Od Redakcji: Czytając felieton mkona, przypomniała mi się sytuacja z ubiegłego roku i słowa mojego trenera Filipa Szołowskiego z Labosport. Z Filipem współpracuję już kilka lat, m.in. jemu zawdzięczam sukces, jakim była kwalifikacja na MŚ Ironman 70.3 w Las Vegas i to z dobrym czasem 4:30, osiągniętym w norweskim Haugesund. Ale kiedy w ubiegłym roku wróciłem niezadowolony z Kopenhagi, rozmawialiśmy długo na temat treningu, mojego zmęczenia, dużej ilości startów, nieadekwatnego w moim przekonaniu wyniku w Ironmanie do ilości włożonej pracy, itd., itd.. Mimo poprawienia życiówki, miałem przekonanie, że cel oddalony był jeszcze o co najmniej 20 minut, a ja czułem, że mogłem go osiągnąć. Zastanawiałem się wówczas, czy nie zrobić sobie na rok przerwy w treningach, startach. Filip uderzył od razy z grubej rury. Powiedział coś w stylu: „Łukasz, uważam, że powinniśmy zmniejszyć ilość startów A, ale nie przerywać przygotowań. A jeżeli uznasz, że potrzebujesz jednak innego bodźcowania, innych metod treningowych, to przecież bez żalu zmienimy trenera!”. Zdałem sobie sprawę z tego, że nie o to mi chodziło. Nie o zmianę trenera, tylko o uczciwą wymianę informacji. Zdałem sobie sprawę z tego, że po pierwsze to ja nie przekazywałem Filipowi swoich wątpliwości dotyczących trenigów, a po drugie nie informowałem go w wystarczający sposób zarówno o wykonaniu zadanych mikrocyli, jak i poziomie mojego zmęczenia… mimo, że trener wielokrotnie naciskał i naciska na szybkie przekazywanie informacji zwrotnych. Uczciwość i szczerość, o której pisze Marcin, to podstawa po obu stronach – zawodnika i trenera. A już warunkiem sine qua non jest kompetencja. Temat, który porusza mkon, to temat rzeka. Z pewnością wielokrotnie będziemy do niego wracać, bo chętnie przeczytałbym felieton trenera triathlonu, mówiący o tym, jak współpraca z zawodnikiem wygląda z perspektywy coacha. A teraz zapraszam do lektury felietonu Marcina Koniecznego i dyskusji w komentarzach lub polemiki w postaci odrębnego tekstu.
Ojciec Dyrektor
Marcin Konieczny
Zasłyszane od jednego z obserwatorów sceny triathlonowej (podobno autorem jest Andrzej Skorykow – niepotwierdzone): czym różni się trener triathlonu od zawodnika triathlonu? Odpowiedź brzmi: trener trenuje rok dłużej. Śmieszne czy przerażające? Dla mnie przerażające. Swego czasu popełniłem artykuł do gazety BIEGANIE o tym, jaki powinien być idealny trener – przedruk na mojej stronie www.niemaniemoge.pl. W skrócie – podobnie jak z liderami w biznesie, idealny trener powinien być kompetentny, dalekowzroczny, uczciwy oraz inspirujący. Kompetentny oznacza znający się na rzeczy. Uczciwy, czyli mówiący wprost również niepopularne rzeczy, ale i potrafiący przyznać się do błędu. Do tych dwóch cech będę chciał nawiązać w tym felietonie.
