Czwórka na Horyzoncie – Sieraków 2014

Zima mocno przepracowana, kałuże spod trenażera wyschły, wyszło słońce, słupek rtęci w termometrze podskoczył do góry i przyszedł czas na pierwszy większy start w sezonie – ½ IM w Sierakowie. W tamtym roku poprawiłem tam życiówkę, w tym roku miałem nadzieję na przynajmniej taki sam wynik. Co prawda po olimpijce w Olsztynie miałem pewne obawy, ale rzeczywistość miała zweryfikować moją formę.

Na miejsce docieram dzień wcześniej, po drodze parę razy przejeżdżamy przez czarne niebo, które częstuje nas hektolitrami deszczówki. Mam tylko nadzieję, że chmury wyleją w piątek wszystko, co mają, a na sobotę niebo będzie bezchmurne, a asfalt suchy jak piasek na Saharze. Nie żeby deszcz mi przeszkadzał, w końcu pogoda podczas ostatnich triathlonów pogoda mnie nie rozpieszczała (zawsze lało).

IMG 4385Meldujemy się dzień wcześniej w pachnącej koloniami drewnianej „piramidzie”, 10 minut spacerkiem od expo. Warunki nie zachwycają, ale nie przyjechałem tam, aby siedzieć w domku. Szybki meldunek, spisanie liczników(sic!) i już jestem w biurze odbierając pakiet startowy. Plecak, koszulka, ulotki, makaron i paluszki. Mniam mniam – nie wiem, od czego mam zacząć – paluszki czy makaron?! Zanim się zdecydowałem, stałem już pośrodku expo starając się nie dostać oczopląsu – żele, odżywki, startówki, pianki, kaski, koła, czasówki, wszystko aero i z polewą karbonową. Gdyby nie to, że byłem razem z moją rodzinką, siedziałbym tam do zamknięcia przymierzając dotykając, głaszcząc, oglądając wszystko po kolei. Po ostatnich startach moja pianka była coraz bardziej przewiewna, więc zacząłem szukać kleju, już na pierwszym stoisku znalazłem to, co chciałem – Czarna Wiedźma miała zadbać o szczelność mojej pianki. Przy okazji uzupełniłem swoją bibliotekę o kolejną książkę „Biec albo umrzeć” by Kilian Jornet. Strefa zmian była już otwarta, więc stwierdziłem, że lepiej będzie wprowadzić rower dzisiaj, aby uniknąć „korków” i nerwów w dniu zawodów. Z należnym szacunkiem i uczuciami zawiesiłem mój rower na belce, pogłaskałem, obiecałem, że przyjdę jutro zobaczyć czy wszystko z nim w porządku i poszedłem na odprawę. Co prawda spóźniłem się jakieś 35 minut, ale okazało się, że byłem na czas, widocznie jakaś awaria techniczna spowolniła organizatorów. Jako spóźnialski zająłem miejsce na samym tyle, dalej od głośników, ale bliżej do pasta party. Akustyka sali mocno odbiegała od akustyki Opery Narodowej, przez co zrozumiałem mniej niż 10% tego, co mówił organizator, na całe szczęście informator, który dostałem w pakiecie rozwiał większość moich wątpliwości. Im bliżej końca odprawy, tym bardziej czuć było w powietrzu napięcie, nie wiem czy nie większe niż przed wystrzałem armaty na MŚ na Hawajach. Nie ma się co dziwić, Pasta Party rok temu w Sierakowie zawiesiło wysoko poprzeczkę, której nie przeskoczył żaden inny triathlon, na którym byłem. W tym roku było niestety inaczej, makaron a raczej pureee makaronowe, rzadki sosik, reglamentowane ciasto, naleśniczek – lepiej niż na innych imprezach, ale gorzej niż rok temu.

