Temat niniejszego felietonu powstał w wyniku wymiany maili z jednym z kolegów, który stawia pierwsze kroki w triathlonie. Co więcej, nie ma zbyt wielkiego doświadczenia w sportach wytrzymałościowych. Jest koniec sezonu i zaczyna się planowanie na sezon następny, pojawia się w związku z tym pytanie: „Co chcę osiągnąć”. Dla mnie jest to pytanie oczywiste – w końcu w 2022 roku chcę zostać Mistrzem Świata, więc wszystko to, co po drodze jest jedynie środkiem do celu. Dla kolegi kwestią zasadniczą było zadanie sobie pytania, w jaki czas np. na ½ IM celuję? Zacytuję kolegę Przemysława: „Teraz mam taki cel „na wyczucie – chciejstwo” – poniżej 5h30’ na ½. Ale tu mam problem, bo czemu nie poniżej 5h?” No właśnie, czemu? Prowadząc taką luźną dyskusję (bo nie jestem jego trenerem), doszedłem do wniosku, że jednym z wyzwań (oprócz realistycznego celu, potencjału, środków, gotowości do poświęcenia odpowiedniej ilości czasu, a co za tym idzie zgody żony, etc.), jest kwestia gotowości do zmuszenia się do wysiłku, będącego wyjściem daleko poza strefę komfortowego trenowania. Czy jest gotowy do tzw. „upodlenia się”? Inny kolega – Michał – pisze do mnie: „Jaki masz pomysł na to, żebym nie bał się „wyrzygać” ze zmęczenia na mecie? Dojść do ściany i mieć satysfakcję, że dałem z siebie wszystko – wyprułem flaki”.
Chciałbym postawić tezę a’la mkon, która może odczaruje oczekiwania odnośnie sposobu startowania na granicy wytrzymałości, z tzw. ścianą w perspektywie. Otóż ja uważam, że ściana na koniec startowego nie jest celem, do którego powinniśmy dążyć, bo jest ona efektem złego trenowania, albo błędu popełnionego w którejś części odcinka startowego (vide mój start w Roth w tym roku). Pamiętam, jak będąc jeszcze juniorem zadałem mojemu trenerowi – Zbigniewowi Ludwichowskiemu pytanie: „Jak to możliwe, że zawodnicy po biegu na rekord świata/europy/mitingu na 10.000m mają siłę jeszcze biegać i się cieszyć? Czy to oznacza, że nie dali z siebie wszystkiego? Czy mogli zrobić lepszy czas?” Trener odpowiedział: „Zrobili tyle, na ile trenowali”. I wtedy uświadomił mi ważną prawdę: w sporcie wytrzymałościowym robisz taki wynik, jaki wytrenujesz. Naprawdę trudno jest mi sobie wyobrazić, że zawodnik może być zaskoczony swoim czasem w maratonie (mówimy o czasach w przedziale 2:30 – 2:50 a nie 3:30-5h). Może to być różnica do 5 minut. Bo przecież jak trenowałem na 3:30 to raczej 3h nie złamię (odwrotnie to jak najbardziej możliwe). Sam chcąc złamać 2:30 w maratonie wiem, że muszę trenować w okolicach 3’30/km w tzw. przewidywanej prędkości startowej – do tego muszę przyzwyczajać swój organizm i na tym budować swoją bazę.
Co to ma wspólnego ze ścianą? Otóż ma bardzo dużo. Istnieje prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że właśnie w trakcie treningu będę miał kilka takich „ścian”. Że właśnie wtedy muszę wychodzić daleko poza swoją strefę komfortu, bo bieganie po 4’/km nic mi nie da w kontekście realizacji tego celu. Wiem, że mój tekst może zahaczać o metodykę treningu, na której mogę się mało znać, ale znam swój organizm i wiem, że jeśli nie będę miał „górki” na treningu (czyli zapasu wytrzymałości), to z tzw. talentu się to nie nabiega. A ta górka to właśnie konieczność dotknięcia na treningu tej granicy możliwości. W zeszłym roku, sam z własnej nieprzymuszonej woli, zrobiłem w październiku test FTP. Było to traumatyczne doświadczenie. Wytrzymanie tych 20’ na wysokich watach naprawdę bolało i to bolało bardzo. Ale na pewno pokazało mi nie tylko stan (na tamten czas) wyjściowy, ale również budowało psychę pokazując, że jeśli chcę w podobnych watach pojechać całego IM to duuuuużo jeszcze drogi i trenowania przede mną.