Trenuję triathlon od 2007r. Na początku samodzielnie, potem z Darkiem Sidorem, a teraz z Tomkiem Kowalskim. Sam zresztą jako „smentor” współpracuję z 9 osobami (miało być 3), gdzie dzielę się doświadczeniem, inspiracjami, motywatorami etc. Ale planów nie piszę! Taki deal. Od planów są trenerzy albo książki. Albo sekcja „Trening” na Akademii Triathlonu. W pracy z trenerami przechodziłem wszystkie możliwe fazy: uwielbienie graniczące z boskością, poprzez wątpliwości (do wewnątrz), próbę negocjacji oraz rozstanie. W obu jednak przypadkach miałem do czynienia z trenerami i poczucie bycia trenowanym przez osoby KOMPETENTNE towarzyszy mi do dnia dzisiejszego. Mniejsza tutaj o rezultat – ten złożony jest z wielu czynników. Praca z trenerem jest jednak jego bardzo ważną częścią. Dlatego KREW mnie zalewa jak czytam na FB podziękowania od zawodników dla Trenerów, których znam osobiście, którzy rzeczywiście triathlonem zajęli się zupełnie niedawno. Powiem więcej – sportem zajęli się kilka miesięcy temu. Nie znam wszystkich osobiście, ale jakoś nie widzę na ich profilach ani na stronach zdjęć dyplomów ukończenia studiów ani chociaż jakiegokolwiek innego dowodu kompetencji. I żebym został dobrze zrozumiany – uwolnienie zawodu trenera według mnie jest dobre – chcesz trenować z taką osobą – trenuj. Buntuje się jednak we mnie moje wewnętrzne ja, kiedy słyszę od zawodnika takiego trenera: „Nie idę dzisiaj na rower – trener mi nie pozwolił’. Albo: „W tych zawodach nie wystartuję bo trener sobie nie życzy…” No żesz… ludzie – opanujcie się! Trener jest dla Was czy wy dla Trenera? Kto tu komu płaci? Kto ustala cele? Kto w końcu rozlicza kogo? Trener zawodnika czy zawodnik trenera? A może ta relacja jest właśnie taka, bo trener (przez małe T) właściwie tylko w ten sposób (nie bo nie) może uzasadnić swoje decyzje, zdanie, plany?
Specjalnie nie poruszam tematów związanych z metodyką treningu – każdy ma swoje pomysły i każdy stosuje się do nich mniej lub bardziej. Chciałbym jednak zwrócić uwagę właśnie na tę nierównoległą relację. Początkujący zawodnicy chcąc nie chcąc będą poszukiwać dyrektywności od osoby, która ją prowadzi. I nie ma znaczenia, czy zaczynają od poziomu 3h na ¼ IM czy od poziomu 5h an ½. Ale ta dyrektywność może też być przyczyną uzależnienia. Na to radzę uważać i po prostu być krytycznym!
Możecie sobie zadawać pytanie – po co ja to napisałem? Dla mnie kluczową rzeczą w relacji z Tomkiem (obecnie) jest uczciwość. Dopóki dostaję coś co ma dla mnie wartość jestem zadowolony – bardzo zadowolony. Ja jednak mogę to zweryfikować (do pewnego poziomu). Co z osobami, które zaczynają trenowanie od wyboru trenera? I trafiają np. takiego, co to skończył maraton w 4h i teraz szkoli innych, jak to zrobić w 4:30. Uczciwie im powie – nie jestem ekspertem, ale mam dobrą stronę internetową? Uczciwie powie – sam dopiero zacząłem? A może przejdzie na drugą stronę tęczy i od razu zacznie być dietetykiem, psychologiem i od razu ustawiaczem kariery?
Chcę pogadać o temacie. Nie chciałem nikogo obrazić, nie chciałem nikogo zniechęcić. Trenerów warto mieć. Trenerów. Nie pseudotrenerów.
Jeszcze kilka słów na temat trenowania z trenerem – co to w ogóle oznacza??? Według mojej wiedzy praktycznie wszyscy amatorzy (MKon to nie amator ;), nie trenują tylko się bawią, czasami, bawią się do upadłego. Skąd ten pomysł? – ano z tąd, że trenowanie jest to bardzo złożony proces, który będzie wyciskał z organizmu resztki jego możliwości, podnosił parametry i do tego nie pozwoli na popadnięcie tegoż organizmu w ruinę. Do tego niestety sama wiedza (i to wąska u tych pożałuj ich boże trenerów) nie wystarczy. Wiąże się to z analizą ogromnej ilości danych od temp i objętości począwszy po poziom zakwaszenia, moc i tysiąc inny psp rts itd. Wobec czego absolutnie nie wierzę, że „trener” często na odległość jest w stanie chociażby w dużej ogólności stwierdzić, czy jego zawodnik balansuje już na granicy przemęczenia, czy progres wynika z podnoszenia parametrów, czy adaptacji itd. itd. Z trenerem jak z kucharzem – można dać mu świetne mięso, przyprawy, garnki, patelnie i zapomnieć o zapałkach do podpalenia palnika na płycie – oceńcie sami jak świetną potrawę potrafi przyrządzić – tylko przez wydawałoby się głupie zapałki warte kilka groszy. Rozmawiając z amatorami (zdecydowanie ambitniejszymi ode mnie), którzy mają już kilka lat startów często słyszę, że progres się zaczął jak zaczęli: pływać, jeździć i biegać (dużo i co raz szybciej) bez większego kombinowania. Trzeba pamiętać, że sport wyczynowy to zupełnie inna bajka, która nawet rąbkiem nie zahacza o zabawę hobbystów, nawet tych ścigających się w age grupach.