Wiem! Nie przyjechałem się tu obżerać na Pasta Party, ale czemu nie zjeść czegoś smacznego. Naleśnik z Nutellą (i paczka MMsów) w barze  nad brzegiem jeziorka poprawił mi znacznie humor i pozwolił w spokoju szykować się na jutrzejsze święto. Tradycyjnie w domu ułożyłem cały sprzęt wg tego co mam donieść do strefy, a co wziąć do pływania.
Zmęczony po całym dniu i podróży o 22 zaległem w łóżku, mimo wszystko nie mogłem zasnąć, cały czas wizualizowałem jutrzejszy start, wszystkie warianty – łącznie z tym, że nagle dostaję  super mocy i wygrywam zawody wyprzedzając Kacpra na czworaka o parę metrów (ach ta wyobraźnia), dalej liczyłem owieczki, a sen nie przychodził. Na stoliku obok cały czas czekał na mnie mój nowy książkowy nabytek, nie jestem  molem książkowym, ale zabrakło mi innych opcji, aby doprowadzić moje ciało do snu, a ze studiów pamiętam, że nic tak dobrze nie działa nasennie jak kilka stron książki. I dokładnie po paru kartkach moja głowa się uspokoiła. Ale nie usnąłem, bo się znudziłem, usnąłem, ponieważ dostałem to, co chciałem – OGROMNĄ dawkę motywacji, która następnego dnia miała mi pomóc w najtrudniejszy momentach. Najbardziej utknął mi kawałek z Manifestu Skyrunnera:

„…Bo porażka to śmierć. A człowiek nie może umrzeć nie dając z siebie wszystkiego, nie płacząc z bólu i na skutek odniesionych ran, człowiek nie może zrezygnować. Trzeba walczyć aż do śmierci. Ponieważ najważniejsza jest chwała. I należy do niej dążyć, nawet jeśli zostaniesz gdzieś po drodze. Najważniejsze, żebyś dawał z siebie wszystko. Nie wolno nie walczyć, nie wolno nie cierpieć, nie wolno nie umierać… Nadszedł czas, by cierpieć, nadszedł czas, by walczyć, nadszedł czas, by wygrywać…”

 

Jak nigdy moja pobudka wyprzedziła zaprogramowane 12(max) budzików w mojej komórce. Kawa, toaleta, odżywki, toaleta, spacer, toaleta, pakowanie, toaleta.
O 7.15 wyszliśmy (Ja i mój Support Team) w kierunku strefy zmian. Nieobecny, mając cały czas w głowie cytat z książki, szedłem do strefy, aby dopakować mój rower i koszyk. Na miejscu rower dostał odpowiednią dozę czułości, powietrza, Izo i żeli. W myślach przećwiczyłem procedurę zmian paręnaście razy i ze spokojnym sumieniem udałem się na plażę. Udając niewzruszonego przed Żoną wypiłem parę łyków kawy, nadgryzłem spóźnionego naleśnika i po delikatnym wazelinowaniu wcisnąłem się w piankę. Wchodząc do wody miałem nadzieję, że będzie cieplejsza niż w Olsztynie i tak też było.

 

IMG 4584
Szybkie, nerwowe pożegnanie z moją trójką supportów i już po chwili  stoję  na brzegu jeziora delektując się adrenaliną buzującą w moich tętnicach. Po chwili słyszę „5 minut do startu”. Staję na brzegu jeziora wypatrując najbliższej bojki, analizuję przebieg trasy i szukam dla siebie najlepszej opcji – ta, w której wybiegam jako pierwszy i nie muszę znosić kopniaków żabkowiczów wygrywa. Czas płynie szybciej niż zwykle, słyszę „minuta do Startu”, palce stóp wbijają się mocniej w zimny piasek, po chwili wystrzał armaty wyrywa mnie do przodu, skaczę przez wodę, ile sił w nogach a mimo wszystko inni zawodnicy mnie wyprzedzają. Pierwsze parę minut to tradycyjna pralka, nic fajnego, wspinasz się po kimś, ktoś po tobie, dostajesz piętą, łokciem, ale cały czas do przodu, nie ma czasu by myśleć o technice, trzeba przetrwać. Po pierwszej bojce sytuacja się uspokaja i łapię rytm, staram się płynąć mocno, ale nie na maxa, żeby się nie wypalić na samym pływaniu, tutaj mój rozsądek jeszcze wziął górę nad emocjami.

{gallery}sierakow_plywanie{/gallery}
Wychodzę z wody po 34 minutach, podbieg podbija moja tętno chyba do maxa, w T1 mała szamotanina z pianką, zapięcie kasku, okularki i już zaraz za belką dosiadam mojego Treka. I tu zaczyna się najpiękniejsza część tej imprezy.