Jak wynika z rozmowy z Przemkiem, jedną z przeszkód uniemożliwiającą wyznaczenie sobie bardzo ambitnego celu jest właśnie te strach przed bólem – super opisany przez Joasię Skutkiewicz na jej blogu. Ja tego strachu nie mam, bo kilka ścian na treningu już zaliczyłem i to świadomie. Wiedziałem, że będzie bolało, i że będzie ciężko, ale robiłem to z pełną świadomością ćwicząc, a właściwie rozciągając swoją psychę i przygotowując ją do wysiłku startowego, który z natury rzeczy jest tylko 80-90% wysiłkiem treningowym.
Nie bójmy się ściany, nie bójmy się trudnych treningów. One tylko rozwijają. Mądry trener będzie potrafił wyznaczyć granicę pomiędzy strefą komfortu, a strefą paniki. Bo pomiędzy tymi dwoma strefami jest właśnie strefa rozwoju. Tak więc Przemek – łam te 5h!
Fajnie, że mKon jako chyba jeden z nielicznych autorów (biorąc pod uwagę Internet) pisze o „metodyce”, a nie „metodologii”, czyli o nauce o metodach badań.
@gregorek, rzeczywiście wchodzisz w bardzo specjalistyczne aspekty. Nie jestem ekspertem do innych, do siebie tak. Słucham siebie i obserwuje jak organizm reaguje. To jest dla mnie najważniejsze. Progi???. To są tylko punkty odniesienia. Pisałem o tym zresztą chwilę wcześniej. To co dzisiaj jest progiem jutro wcale nim nie musi być. I to zasługa właśnie intensywnego treningu. intensywnego ale i jednocześnie mądrego. Dam przykład: jeśli biegam te swoje 20 km ze średnim tętnem 156, ostatnie kilometry zawsze mam po górkę i biegam je szybciej. Tak, że na ostatnie km mam już tętno 170 a po minucie spada do 90 to znaczy że jest regeneracja. Organizm czuje się ok. Gdyby spadło powiedzmy do 130 to jest sygnał że jutro może trzeba pobiec spokojnie. Co do treningu wytrzymałościowego i IM. Wg mnie jest tak: skoro cel to pełny dystans w ok 11 -12h, to jak chcesz to wykręcić ze swojego organizmu robiąc treningi na pół gwizdka. Ćwiczysz nie tylko ciało – triathlon na takim poziomie to przede wszystkim głowa, głowa, głowa potem ciało. Skoro dasz radę zrobić trudny trening (intensywny) rower, bieg albo pływanie i jest to powtarzalne to w Twojej głowie częściej pali się zielone światło. Przepraszam za taki opis – ale tak jest. Ale jak chcesz IM tylko skończyć to rzeczywiście wystarczy dużo jeździć, biegać i pływać – tak bez szału. I też skończysz zadowolony.
@gregorek jesli chcesz szczegółowa odpowiedz musisz zapytać jakiegoś prawdziwego fachowca.:):). Ale masz racje w wielu opracowaniach podają, że w treningu do IM bardziej cwiczymy wytrzymałość niz szybkosć ( odwrotnie w sprincie). Treningi z założenia są dłuższe ale mniej intensywne. Ale jak pisał Marcin…trzeba robić cięższe jednostki ( jako bodziec podnoszący twoja forme) ale jak ciężkie, kiedy i ile to nie potrafię ci powiedzieć. Moze Filip mogłby napisać różnice w treningu sprintu i pełnego IM ( chociaż w zarysie).