Bardzo ciekawa dyskusja, szkoda że dopiero teraz temat został poruszony. Kwalifikacje trenerów w triathlonie to duży problem bo brakuje ludzi wykształconych i do tego z doświadczeniem. W ostatnim czasie wyszła nawet propozycja od jednego z „trenerów” notabene bez wykształcenia trenerskiego żeby nadawać uprawnienia trenerskie za zasługi. Wystarczy kogoś trenować na przyzwoitym poziomie krajowym czy to w juniorach, elicie, w kategoriach wiekowych i można starać się o egzamin trenerski bez dodatkowych szkoleń. Czyli współpracuję z kilkoma dobrymi amatorami z kategorii wiekowej czy prowadzę w klubie kilku juniorów i mogę zostać trenerem „z prawdziwego zdarzenia” To znaczy „trenerem z papierami” co za pewne marketingowo pozwoli przyciągnąć kolejnych zawodników albo gdzieś załapać się na kasę. Tylko czy ktoś rozsądny pozwoliłby żeby leczył go lekarz bez odpowiedniej wiedzy taki z egzaminu na szybko, albo nauczał dzieci nauczyciel z marnym wykształceniem ? Współpraca z dobrym wykształconym trenerem może być bardzo korzystna dla zawodnika ale czy ktoś chciałby zaryzykować i pracować z niedouczonym trenerem albo dać takiemu trenerowi swoje dzieci ? Aż włos się jeży na samą myśl. pozdrawiam
Kurczę ale nuda. Same tylko merytoryczne wypowiedzi 🙂 A czym się np. różni kiepski trener od kiepskiego trenażera ? Kiepski trener wyje jak nie dociśniesz a kiepski trenażer odwrotnie.
A kultuta Panie, kultura i rzeczowosc!!!
Trener i tak, i nie.
Nie: 1. Srednio zaangazowana fizycznie osoba, po samodzielnym wprowadzeniu teoretycznym, przy zwiekszeniu/-aniu obciazen treningowych zawsze uzyska efekt (wyniki, wyglad fizyczny, tzw. samopoczucie). Do pewnego czasu… I wtedy albo to zaakceptuje i dalej ma fun albo przechodzi na inny poziom (trener).
2. Sam sobie sterem, zeglarzem, okretem… (wygodne ale czasami zdradliwe…).
3. Dla samej zabawy. Tyle, ze musimy to jasno okreslic a nie porownywac sie w zawodach z tymi co trenuja pod okiem trenera i jada jakies olbrzymie objetosci lub intensywnosci… Bo robienia wtedy tym drugim zarzutu jest delikatnie mowiac nieuprawnione:) Jak kiedys jezdzilem motocyklami, w tym sportowymi, to nie jezdzilem w wyscigach dla amatorow bo wiedzialem, ze tam kazdy wlozy mi jak ja teraz dziecku na rowerku, oczywiscie jadac na czasowce:))))
4. Nie jesli nie bedziemy tego trenera sluchac lub caly czas kontestowac.
5. Nie jesli nie zyskamy zaufania trenera lub takowe stracimy.
A na tak:
1. Wygoda. Mamy plan i go realizujemy. Ale warto sie pytac i rozumiec dlaczego?
2. Dobry trener i dobry plan to wieksza mozliwosc uzyskania/poprawy wynikow. Dobry trener? Zaufanie, opieka, kontaktywnosc, efekty (nie musza byc od razu…). Trener to ktos taki, ktory poswieci mi czas osobiscie. Nie codziennie ale raz na jakis czas. I moze to byc zawodnik ale taki, ktory swoich osiagniec i planow startwoych nie przedklada na moje i inny h podopiecznych. I wtedy grupa, ktora sie opiekuje moze byc duza:) Trener to trener. Dobry plan? Dopasowany do pracy, zdrowia, samopoczucia, EFEKTOW… Plan to nie druk przesylany mailowo, bezosobowo. Plan to codzienna, plynna regulacja.