Na podjazdach procentują tysiące przysiadów i ciężarów dźwiganych podczas zimy, a na zjazdach pyszne obiadki i inne łakocie, które nie pozwoliły mi upodobnić się do zawodników z czołówki. Nie oszczędzam się, napieram na bloki nie myśląc o konsekwencjach, które mogę poczuć na biegu, to ja wyprzedzam, a nie jestem wyprzedzany. Pogoda dopisuje, słońce przygrzewa w ramiona, wiatr chłodzi rozgrzane mięśnie. Po pierwszym kółku  zawodnikowi przede mną blokuje się przednie  koło i po koziołku w powietrzu ląduje z impetem z boku na asfalcie. Nie wyglądało to najlepiej, a mina kibiców, których mijałem to potwierdzała (mam nadzieję, że nic ci się nie stało). Dalej jadę trochę ostrożniej, ale nie zachowawczo, emocje i  chęć rywalizacji wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. Po 2 kółkach wiem, że poprawię czas roweru z poprzedniego roku, a po krótkich obliczeniach wychodzi mi, że jeżeli utrzymam tempo i delikatnie poprawię bieg zrobię coś dla mnie do tej pory nie osiągalnego, czyli złamię 5h. Ta czwórka pojawiła się na horyzoncie kusząc mnie mocniej i mocniej. Kiedy spróbować jak nie teraz!!!  Utrzymałem tempo i skończyłem rower po 2:26h. Pod koniec czułem jak mój czworogłowy uda domaga się odpoczynku, ale zignorowałem to.

{gallery}sierakow_rower{/gallery}
Na dobiegu do T2 moje nogi były  sztywne prawie jak kołki. Po 2km były one dosłownie jak kołki, musiałem zatrzymać się na minutę aby porozciągać się, wciągnąć żel, fiolkę z magnezem i dropsa na skurcze. Po kolejnych kilometrach dolegliwości ustały na tyle, abym mógł biec w tempie ok. 5:30. I w tym miejscu należą się podziękowania dla każdego, kto zmniejszył trud tego biegu, wielkie dzięki za każde ”Dalej Michał”, ”Dawaj, dawaj”, za walenie w garnek, za tabletki na skurcze od kolegi po fachu, za kurtynę wodną, za super wolontariuszy. Dzięki Artur za doping przy strefie zmian, dziękuje mojej Żonie i Tacie Grześkowi za to, że byli tam, gdzie ich potrzebowałem w najtrudniejszych momentach. Bez was czułbym się jak bez wody na pustyni. Zdaję sobie sprawę, że opisuję to, jakby to była wyprawa na Mount Everest albo na koniec Świata, a to jest tylko ½ IM, ale dla mnie to jest AŻ 1/2IM.

Ostatnia pętla byłą tą najgorszą, mimo że wiedziałem, że przede mną tylko albo aż ok. 30 min biegu, musiałem stawać, kurcze ud i łydek coraz bardziej dokuczały, a patelnia na polankach wcale nie pomagała. Wizja złamania piątki już dawno odpłynęła, teraz chciałem tylko poprawić wynik z poprzedniego roku, jednak przy takim tempie marszobiegu nawet ona się oddalała. Po minięciu znacznika 18-stego km wstąpiły we mnie nowe siły. Słyszałem już odgłosy mety i to one dodały mi siły, już nie stanąłem, powoli, ale konsekwentnie biegłem do celu. Dobiegając do strefy zmian, widząc zegar z cyframi 5:09:02 już wiedziałem, że poprawię życiówkę, nagle poczułem się tak bardzo silny fizycznie, a tak bardzo słaby emocjonalnie. Cały ból w udach zniknął, zmęczenie minęło, oddech się wyrównał, przede mną było tylko to ostatnie 100m, które chciałem celebrować jak najdłużej, bo jest to najfajniejsze 100m podczas całych zawodów. 100m, dzięki którym wiesz, że warto trenować, że ten cały trud jest czegoś wart, taka nasza Triathlonowa Szczęśliwa Zielona „Mila”. Mijam metę z czasem 5:09:15, bardzo zmęczony, ale jeszcze bardziej zadowolony, znowu wygrałem z samym sobą. Przytulam się do piękniejszej połówki i czuje już tylko błogość.