Dziękuję za odpowiedzi i korzystając z uprzejmości społeczności AT pozwolę sobie jeszcze podpytać Panów Góreckiego i dra Markowicza o jeszcze jedną kwestię. Jeżeli trenuję do pełnego IM, a starty w 1/4 i 1/2 chcę traktować tylko jako środki do celu (zupełnie jak Pan Marcin Konieczny ;-)) to jaki jest sens robienia aż takich intensywności, skoro na pełnym IM nie jest ona aż tak duża i wynosi ok 80% HR Max?
Czytałem kiedyś na pewny dużym portalu biegowym wywiad z fizjologiem Ryszardem Szulem i było jasno napisane, że trening powyżej progu zmniejsza prędkość progową co może skutkować obniżeniem się tętna progowego.
@gregorek…..:):) gdyby odpowiedz na to pytanie była prosta i jednoznaczna to wszyscy bylibyśmy mistrzami świata:):):). A tak poważnie właśnie to kiedy i w jakim stopniu trzeba sie upodlić jeste nie do końca wiadomą sprawą. Ilu trenerów tyle teorii. W dodatku na każdy organizm działa to inaczej. Trzeba próbować i eksperymentować z treningiem oczywiście w pewnych stałych i niepodważalnych ( przynajmniej na razie) zasadach. Poczytaj np bieganie: Danielsa, Skarzynskiego, Joyela. Ogólnie zasady podobne ale diabieł tkwi w szczegółach:):).
To, że Mkona potrzebuje takich bodźców na treningu dla osoby, która jest w temacie to normalka. Jeżeli jednak jakiś prawdziwy amator w dodatku początkujący weźmie sobie hasło o ,,upodleniu” w treningu zbyt mocno do serca to będzie to prosta droga do przetrenowania…. Mam wrażenie, że raczej więcej amatorów, tych szukających kierunkowskazów korzysta z AT… To tylko taka luźna sugestia, broń Boże nie podważająca przemyśleń Marcina…. 🙂
Dobry artykuł – zaraz idę się upodlić bo za 11 dni mam zamiar pobiec szybciej niż rok temu 🙂
Na to tkz upodlenie jak zwał tak zwał. W mojej skromnej ocenie składają się dwa elementy: Intensywność + długość tej intensywności. Jak zrobisz 1 km na 90% to jakoś nie rzuci Cię to na kolana, ale jak zrobisz 10 km to już tak może się stać.
Panowie, tak po ludzku – jeżeli 2/3 moich treningów mieści się w przedziale 60-75% HrMax (to moja strefa komfortu – przynajmniej tak mi się dotychczas wydawało), a 1/3 to treningi zaraz pod progiem to rozumiem, że powinienem czasem trenować jeszcze mocniej? Po tych mocniejszych treningach jakoś nie wracam specjalnie upodlony :-).
Grzegorz, jak ktoś na początku postawi sobie nie realny cel i zacznie go głupio realizować to bardzo szybko zobaczy gdzie jest jego miejsce. Krzywdy sobie nie zrobi, może przez tydzień lub dwa będzie miał uraz do chodzenia po schodach:)) Możliwe, że za bardzo patrze na to przez swój pryzmat ale jak inaczej ma patrzeć amator. Kiedyś biegałem po 5km dziennie i mięśnie bolały, potem po 10km też bolały, po 16 km i też bolały teraz biegam trzeci tydzień prawie po 30 km dziennie i pierwszy bolały teraz już nie. Cykl kończy się w niedziele potem tydzień odpuszczam i powrót do wspinania się. …… I wcale to nie oznacza że będę za kilka miesięcy biegał po 50 km codziennie. Znam granice rozsądku. Ale wierz mi że nieraz po treningu położyłbym się pod bramą. :)))). A co mi to da, to że jak przyjdzie moment, to na zawodach będzie czas. Oczywiście jak po drodze nie będzie kontuzji. A ze swojego doświadczenia wiem, że mój organizm znosi lepiej trening wytrzymałościowy niż szybkościowy. Zresztą tak ma być, dystans 10 km nie jest moim ulubionym. Łukasz i Marcin w sumie opisali to dokładnie.
