55 daleko 😉 A jak widać wyniki robi się właśnie wtedy 🙂
Piotr, jednak byłeś w stresie wczesniej 😉 ja mówiłem, że 68 powinno być dla mnie optymalne, ale, że jeszcze mi troche brakuje 😉 zawsze jestem fair play, tym bardziej z bliskimi kolegami 🙂 i nie stosuje walki hybrydowej 😉
Jarek, jeszcze raz Wilekie gratki za wyniki i wpis, nic tylko pozazdroscic. Piszesz, ze w Slesinie, ….napięcie przedstartowe mieszało mi głowie… To co ja mam powiedziec, jak uslszalem magiczna cyfre 68!!! W pierwszej chwili, myslalem ze to Twoja data urodzin, dopiero pozniej domyslilem sie, ze mowisz o aktualnej wadze ciala!!!! Tego sie nie robi kolegom, a na pewno nie w dzien przed startem!!!! Po za tym uwazam, ze do masz wiele wspolnego z kosmitami!!!! pozdr
Ja miałem proste rozważanie, markowe impry zagraniczne odpadały, polskich jest mało i żadna szału nie robi, kluczem był termin, moja Coachyni tam startowała na 1/2 , ale ona jest twarda dziewczyna i nie pęka od byle czego, na startach pijemy tylko swoje Vitargo, więc i tak trzeba liczyć na siebie, ja mam nadzieję nie umierać na starcie, ale tez trudno stawiać cel w debiucie, tym bardziej, że dla samego maratonu mam ogromny respekt
Borówno powiadasz…. a wiesz, że w tym roku to MP w AG? Odczywiście pełnego mam na myśli… Kusi mnie ale w mojej sytuacji raczej nie powinienem… Masz jakieś opinie na temat orga?
@Marek, nowy inhalator to rezerwa strategiczna i czeka, aż w moim kotle zacznie przygasać 🙂 Pisania staram się uczyć od najlepszych Nadblogerów i nieskromnie myślę, ze jestem godzien Ci wiązać buty 😉 Szkoda mi braków w edukacji, które spowodowała Twoja nieobecność w Ślesinie. @Marek, Arek – kosmos to nie jest, idzie do przodu, ale naprawdę tylko rower jest bardzo dobry, mimo, że pierwsze 1300km przejechałem w 2013 roku i to jest za mało na kosmitów @Arek, tylko krajowe zawody mogłem rozważać i mój Coach uznał, że termin BydBor najlepiej pasuje do planu treningowego, zresztą start ten mimo, że najcięższy, nie ma najwyższego priorytetu w przygotowaniach
Jarek, zapmniałem… a gdzie planujesz pełnego?
Jarku, Twoje osiągnięcia sportowe są wręcz kosmiczne!!! Czyżbyś zmienił zawartość inhalatora? Podziw i Duma! Wraz ze wzrostem formy sportowej podniósł się poziom literacki Twoich wpisów – gratuluję i trzymam kciuki za pełny dystans 🙂
Jorus, jeszcze raz szacun!!! Pięknie!!! Właśnie uświadomiłeś mnie, że dokładnie w tym samym roku nieśmiało wkradliśmy się w królestwo Trimordoru! Tylko Ty idziesz systematycznie do przodu a ja się cofam. Już życiówkę w ¼ masz troszkę lepszą od mojej. Ale taki jest sport, bez rywalizacji straciłby urok… Tak jak piszesz, Tomasz B, niesamowite pływanie! 55 lat chłop! 27 min i 9 w open! Coś niesamowitego! Są terminatorzy wśród nas! 🙂