{gallery}sierakow_bieg{/gallery}
Strefa zawodnika rekompensuje wszystkie trudy zawodów, basen z zimną wodą chłodzi obolałe mięśnie, lody, hamburgery i piwo uzupełniają brakujące kalorie. Nie brakuje też leżaków do odpoczynku. Pod tym względem Sieraków jest dla mnie nie do pobicia.

Przez ostatnie 5km biegu przyrzekałem sobie, że jest to mój ostatni triathlon w życiu, że po co mi to?!, że mam to głęboko w dupie! Już mi się nie chce! Wolę rekreacyjnie pobiegać, pojeździć, popływać, ale już nie chcę tego łączyć!!! Ale smak ukończenia triathlonu uzależnia jak narkotyk, zmusza byś poczuł to na nowo, zmusza cię do rozpoczęcia treningów, by po kilku tygodniach/miesiącach kolejny raz poczuć sekundy tej ogromnej siły i emocjonalnej słabości, sekundy niekontrolowanego szczęścia.

Podsumowując – organizacja na najwyższym poziomie, org zadbał o każdy aspekt zawodów. Od strefy zmian po pływanie, trasę rowerową, biegową po strefę po zawodach. Za rok na pewno tu wrócę, aby poprawić wynik i może wreszcie złamać te pięć godzin.  
Dziękuję wszystkim wolontariuszom, organizatorom za pracę, kibicom za wsparcie. Dziękuję szczególnie mojej Żonie za to, że popycha mnie do przodu w najcięższych momentach i Tacie Grześkowi za bezcenny doping.

Strefa zmian:
•    była bardzo  dobrze zabezpieczona i przygotowana  (najważniejsze)

Trasa kolarska:
•    Dużo sędziów
•    Dobrze oznakowana
•    Super Asfalt
•    Ciekawa
•    Brak ciasnych nawrotów
•    Dobrze zabezpieczona

Trasa biegowa:
•    Dobrze oznakowana
•    Wymagająca
•    Dużo bufetów
•    Zacieniona w 80%

Strefa dla zawodnika:
•    Piwo
•    Basen
•    Leżaki
•    Hamburgery, lody, piwo i inne przekąski
•    Pełny relaks

Powiązane Artykuły

28 KOMENTARZE

  1. Ja w tej dyskusji rzeczywiście oddzieliłbym fakt atestacji (ta sama lokalizacja, ta sama trasa – włącznie z długością T1 i T2) – wtedy jest co porównywać (no może poza aspektem pogodowym) od faktu niechlujności (a czasami niemożności) organizatorów. A że im dłuższa T1 dla lansu tym lepiej – o tym Michał nie ma co dyskutować 🙂

  2. Jak każdy wie każdy Triathlon jest inny bo ma inną trasę , więcej górek, mniej . Nie ma co porównywać 1/2 na Majorce a w Suszu .Warto porównywać swoje wyniki na tych samych trasach. A z tym wyznaczeniem maxymalnej odległości strefy zmian od pływania , biegu,roweru to pomysł nie do zrealizowania , nie ukrywajmy że jest to też impreza dla naszych kibiców i organizatorzy często ustawiają tak strefę zmian aby można było na nas popatrzeć. I nie mówcie że to wam nie pasuje 🙂

  3. Gratki Michał. Widząc ciebie jak ciebie mijam na biegu byłem przekonany że ciebie pokonam. Ale tak to jest jak to się oszczędzasz w rowerze … to na biegu trudno to nadrobić ;-). A propo trasy powiem tak trasa jest selektywna i określa twój poziom przygotowania nas początku roku. Jest zatem czas na korektę przygotowań … Natomiast trudno mówić o miarodajności bo każdy tri jest inny … Bynajmniej jest tu jedna z trudniejszych tras biegowych w kraju …

  4. Osobiście uważam, że organizatorzy powinni przykładać się do dokładnego wyznaczania tras a jeżeli w ogóle to granica błędu powinna być bardzo mała… Ba, optowałbym za ustaleniem minimalnej i maksymalnej odległości do stref. Ale to tak na marginesie… Nie mogę się nadziwić ,,czupurności” Króla Artura! :-))) Prawdziwy wojownik…. :-)) Marcin nie oddawaj walkowerem, walcz!!!