pozdrawiam
Grzesiek. Uwierz. Nie wiem. Co więcej do 39 roku życia biegałem bez pulsometra. Co więcej teraz też biegam bez niego bo wiem jakie będę miał tętno przy 3:40/km 🙂 w BC2 i jakie będę miał przy bieganiu 3:30/km. ale jak trener sobie zażyczy to będę nosił ten gorset. A za miłe słowa dziękuję. Chyba trochę na wyrost 🙂 ale miłe naprawdę
@Marcin no prosze cie nie mów ze nie wiesz co to jest strefa tlenowa czy beztlenowa:):) albo treningi na progu:):). Ty stary wyjadacz i z tak wysokim poziomem sportowym masz to na pewno w małym palcu. Oczywiście to trener dyktuje rodzaj treningu ale jako zawodnicy musimy rozumieć po co mamy coś wykonywać i co nam to daje:):). Pozdrawiam i trzymamy chyba wszyscy kciuki za twoj cel…nawet nie wiesz dla jak wielu z nas jesteś niedościgłym wzorem.
@Łukasz oczywiście ze masz racje i każdy kto ma troszke doświadczenia i zna swoj organizm rozumie ten artykuł własciwie ale naprawdę mam obawy ze początkujacy w dyscyplinach wytrzymałościowych może to wszystko zrozumiec zupelnie inaczej. Sam piszesz o upodleniu ……ale kontrolowanym w określonym dla ciebie rozsądnym przedziale prędkości ( 3;20-3;30) a nie po prostu o niekontrolowanym wyjściu poza strefe komfortu. Laik po prostu zacznie biegać duuuuuużo za szybko nabawi sie kontuzji, przetrenuje no ale przedtem pomysli że najważniejsze to upodlenie sie za wszelka cene bo przeciez tak radził Marcin. Marcin zastosował skrót mylslowy. Mi zabrakło zdania np: Odpowiednio dobrane cięzkie treningi, wychodzące poza strefę komfortu o ustalonej i dopasowanej do poziomu wytrenowania intensywnosci.
się odzywam. Nie jest to tekst o tym, ze upadlać się trzeba. Nie jest to tekst o tym, ze na każdym treningu trzeba robić życiówki. Tym bardziej nie jest to tekst o tym aby mierzyć zamiary na siły tylko właśnie odwrotnie. Cele mają być ambitne ale realistyczne. Ale na pewno jest to tekst o tym, ze ściana – czyli upodlenie się na zawodach jest błędem w sztuce, który nie może być wyznacznikiem sukcesu sportowego. Ergo – jeśli mój kolega pisze – naucz mnie tak startować aby mógł złamać w swojej głowie granicę uniemożliwiającą mi na razie „porzygać” się ze zmęczenia – to moja odpowiedź brzmi: po co? Na zawodach masz skończyć w założonym czasie w dobrej formie – będzie to oznaczało, ze jesteś dotrenowany (nie prze- ani niedo-). ale żeby osiągnąć maksymalną możliwą formę trzeba robić treningi „na granicy”. Grzesiek świetnie opisuje to terminami, które dla mnie jako laika (ale praktyka :)) są obce – ale jak najbardziej przemawia do mnie tekst – chcesz pobiec życiówkę w maratonie – pobiegać więcej niż 10km w tempie właśnie na 90% tempa biegu na 10km. Zobaczysz co to jest upodlenie na treningu. Bo z takich upodleń (ale pod kontrolą najlepiej trenera) składa się sukces w sporcie wytrzymałościowym.
Podsumowując – nie celujmy w upodlenie na zawodach. Tam jest tylko odtwarzanie planu. Poza strefę komfortu wychodzimy na treningu. Taką to intencję miałem na myśli 🙂
I jeszcze na koniec – super komentarze – merytoryczne, krytyczne ale nie kąśliwe – dziękuję!