3. Zawsze jest na kogo zrzucic brak wynikow w zawodach!!!:)))
4. Zmiana trenera to naturalny proces. Ja zmienilem trenera. Tracilem pomalutku radosc uprawiania tej dyscypliny. Radosc wrocila. I to jest dla mnie najwieksza korzysc ze zmiany trenera! A wyniki?!? Juz cos drgnelo. Dalej zobaczymy:)
Pozdrawiam WSZYSTKICH z Mkonem na czele:)
Kurcze Szanowni Państwo. Czy ja dobrze czytam? Same merytoryczne komentarze? Żadnej szydery ani typowo polskiej kotłowaniny??? Szacun!
Czytam i czytam i widze ze takie same problemy, uwagi, watpliwosci maja Triatlonisci w Polsce jak ja przez kilka lat starajac sie zrozumiec o co w tym wszystkim chodzi. Mialem kilku trenerow, bardzo dobrych, dobrych i kiepskich (chociaz kiepscy reklamowali sie dobrze i niekrorzy zawodnicy przez nich trenowani mieli dobre wyniki). I tutaj jest jeden z problemow – jazeli trener stosuje jeden program (taki sam lub podobny) dla wszystkich zawodnikow to dla niektorych bedzie to dzialalo, dla niektorych nie – dla mnie i Alicji zdecydowanie nie!!! Zasady wyboru trenera (jezeli sie na trenera decydujemy a wg mnie nie jest to konieczie) powinny wlaczac – doswiadczenie w trenowaniu TRIATHLONU (a nie plywania czy kolarstwa), wyniki zawodnikow i ich rozwoj (jak zawodnicy poprawiaja sie z sezonu na sezon), ilosc klientow (jezeli trener ma 50ciu podopiecznych to nie bedzie mial czasu kazdego prowadzic indywidualnie)…. Nie zgodze sie tez ze stwierdzeniem ze trenezy z kazdej dyscypliny sa konieczni – wedlug mnie maga byc niebezpieczni jezeli nie maja doswiadczenia w triathlonie np. ktory trener kolarstwa wie jak jego trening wplywa na trening biegowy nastepnego dnia? Kilka uwag mam nadzieje dajacych troche do myslenia…
Mkon, dzieki za ten wpis, mnie tez krew zalewa jak ktos po 3 startach i zrobieniu jakiegos papieru i dobrze wygladajacej strony internetowej zaczyna byc trenerem czesto stosujac zasade wiecej treningu to lepiej – to najczesciej prowadzi do wypalenia, kontuzji czy chorob. Wiem bo przez to przeszedlem a pisze ku przestrodze 🙂 Bawcie sie w triathlon, to swietny sposob na spedzenie wolnego czasu i poprawienia kondycji i nie dajcie sie wpuscic w 'musze sie poprawic, musze byc szybszy, musze kupic miernik mocy’. Wspaniale stwiedzienie: jak nogi pieka to moc jest odpowiedna!!! Ja tez tak mierze na zawodach, jak nie piecze to znaczy ze mozna jeszcze dorzucic, a jak nie mozna oddychac i pojawia sie pieczenie w klatce to znaczy ze chyba trzeba troche poluzowac 🙂 Czesto na zawodach spotykam 60-cio latkow na aluminiowycz czy nawet stalowych rowerach jadac nie wolniej ode, wiec mozna bez karbonu, bez pomiaru mocy, bez trenera, a jezeli z trenerem to szczerym i doswiadczonym zeby znal sie na fachu. Kiedys gdzies przeczytalem ze trenera powinno wybierac sie w taki sam sposob jak lekaza na trudna operacje – trzeba sobie uswiadomic jaki wplyw moze miec trener na nasze samopoczucie i zdrowie nie mowiac o wynikach.
Pozdrawiam,
Rafal
Zgadzam się MKonem i jednocześnie uważam, że i tak nader łagodnie potraktował temat. Według mnie to obecnie nastąpiła jakaś treneromania – z jednej strony każdy chce mieć trenera z drugiej w ramach odzewu na popyt, każdy kto oglądnął film na YT z kilkoma ćwiczeniami – chce tym trenerem być.