  5. Marciny dwa:)Ja nie jestem przeciwnikiem atestacji i domierzenia tras. Stwierdzam fakt i praktyke. I realnie oceniam,ze nie ma szans na takie domierzanie. A nawet jakby to jak traktowac T1T2, ktore potrafia byc dodatkowym dystansem i spowoduja,ze bez dlugich przebiegow i dobiegow zapszczedzimy nawet 4-5min?! Generalnie niewymierzalne. Dazyc mozna ale atestacja chyba jest nieosiagalna. Rozumiem Marcina dopytujacego sie o dlugosc trasy. Wiem o co chodzi. Marcin jak rasowy internista (a jest wybitnym specjalista reumatologiem) jest drobiazgowy. I wie,ze jest roznica w sr. predkosci 35 a 37km/h lub w tempie, np. 4.57 czy 5.04min/km. To tak jak w dawkowaniu lekow. Ilosc mg jest istotna:)Ale ja, prosty chirurg naczyniowy i ogolny jestem mniej ogarniety w temacie mg i bardziej narwany:)I bardziej przemawia do mnie sama nazwa: IronMan lub polowka Irona:))To tak jak zalecam ampulke lub pol ampulki… (Marcin zaleci mg:)). I jeszcze jedno. Marcin S., zareczam, jak zrobisz IronMana to bie bedzie Cie obchodzilo czy bylo 179km i 41999…. Tylko bedzie Cie rozpierala duma: jestem Czlowiekiem z Zelaza:)))Fun,fun,fun…:)!!!

  6. No i zapomiałem najważniejszego – Michał gratuluję wyniku i do zobaczenia na Karkonoszmanie!

  7. Panowie Marcin oraz Artur. Pomimo zdecydowanie zerowego dorobku naukowego w porównaniu do Was pozwolę sobie skomentować waszą wymianę zdań. I ten komentarz będzie jednostronny. Nie zgadzam się Artur z Tobą (właśnie sobie uświadomiłem, ze muszę przymuszać swoje palce do napisania tego zdania 🙂 Marcin porusza bardzo ważny powód związany z analizą progresu jaką każdy z nam ma wdrukowaną w cel (czyli sens zajmowania się tym czym się zajmujemy – sportowo) Zgadzam się z wątpliwością Marcina(nie tylko dlatego, ze Marcin 😉 ale głównie z takiego powodu, że za kilka lat nikt nie będzie pamiętał, ze Marek Jaskółka ma życiówkę 8h14 na Ironmanie z powodu skróconego pływania ale będzie patrzył na ten wynik jako na suche cyfry. Stąd konieczność ATESTACJI trasy jeśli mamy podchodzić do zawodów w sposób poważny. Atestacja nie oznacza jednolitych warunków (wiatr, pogoda, temperatura). Nie ma przecież oficjalnego rekordu świata w maratonie a przecież trudno mi uwierzyć w to, żeby trasa w Bostonie była niedomierzona. Więc niezależnie od tego czy kończy się to życiówką czy nie szanujący się organizator trzyma poziom m.in przez trzymanie dystansu. Jeśli trzymać będzie również powtarzalność trasy (np. nie będzie zmieniał jej profilu) to wiadomo będzie, ze startowanie na tej samej trasie daje możliwość obserwowania progresu nie na podstawie wygranej z tym czy innym (kiedyś byłem 3 teraz jestem 1 – znaczy się poprawiłem) ale na podstawie wyniku. Czym innym jest stworzenie trasy pod życiówki – ale to inny temat. Nikt nie zabroni organizatorom zrobienia i marketingowania zawodów pn – szybka olimpijka – jest płasko – przyjeżdżajcie do nas 🙂
    Podsumowując – nie ma sensu porównywać wyników różnych startów w różnych lokalizacjach – tutaj Artur zgadzam się z Tobą, ze jak ktoś wygrywa kategorię w Olsztynie to brak wygranej w Ślesinie będzie oznaczał regres 🙂 he he. Ale jeśli organizator jest w stanie zagwarantować powtarzalność trasy ale i jej domierzenie to daje nam to cudowną możliwość analizy swoich postępów ale i porównywania się z innymi.
    I pomimo tego wszystkiego co napisałem powyżej i tak liczę na życiówkę na domierzonej trasie w Brodnicy w najbliższą niedzielę 🙂