JakubG. – myślę, że mamy spore niezrozumienie tego, co chciał tym tekstem przekazać Marcin. Przecież żaden rozsądny człowiek, nie zaaplikuje treningu na poziomie Mkona, Majki, Dowbora czy innego super zawodnika z grupy wiekowej komuś, kto dopiero zaczyna przygodę z triathlonem lub uprawia ten sport na poziomie nawet nie amatorskim. Chodzi o wychodzenie ze SWOJEJ strefy komfortu, ze SWOJEGO, INDYWIDUALNEGO zakresu miłego i przyjemnego trenowania. I biorąc podany przez Ciebie przykład: jeżeli dla pacjenta XY, który siedzi w fotelu, przyjemnym trenowaniem jest marszobieg, to aby myśleć o ukończeniu półmaratonu BIEGIEM, musiałby w pewnym momencie wyjść poza tę strefę komfortu i zacząć wreszcie biegać. I kiedy zrobi wreszcie taki trening biegowy pozbawiony marszu, to wróci do domu „upodlony” 🙂 Jeżeli dla mnie strefą komfortu jest bieg podczas zawodów na 10km na poziomie 4.00/km, to żeby marzyć o 37 minutach muszę na treningach biegać tempówki pewnie coś około 3.30-3.20/km i upodlić się na KILKU takich treningach, aby móc osiągnąć cel na zawodach. Podam jeszcze jeden przykład. W tym roku na treningach ani razu – używając języka MKona – nie upodliłem się na długiej zakładce typu 130km jazdy rowerem + 20km biegu. Cały czas byłem w strefie komfortu i robiłem takie objętości, które moje dupsko było w stanie znieść. Na IM miałem więc problemy, aby mój organizm dal sobie radę z pracą na wyższej niż treningowa intensywności, na dużo dłuższym dystansie.
Ale myślę, że „za chwilę” sam zainteresowany odezwie się w temacie 🙂
@Krzysiek – rozumiem – odniosłem się do tego co jest napisane – czyli, że niedoświadczony debiutant miałby złamać 5 godzin jak będzie przełamywał granice komfortu na treningu. Ja po prostu poradziłbym takiemu jegomościowi, żeby raz wystartował w 1/8 IM, żeby w ogóle zobaczył czy mu się ten sport podoba, a stawianie sobie cyferek za cel szczególnie na dzień dobry …. hmmm, po prostu więcej fanu mniej napinki…
@Krzysiek..dystansu mam dużo ale jeśli rzeczywiście wszyscy rozumieją artykuł tak jak to….to sorry za przynudzanie:):):). Ja mam obawy ze niektórzy, szczególnie początkujący zaczną od stawiania sobie nierealnych celów i szybko przyjdą kontuzje i zniechęcenie.
@Jakub…to nie do końca tak. Każdy ma swoją ścianę i zasady treningu Marcina i nasze są takie same tylko tempa, moce i intensywności są inne i o tym właśnie pisałem. Najpierw ocenić swoje możliwości a potem wyznaczać cele. A nie na odwrót.:):)
Pozwolę sobie coś jeszcze dodać w temacie. Tekst Marcina (tak myślę) nie jest o tym i do tego nie namawia żeby na każdym treningu robić życiówkę. Tak się nie da. Nie ma tej adrenaliny, która daje kopa na zawodach. Chodzi o to żeby łamać granice. Dam przykład może mało profesjonalny ale sprawdzony. Jeśli np bieg na 20 km (nie przypadkowa odległość) robisz jako tempówkę i co dziennie biegniesz np 30 sek szybciej i pewnego dnia czujesz moc, dochodzisz np do czasu 1,24,00 i czujesz że złamałeś jakąś granice to następnego dnia nie próbujesz tego zrobić szybciej ale trochę odpuszczasz. Przetestowałeś organizm. następne dni nie leżysz w chwale ale regenerujesz się w treningu. Trudne ale możliwe. W jakiś tam sobie znanym cyklu dochodzisz ponownie stopniowo do 1.24.00 i okazuje się że jak chcesz to mijasz tą granice i ustalasz nową. Ta stara po prostu jest przeszłością. Na tym ma to wg mnie polegać. Tłukąc tygodniami te same bodźce tak naprawdę stoisz w miejscu. Każdy z nas czuje swoje możliwości. Dałem mały przykład ale ten czas albo dystans wcale taki nie musi być. To może być 10 km i granicą jest 50 min. Do tego każdy z nas czuje że są granice wszystkiego. Nikt nie budzi się rano, przeciąga i postanawia że trenuje triathlon i za rok zrobi połówkę w 4,30. Trochę dystansu do wypowiedzi
@Grzegorz Markowicz – dziękuję za doprecyzowanie co znaczy trudny, ale i rozsądny trening.