Oczywiście wolność gospodarcza to fajna sprawa – jednak niech ci specjaliści od siedmiu boleści, co dziś są guru nie zdziwią się, że jakiś wysoko usytuowany triathlonista amator dojdzie do wniosku, że do trwałych uszkodzeń kontuzji i do ogólnego zrujnowania organizmu, przyczynił się trener z uwagi na swoje średnie kompetencje. Po takim procesie terener zostanie goły i wesoły, info pójdzie w świat i nagle guru facebookowych teamów staną się wystraszonymi króliczkami z wielkimi oczami, że branie pieniędzy za wciskanie pierdół nie jest bezkarne.
Trener to wiedza i doświadczenie, a to musi kosztować i teraz pytanie, czy jesteśmy w stanie zapłacić naprawdę wiele za nasze hobby (rower ala M. Dowbora) to pikuś biorąc pod uwagę koszty rozłożone na kilka lat.
Na koniec mała anegdota z naszego spotkania z OD w czasie wycieczki rowerowej. Piotrek (nie da się ukryć niezły gość jeżeli chodzi o jazdę na rowerze) na pytanie Wielebnego o miernik mocy odpowiedział, „że tak ma w udach, jak pieką to znaczy, że moc właściwa”. 😉
Drodzy,
A czy to nie jest tak, że trener triathlonu z krwi i kości to taka osoba, która jest w nieustającym kontakcie i porozumieniu z trenerami od poszczególnych dyscyplin. Scala pracę prawdziwych trenerów pływania/roweru/biegania oraz dietetyków i psychologów sportowych… Być profesorem w jednej dziedzinie to wielkie osiągnięcie, a co dopiero w trzech…
Oczywiście trenerzy triathlonu mogą specjalizować/wywodzić się z którejś z trzech dyscyplin.
Tak jest u nas w klubie. W PROTRI mamy poświęconych swojej pracy zawodowców, których pracę i wysiłek, poprzez swoje ogromne doświadczenie łączy w triathlon Sergiusz Olejniczak.
Myślę że jest wielu dobrych trenerów z różnym rodowodem. Zawodnicy spełnieni, niespełnieni, trenerzy zawodowi którzy do takiej funkcji przygotowywali się od razu na uczelni i wreszcie amatorzy pasjonaci którzy okazają się po prostu w tym dobrzy i skuteczni. Natomiast jest też cała masa tych którzy po prostu zwietrzyli biznesik. Biznes sportowo- zdrowotny przybiera postać bańki podobnej to internetowej czy finansowej bo ludzie zwietrzyli modę na zdrowie i sport i branża przeżywa boom. Wielu się chce pod ten boom podczepić. I w sumie nie powinno sie tego piętnować tak długo jak nie jest to tylko żarłoczna chęć zarobku ale robią to ludzie z pasją dla ludziu z pasją. Najsumutniejsze natomiast jest to że ten żarłoczny biznesik popierają takie organizacje jak WTC oferująca certyfikat trenera Ironmanów za 700 dolarów i 14 godzin kursu online. Na szczęscie jednak takie ruchy też leczą z pomysłów na starty organizowane w przez tego typu organizacje które dawno już tyle mają ze sportem wspólnego co towarzysz Putin organizujący olimpiadę w Soczi czy mistrzostwa świata w piłce nożnej w Moskwie.
nie wyobrazam sobie pracy z trenerem na odleglosc. Ja potrzebuje kontaktu, rozmowy, dialogu i to na zywo!
Główka pracuje najmocniej w sytuacji kiedy cos nie wychodzi. Wtedy szukamy przyczyny i probujemy roznych recept. Kiedy wszystko idzie jak po masle rozleniwiamy sie nabieramy przekonania, ze jest dobrze jak jest. Dlatego zgadzam sie z Jackiem Gmochem, wiem inna dziedzina :), ze najlepszymi trenerami sa niespelnieni zawodnicy 🙂 Co najwazniejsze jednak ich ocena powinna odbywac sie w oparciu nie o ich wlasne wyniki sportowe, co o umiejetnosci i kompetencje trenerskie, ewentualnie wyniki ich podopiecznych, choc to tez nie jest takie proste.
No właśnie. A ja ciągle nie mam trenera (3 sezon startów) i nie mam konkretnych argumentów dlaczego powinienem go mieć. Może ktoś pomoże?
Zdecydowanie nie jestem za twierdzeniem, że dobry, czy nawet wybitny zawodnik będzie dobrym trenerem. Sam jestem trenerem i wiem, że najważniejsze to ZNAĆ dokładnie to nad czym się pracuje. Czyli ludzkie ciało. Wiedza z zakresu anatomii, biomechaniki, biochemii, fizjologi wysiłku fizycznego to są tylko wąskie podstawy, które trener powinien WIEDZIEĆ !