  8. Na moje szczęście nie mam jeszcze z Tobą najmniejszych szans, dlatego do tej „walki” mogę przystąpić z pełnym spokojem;))) Ale postaram się dać z siebie wszystko o ile biorytm tego dnia będzie korzystny;)))

  9. W Slesinie powalcze tez z Toba:)))I o WSZYSTKO!!! „A gdyby to byl ostatni dzien..”?!?:)))) O WSZYSTKO! Bo zawody to nie tylko zyciowki i walka z samym soba! To walka z konkurentami. Nawet z Przyjaciolmi, Marcinie:)))

  10. Ale w takim razie, gdyby trasy na dystansie miały się znacznie różnić (a parę km to już duża różnica, nie mówię o paruset metrach czy centymetrach;) to w ogóle nie miałoby sensu mówienie o „życiówkach”. Walka o miejsce jest dla nielicznych, dla nas amatorów pozostaje walka o czas i nie miałbym satysfakcji gdyby się okazało, że się poprawiłem na trasie o parę km krótszej. Także PRO podają swoje życiówki więc chyba czas się też dla nich liczy. Takie ogólne rozważania. A walka o miejsce, także w kat, jest dla nielicznych Profesorze, do których Ty od niedawna należysz dlatego rozumiem Twoją przemianę;)))) Mam nadzieję, że w Ślesinie powalczysz o pudło:)))

  11. Trasy w tri a atestowane trasy biegowe to inna bajka. I tyle w tym temacie:)Marcin,mozesz przerzucic sie tylko na bieganie:))) I to na atestowanych trasach. Wredy bedziesz wiedziec,ze przebiegles wymagane centymetry. W tri tak jest jak jest. Sa oficjalne roznice przyjete procentowo i dopuszczalne. Nie ma tutaj atestacji i liczy sie walka o miejsce. Wynik jest jakas orientacja a nie dogmatem. Walka o czas ma sens na tej samej trasie,tzn. porownywanie wynikow. Dla siebie to masz zegarek Doktorze:))

  12. „Powiedział Profesor” że zacytuje jedną odważną dziewczynkę z ostatniego spotkania w Warszawie;))))
    Jest to, jakby to powiedzieć, oczywiste, że trasy mają różną trudność, różnej długości dobieg do strefy i różnej długości strefę a nawet odbywają się w bardzo różnych warunkach atmosferycznych;) Czasem pływa się w piankach a czasem bez, raz się jedzie na szosie a raz na TT. Dużo zmiennych. Ale dystans nie powinien być dowolny. A jak już jest bo inaczej się nie da to powinna być informacja, żeby każdy dla siebie to wiedział. Ja bym chciał to wiedzieć, ktoś inny może nie chcieć, wolność i swoboda, jak mówią od paru dni;) Jednak w zawodach biegowych, także w pełni komercyjnych trasy są atestowane, wynik w maratonie to nie wynik biegu na 40 km… niewielka różnica;))) Pamiętam kiedyś rozmowę z Ojcem Dyrektorem na ten temat i niezgodę jaką wyraził na takie podawanie wyników wielu zawodów tri szczególnie PRO kiedy trasa była skrócona ale nie ma o tym oficjalnego infa. I np. Ojciec Dyrektor podczas ostatniego wspólnego spotkania jak mówił o swoich wynikach to wyraźnie zaznaczył, że jeden z nich był na trasie skróconej i tym faktem zdobył jeszcze większy mój szacunek;))) A poza tym luz, zabawa i radość ze startów i pokonywania siebie samego, bo to jest najważniejsze:)

  13. Przyznam się że jechałem bez licznika tylko z Garminem i zanim go przełączyłem z pływania na rower i znowu na bieg to mijało trochę. Ale z tego co pamiętam z poprzedniego roku i z tego co słyszałem w tym roku to rower był delikatnie krótszy niż 90km .