@Marcin Konieczny – z szacunkiem do Twoich osiągnięć, do których 99% ludzi nigdy nie podjedzie będąc amatorami, to Twoje opinie na temat trenowania są tyle warte co opinie Michaela Phelpsa na temat jak szybko pływać albo Chrisa Frooma jak szybko jeździć na rowerze. Ktoś kto nie ma doświadczenia w sportach wytrzymałościowych może sobie wymarzyć złamanie 5 h w debiucie na 1/2 IM jeżeli cyferki na zegarku to jego jedyna motywacja – IMO to prosta droga do kontuzji i zniechęcenia. Dla takiej osoby jakikolwiek trening będzie wyjściem poza strefę komfortu bo dla niej komfort to siedzenie na fotelu, a nie luźne 2 km na basenie lub 15 km przebieżki po lesie.
@Marcin czytajac twoj tekst boje sie ze niedoświadczeni ( czytaj nie znający swojego organizmu) zawodnicy pomyślą , że to czy złamiemy 4:30 na 1/2IM zalezy tylko od stopnia upodlenia sie na treningu:):). A to przecież zupełnie nie tak. Przed sezonem nie mozemy zadawć pytania: Co chce osiągnąć? Tylko na ile mnie stać.??? ” Upadlać sie trzeba, trzeba wychodzić poza komfort, wchodzić w beztlenowe przemiany materii ale w sposób świadomy i ABSOLUTNIE kontrolowany. Inaczej zbyt mocne treningi tylko zrujnują nasz ogranizm. Problem z doborem intensywności treningów ( czyli stopnia upodlania sie:):):)) jeszcze bardziej sie komplikuje jesli weźmiemy pod uwagę,że intensywność z jaką mamy trenować zalezy od dystansu na jaki mamy trenować. W sprincie mamy mieszany wysiłek tlenowo beztelnowy ale na pelnym IM zle sie skończy jak zaszalejesz na 10km na rowerze bo to wysiłek cały właśnie w strefie tlenowej ( komfortu). Tak wiec przed sezonem trzeba zrobić albo sprawdzian np na 5 km ( lepiej zawody na 10km) i trenować na tempo. Albo badaniami ustalić swoje progi treningowe dla biegania i jazdy na rowerze. TO JEST PODSTAWA.!!!!! jesli wyjdzie ze np próg mleczanowy mamy przy 5:30 ( tetno mniej wiecej 85-88%maksymalnego) to nie możemy ustalac sobie celu na przyszly rok ze w maratonie złamiemy 3 godziny. I bieganie interwałów po 4min/km jest kompletnie bez sensu i powoduje spadek formy. Wtedy zaczynam trening na 3:30 i możemy próbować go przesuwać nasze predkości w zależności od poprawy testów. Cel nie może być na czuja bo „pobożne życzenia” to tzw w psychiatrii ” życzeniowe traktowanie rzeczywistości”. Tak wiec warto wziąć po uwagę testy, sprawdziany i badanie i na tej podstawie ustalać cele. Podsumowując:
Biegamy na tętno lub tempo ale ZAWSZE w oparciu o wynik na 10km ( zakładany próg mleczanowy) albo o strefy tętna ustalone matematycznie lub badaniami.
Jazda na rowerze albo na tętno ( mało precyzyjne) ustalone matematycznie lub badaniami lub na miernik mocy ( optymalny dobór prędkości treningowych.