Jestem wielkim przeciwnikiem tego, że zawód trenera został zawodem „wolnym” . CO jest dla każdego z NAS najważniejsze po za zdrowiem ? Co, każdy z NAS zrobi jak dozna kontuzji ? ! Kontuzje przeciążeniowe oraz zwyrodnieniowe to rzeczy, które można minimalizować. Jeśli pracujecie z dobrymi trenerami to mieliście przed jakimkolwiek treningiem dokładną analizę ( wywiad medyczny, wywiad żywieniowy, analizę składu ciała i PRZEDE WSZYSTKIM analizę waszych wzorców ruchowych)
Dlaczego ?
Ponieważ gdy wykonujesz pewien ruch wielokrotnie w złych zakresach, obciążasz mocniej jedne struktury stawów, niż drugie. Choćby wieloletnia zła technika biegu spowodowana dysbalansem mięśniowym doprowadzi do zwyrodnienia łąkotek przyśrodkowych (najczęstszy problem).
Dobry trener powie jak czegoś nie wie, ale na następnym treningu zrobi Ci z tego tematu wykład.
Po za tym nikt nie jest alfą i omegą dlatego warto mieć obok siebie ludzi, którzy znają się lepiej na danej specjalizacji. Sam współpracuje z ortopedą, fizjoterapeutami, dietetykami oraz instruktorami wielu dyscyplin bo najważniejsze to czerpać wiedzę z doświadczeń innych a ego SCHOWAĆ w kieszeń.
Żeby nie być gołosłownym.
Sam również korzystam z usług bardziej doświadczonych trenerów, którzy pomagają mi przygotowywać się do zawodów w triathlonie.
Ja myślę inaczej. Myślę, że trener musi mieć za sobą dobre wyniki, nie muszą być wybitne ale ocierające się o podium. Musi wiedzieć co to ból łzy i poświecenie. Musi mieć też charyzmę, musi znać psychologię, musi umieć powiedzieć, „chcesz coś osiągnąć to zewrzyj pośladki i zacznij za…..ć” Ostatnio stałem po sprincie, dopingując kolegów na 1/4, nie krzyczałem :”super Ci idzie” albo coś podobnego, darłem się ile jeszcze mam na Ciebie czekać? lub zewrzyj pośladki i biegnij! Zrobili życiówki, oczywiście głupi bym był, gdybym sądził, że to z mojego powodu. Zwykle klepię im tyłki, więc myślę, że byli źle na mnie i przyspieszyli choć parę sekund. Myślę, że to też potrzebna cecha trenera zamiast „trenerze dobrze mi poszło a trener „stary biegałeś o 10 hr ponizej progu mleczanowego co to było? Byłeś pierwszy czy co?” Inne cechy to respekt przed jego wynikami, charyzma i umiejętność powiedzenia wprost czym się aktualnie jest „stary dałeś ciała bo…., itd. Myślę też, że trener powinien umieć powiedzieć „nie chcę Cię trenować bo…”, ktoś to robi? Jak kasa płynie?
Kiedyś odebrałem tel… mam propozycję dla Pana, osobisty trener, ja- hm (oprócz skąd ma Pan mój telefon), jak się Pan nazywa? Akurat siedziałem przy kompie, na jego nieszczęście, sprawdziłem w necie co potrafi i byłem w szoku! Po czym grzecznie rzeczę ” Proszę Pana, ja po roku biegania zrobiłem maraton w czasie lepszym od Pana o 10 minut a jestem starszy o 15 lat, odp „no tak ale ja mam usystematyzowaną wiedzę, popartą dyplomem”. Potem dalej byłem grzeczny…
Nie wiem ile osób zwerbował.
W TRI jest też mały problem, bo są zasady. W tamtym roku w Gdyni wiemy jak było, dlaczego niektórzy trenerzy cieszyli się i chwalili się wynikami swych podopiecznych? Wiedząc, iż podopieczni nie są w stanie tak pojechać etapu kolarskiego? Np trenerzy z grupy „C” resztę nazwy ucinam bo mam nadzieję, iż wnioski wyciągnięte. Zresztą było minęło.
Ja będąc trenerem w takiej sytuacji anulowałbym wynik bo zawodnik, długo nie będzie się mógł do takiego wyniku zbliżyć. Po co go frustrować. Ktoś to zrobił?