  14. Gratulacje Michał! Przyjemnie bylo Cie dopingowac:))) Fajna relacja:)
    Niewielkie,dopuszczalne roznice w dlugosci trasy sie zdarzaja. Trudno jest porownywac wyniki z roznych zawodow. Jest tylko orientacyjne. Co to za roznica czy bylo 87 czy 89.9?! Czy niwielka roznica w biegu. Czasami trzeba wziac pod uwage stopien trudnosci trasy. Ta biegowa w Sierakowie byla bardzo trudna. No i byl bardzo dlugi i o sporym nachyleniu podbieg/dobieg do T1. Na 70.3 na Majorce trasy byly wymierzone idealnie (rowerowa nawet dluzsza) ale nikt nie liczyl dlugosci dobiegu z wody i dlugosci strefy zmian-laczna dlugosc tej trasy to 1150m. Dla mnie nie maja znaczenia. Czas jest czasem! W jednym miejscu zysk a w innym strata:))) Bilans=0!

  15. Gratulacje Michał! Mocny start i fajna relacja:) Napisz proszę jak Ci wyszła długość trasy roweru i biegu wg gps – Lidia napisała, że jej pokazało 87 km i 20 km, miałeś podobnie czy wyszedł pełny dystans?
    Trzymam mocno kciuki za Karkonoszmana – to będzie wyzwanie:)

  16. Dzięki wszystkim! W Olsztynie przez pierwsze 250m czułem przeszywający ból całej twarzy .
    Gdybym odpuścił rower nie miałbym co wspominać;).Cały czas uczę się o sobie czegoś nowego. Muszę popracować nad rozkładem sił .

  17. ” po co mi to?” – Ja ostatnio przeżyłem takie myśli już podczas pływania w Olsztynie. Wszystko przez tą zimną wodę. W moim wariancie było to bardziej: „a po co ja się tak męczę? Nie chce mi się. Może popłynę sobie lajtowo grzbietem?” 🙂
    Triathlon to sport mentalny jednak.

  18. @Michał, gratuluję wyniku i relacji. Napisana z polotem, humorem i odrobiną dystansu – tego wszystkim nam życzę, a Tobie złamania „piątki” w tym sezonie

  19. Jak zwykle fajna relacja… Pewnie Janusz ma rację odpuszczenie trochę na rowerze skutkowałoby lepszym bieganiem. Ale jest piękna życiówka i to najważniejsze. Gratulacje!!! Do zobaczenia w Poznaniu… 🙂

  20. Michał niezły z Ciebie Harpagan. Tak wyczesać rower – trzeba mieć jaja. Dobrze, że wtedy nie myślałeś o biegu 🙂 Szacunek, że wytrwałeś na biegu – to charakteryzuje wojowników. Jeszcze raz gratuluje.

  21. Trzymam kciuki za Karkonoszmana, bo to będzie bardzo selektywna 1/2 IM. Poza tym fajny strój triathlonowy. Dzięki niemu jesteś bardzo rozpoznawalny (jak w Olsztynie ;-)).

  22. Dzięki!
    #Bogusław Pergoł . Ciasteczka(a dokładnie M&Msy)nie pomagają ale są nieodzownym elementem przygotowania psychologicznego. Kolejne Starty to Karkonoszman ,Poznań,Sandomierz. #Dawid Bielewicz Skoro pojechał dalej to znaczy że nic poważniejszego się nie stało . Uff

  23. Bardzo fajna relacja! Pewnie jakbyś odpuścił trochę rower to by było jeszcze bliżej granicy 5:00. Ale wiem jak to jest, sparta:)

    Ps. wykrzaczają wam się fonty pod zdjęciami:)

  24. Napisane od serca. Nigdy więcej triathlonu – ta myśl jeszcze przede mną ;-). Gratuluje wyniku. Czwórka z przodu, to tylko kwestia czasu. A może i ciasteczek ;-). Z opisu wynika, że warto Sierków wpisać w plany na przyszły rok :-). A gdzie Twoje kolejne starty?

  25. Gratulacje! :)))

    Myślę, że czwórka mogłaby trafić za horyzont już w tym roku, na łatwiejszej trasie biegowej 😉

  26. Gratuluję ustanowienia nowej życiówki:) na pewno czwórka z przodu jest w Twoim zasięgu:):) Na trasie rowerowej widziałem akrobacje zawodnika o którym wspominasz, dostał nowe koło od grupy Shimano i pognał dalej. Niestety nie wiem jak dalszy wyścig wyglądał u niego.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,811ObserwującyObserwuj
21,500SubskrybującySubskrybuj

Polecane