Dopiero wtedy możemy sie upadlać na treningach:):):) bo jest szansa ze przyniesie to oczekiwany skutek. Pracowalem z kilkoma trenerami LA i nawet sobie nie zdawałem sprawy jaka wielka wage do zachowania zaleconych prędkości treningowych. Jak mialem zrobić 10km po 4:50 i cały dumny meldowałem ze czułem sie dobrze i zrobiłem po 4:40 to dostawałem zje…..ke, że wykonałem zupełnie inny bodziec od planowanego. Piszesz o strachu i mam wrażenie że to dotyczy właśnie tych którzy na wyrost jada lub biegną za szybko do swoich możliwości. Bez zadnej kontroli eksploatują organizm na zasadzie im szybciej tym lepiej. A przecież sam wiesz ze ciężkie treningi nie sa ” do wyrzygania” sa trudne i niekomfortowe ale ustalone w granicach możliwości twojego organizmu. Na pewno nie walisz interwałów 1 km po 2:50min/km ( chociaż mógłbyś) tylko po to żeby się upodlić:):):):)
Polecam książkę Mo Farah „Siła ambicji” – mistrz olimpijski pisze tam właśnie o wychodzeniu poza strefę komfortu w trakcie treningu. Nie da się inaczej. Jeżeli na treningach cały czas będziemy działali w strefie komfortu, to na zawodach próba wyjścia poza tę strefę skończy się albo kiepskim czasem albo adnotacją DNF.
Wszystko pewnie jest kwestią skali ale czy takim treningiem nie robimy sobie krzywdy? Nie rujnujemy sobie zdrowia? Organizm ma chyba na jakieś granice?
„Strach” przed czymś nowym i nieznanym blokuje każdego przed odkryciem jak wielki potencjał kryje się w ludzkim ciele. Ale do wszystkiego należy dochodzić treningiem i cięźką pracą.
Brawo Marcin. W zasadzie nie znamy się, mieliśmy raz okazję uścisnąć dłonie. Ale zgadzam się z Tobą w 100% Super tekst. Krótki ale bardzo wymowny. Jeżeli cel jest ambitny to nie można go osiągnąć inaczej jak tylko przesuwając granice swoich możliwości. I to nie gdzie indziej jak na treningu. Albo wspinamy się wyżej, albo nie idziemy do przodu (niektórzy do tyłu). Kiedyś o tym czytałem, a potem powtórzyłem. Jak chcesz przebiec 10 km poniżej 30 min jak na treningu nie pobiegniesz 10×1000 m po 3min. Oczywiście nie wszyscy tego chcą – tzn upodlenia się na treningu. Chcą czerpać przyjemność z faktu samego treningu i startu – tak też można.
pozdrawiam
Dzięki Robert. Rozmawiam teraz z Tomkiem Kowalskim o metodach treningowych i pojawia się tam opcja wyznaczania progów tempowych na podstawie startów a nie badań. No więc jak nie będzie maksa na starcie kontrolnym bo można się przestrzelić w diagnozie 🙂
Marcin – dzięki! takiego artykułu potrzebowałem do tego, żeby zastanowić się nad celami na 2015. zbiega się zresztą z tym co myśle o moich treningach i wynikach w 2014 (znaczy fajnie, ze jest progres, ale wyniku d… nie urywają). mam tylko nadzieje, że ściana na treningach nie spowoduje kontuzji (to psyche krzyczące – zostańmy w komforcie), ale to temat na inne rozważania 🙂
Marcin,
Dobry prawdziwy I motywujący tekst. Dzięki. Ostatnio pobiegłem sobie tak dla sprawdzenia na zawodach 5k, nigdy nie biegając specjalnie wcześniej poniżej 4 min/km. I domyślasz się jakie było zdziwinie organizmu po 2.5 km w tempie 3’50/km. Tak więc skończyłem ledwo po 4’10/km 🙂 I nawet emocje przedstartowe nie pomogły…
Dobry tekst i ważne zagadnienie! Tylko czy to co jest dobre dla jednego musi być dobre dla innego zawodnika? Oczywiście patrzę przez pryzmat starszych zawodników. Osiągnięcie ,,ściany” treningowej to nie tylko kwestia strachu przed mega zmęczeniem ale przede wszystkim kalkulacji czy mi się to opłaca i jak będzie rzutowało na przyszły trening… ale o tym może wypowiedzą się już inni fachowcy… 🙂