Widzę teraz kolegów po mocno przetrenowanej zimie. Weryfikują nogę na startach i tego co było w Gdyni nie ma… nawet się zbliżyć do tego nie mogą a mają trenerów…
Podsumowując w/g mnie, dobre cechy trenera: Wyniki (nei muszą być wybitne), charyzma, znajomość psychologii i szczerość.
Dziękuję bardzo Tomasz, zarówno w imieniu swoim jak i Fabisza! Takie komentarze jak Twój dają nam mega (oczywiście, że mega!) kopa do dalszego działania:)
Ps. Możesz być pewien, że będę cię cytować w następnej audycji („(…)Dobrze zbodźcowany i nafaszerowany szczur zanim zdechnie ze stresu potrafi naprawdę dużo czasami niewyobrażalnie dużo.(…)” -> Mistrzostwo świata;)
Pozdroo
Pełna zgoda z tym co napisał @qqqqqq. Chodziło mi o zjawisko a to że można się nie dać w nie wpuścić to też oczywiście prawda. I prawdą jest to co napisał 3xjanusz że niekonieczne jest wykształcenie trenerskie i niekonieczne jest żeby trener miał szczególne osiągi własne. Wskazują na to dziesiątki przykładów nie tylko z tej dyscypliny. Konieczna jest natomiast uczciwość w podejściu do tematu i człowieka szczególnie tego nad którym roztacza się ( trenerską) opiekę.
A jeszcze wracając do „triathlonowego układu”, ponieważ przy okazji poprzedniej wizyty umnkęła mi wypowiedź 3xjanusz(a) to jako erratę dodam że robicie we dwóch z Fabiszem genialną dla mnie robotę ( póki co znam ją tylko z 3xradio) i to jest dokładnie wyjątek od negatywnego zjawiska o którym opisałem. To jest właśnie kwintesencja triathlonu który kocham uprawiać. Pasja, uczciwość i zabawa. Supermotywacja i jak to często mówicie mega i kosmos. Pozdrawiam.
Ja się zgodzę częściowo z tym co napisał Tomasz, że triathlonowy układ niesie ze sobą również pewną „ofertę” w postaci stresu, kontuzji, gadżetów i innych detali. Oczywiście z tej „oferty” można skorzystać, ale nie trzeba.
Może przed tym uchronić: a) zdrowy rozsądek, b) jasno postawione pytanie i odpowiedź – po co to robię ?, c) trener – jeśli się go ma.
Jeśli chodzi o odpowiedź na pytanie po co amatorowi trener? Z mojej perspektywy:
a) nie potrafię, nie mam ochoty, czasu aby sobie ułożyć plan,
b) chcę osiągnąć cel sportowy, który sobie postawiłem.
A jeszcze wracając do „okołotriathlonowej otoczki” jest w każdym „hobby” 😉 i u szachistów, i grających w squasha, i pewnie fanów gotowania 😉
Pozdrowienia
Przemek
Mkon to dopiero potrafi wsadzić kij w mrowisko! 🙂 Nie będę odkrywczy ale wtrącę parę zdań….
Powiedzmy sobie szczerze, sport to nie tylko wysiłek, rywalizacja czy radocha ale i kopalnia dochodów…. Jak w każdej dziedzinie mamy do czynienia z różnymi fachowcami, tymi z prawdziwego zdarzenia i ujmijmy to delikatnie – pozostałymi. Większość z nas amatorów, radzi sobie sama, niektórzy z wyboru inni z prozaicznej przyczyny – braku kasy. Osobiście uważam, że decydując się na jakiegoś trenera trzeba po prostu sprawdzić jego dotychczasową działalność i wiarygodność, doświadczenie, wyniki, staż itd. Oczywiście własna podbudowa teoretyczna jest wskazana…. po troszku do kontrolowania i rozumienia własnego organizmu a trochę dla zrozumienia poczynań trenera….
Tomasz trafił w samo sedno, Z mojej analizy imprez sportowych ogolnodostepnych wynika,że amatorski szczur sportowy żyje średnio trzy sezony.W sporcie okres treningu do osiągnięcia maksymalnego wyniku 10-15 LAT[z dobrym trenerem].Amator to nie zawodowiec więc po co mu trener???
Właśnie Tomku K, coś mi tu nie pasowało w tym moim amatorskim triathlonie, dobrze to wszystko podsumowałeś. Presja (sprzęt, wynik, treningi, zgrupowania) w tej bądź co bądź w małej grupie sportowej jest ogromna, chociaż większość mówi, że startuje dla funu. A może to ja mam problem? Na razie mam z tego przyjemność, ale na wynikach mi zależy.
Dla mnie podstawowym problemem jest „błąd systemowy” którego trenerzy są elementem, ale który się na nich ani nie zaczyna ani nie kończy. Traithlon jest piękny bo jest dla wszystkich ale to „dla wszystkich” właśnie jest generatorem owego błędu. Duzy odsetek triathlonistów to tacy jak ja kanapowicze którzy postanowili zrobić coś ze sobą, stracić na wadze, żyć zdrowiej i ruszac się dla przyjemności i satysfkacji.
To co im oferuje cały triathlonowy układ to w istocie rzeczy zamiana stresu z wyścigu szczurów w pracy na stres z wyścigu szczurów po wynik. Choroby z którymi zmagali się w wyniku braku ruchu, otyłości i korporacyjnego stresu zamieniają na choroby i kontuzje wynikające z przetrenowania, wycieńczenia dietami, stresu niedostatecznych ( w ich mniemaniu osiągów) a w niektórych wypadkach nawet stresu wynikającego z braku takich samych gadżetów jakie mają inni. Cała okołotriathlonowa otoczka ( i tu pojawiają się treneży) nie jest w istocie rzeczy nakierowana na zadbanie o zdrowszy tryb życia tylko pseudo sportowe osiągi. Żeby się od tego oderwać trzeba niestety odpalić anglojęzyczne źródła które już się tym problemem zdążyły na poważnie zająć. Pewnie trafiają się jak to zwykle bywa też i na naszym podwórku trenerzy którzy bazując na indywidualnym podejściu rozpoznają ten problem i potrafią dostosować aplikowane przez siebie rozwiązania nie tylko do pobijania życiówek ale przede wszystkim do osiągania coraz lepszego poziomu kondycji fizycznej i zdrowia danego delikwetna. Ale jeśli nawet to występuje to nie widać tego w przestrzeni publicznej. Zamiast tego mamy to co jest także oczywiste. Dobrze zbodźcowany i nafaszerowany szczur zanim zdechnie ze stresu potrafi naprawdę dużo czasami niewyobrażalnie dużo.
Generalnie zgoda ale np.: mój trener nie skończył nawet studiów, a był bardzo dobrym zawodnikiem i jest świetnym trenerem. Więc wykształcenie (takie szkolne) trenerskie nie jest niezbędne. Tak samo jak nie trzeba być dobrym zawodnikiem w danej dyscyplinie, żeby być dobrym trenerem (z innej beczki – Cus D’Amato, trener Mike Tysona i Pattersona miał w życiu…1 walkę amatorską, przegraną).
Bardzo dobry tekst uczciwosc to podstawa. Ja zajmuje sie sportem ponad 20lat ale jakoś nie mam przekonania czy bylbym dobrym trenerem, nie mam odpowiedniego wykształcenia. Chodz z drugiej strony ktos kto ma papiery a nie ma doświadczenia (nigdy nie trenował choćby amatorsko dyscylliny w której chce byc trenerem), to wedlug mnie, rowniez lipa.
Takie czasy trenerka to kasa, trendy jest miec trenera czy personalnego doradcę, jest się czym pochwalić na FB
Sport zyskuje na popularnosci, wiec nie ma sie co dziwic, ze trenerzy wyrastaja jak grzyby po deszczu. W moim przypadku sam jestem sterem, zeglarzem i okretem. Ma to oczywiscie swoje zalety (trening dostosowany do okolicznosci, samopoczucia) ale tez i wady (nigdy nie mam pewnosci, ze czegos nie knoce). Niektorzy koledzy maja trenerow i co mnie zastanawia, kiedy ich podpytuje o pewne rzeczy, to okazuje sie, ze oni nie analizuja specjalnie tego co dostaja. Podchodza do planow dosc bezrefleksyjnie i rzadko wyciagaja jakies wnioski. Kiedy jest progres trudno sie dziwic, gorzej jak progresu nie ma. Z drugiej strony prowadza ich uznani i kompetentni ludzie, wiec zaufanie rodzi sie w naturalny sposob.