Każdy z nas ma swoją historię, która przywiodła go pierwszych triathlonowych prób. Wychodzimy na początkowe treningi, do kolejnych zmusza jedynie wstyd przed samym sobą (lub najbliższymi), że nie potrafimy wytrwać choćby tygodnia w nowych, sportowych postanowieniach. Początki nie dostarczają szczególnej przyjemności, tę raczej udaje się czerpać ze sprawienia bólu dotychczasowym nawykom, które zaczęły nam przeszkadzać, a zniknąć same nie mają zamiaru. Ukaranie tych kilku zbędnych kilogramów oraz uśpionych mięśni, serca i płuc pozwala przerzucić na nie winę za obecny stan i choć przez chwilę poczuć się lepiej. To, co świetnie działa na początku, nie może jednak wystarczyć na długo, dlaczego więc sport tak nas wciąga? I dlaczego wyznaczamy sobie coraz trudniejsze i bardziej wymagające zadania?
Jak definiujemy trudność?
No właśnie, co rozumiemy przez „trudne”, czy „wymagające”? Dla większości początkujących będzie to ściśle powiązane z długością dystansu, nie jego intensywnością. 5 kilometrów biegu czy 1/4 Ironmana potrafi poderwać z kanapy, ale szybko celem na horyzoncie staje się długi dystans. Zresztą ta sama reguła dotyczy biegaczy, którzy po „zaliczeniu” wszystkich stopni wtajemniczenia na asfalcie coraz poważniej myślą o flircie z ultra. Cel powinien być w zasięgu, lecz w chwili podjęcia decyzji o realizacji musi posiadać uwodzicielską aurę przyszłej nagrody za pokonanie niemożliwego. Tu po raz pierwszy pojawia się aspekt psychologiczny. Okazuje się, że „fizyczność”, ładny wygląd, sprawność jest częstym bodźcem do zmiany trybu życia, ale wraz z upływem czasu inne rzeczy stają się dla nas ważniejsze.
Odpływ, ale nie haj
Znacie pojęcie biegowego haju (runners high)? Uczucia polegającego na intensywnym wyrzucie endorfin, nagłego wrażenia ogarniającego zewsząd szczęścia, najczęściej w chwili osiągnięcia sportowego celu? Choć osławione endorfiny są z reguły wymieniane jako element zachęcający do kolejnych ćwiczeń, prawda może leżeć gdzie indziej. Stabilny „odpływ”, nie intensywny „haj”. Kilka dni temu magazyn New York przypomniał o twórcy tego terminu w odniesieniu do sportowców długodystansowych. Profesor Mihaly Csikszentmihalyi (ktoś to umie przeczytać?) z uniwersytetu w Claremont użył terminu odpływ (co stanowi wolne tłumaczenie oryginalnego „flow”) w 1990 roku. Szerzej mieliśmy okazję zapoznać się z jego teorią podczas wystąpienia na konferencji TED w 2004 roku. W sportowe uzależnienie wprowadza nas raczej chwila, w której ciało znika, świadomość znika, zostaje tylko pewien stan tymczasowego zawieszenia, który często widzimy z pozycji zewnętrznego obserwatora. Brzmi jak psychodeliczno-narkotyczna wizja? Dopiero kiedy przyjrzymy jej się chłodnym okiem naukowca. Jestem pewien, że każdy z nas znalazł się w pewnym momencie w takiej sytuacji, gdzie nogi, koła, czy woda niosą nas, a rzeczy wokół po prostu się dzieją.
Dwa oblicza „odpływu”
Tak jak wielokrotnie słyszeliśmy o pisarzach czy malarzach zatracających się w swojej pracy, zapominających o otaczającym ich świecie, tak my wsiąkamy w trening. I właśnie to powoduje największe uzależnienie od sportów wytrzymałościowych. Triathlonu, kolarstwa, biegania. Czegokolwiek, co pozwala na trwanie w opisywanym zawieszeniu w czasie i przestrzeni. Choć opisywany stan osiągamy zazwyczaj stawiając sobie nieco bardziej wymagające cele od przeciętnej, uzyskując przy tym nieco lepsze od przeciętnej rezultaty, to nie jest on zarezerwowany tylko dla typowego amatora z grupy wiekowej. Okazuje się bowiem, że najbardziej efektywny trening na poziomie elity sportu wyczynowego zachodzi właśnie wtedy, gdy zawodnik potrafi się wprowadzić w stan dobrze pojętego automatyzmu. To, co nam przychodzi w sposób naturalny na dość niskich intensywnościach, zawodnicy potrafią powtórzyć na bardzo trudnych zadaniach. Jest to niełatwa do zdefiniowania umiejętność perfekcyjnej realizacji, bez udziału koncentracji na wykonywanym ćwiczeniu. W zasadzie chodzi bardziej o wyeliminowanie prób skupiania się na wszystkim tym, co czyni je męczącym. Palącym bólu mięśni, płytkim oddechu, rozsypującej się na kawałki technice. Odpływ… flow….
Uzależnienie
To z całą pewności nie pierwszy tekst, w którym trening porównuje się do uzależnienia. Ważne jest jednak, aby sobie odpowiednio to zjawisko umieścić na skali zagrożeń. Nie porównywałbym go do problemów typu alkoholizm czy narkomania, tam podążamy ekspresową drogą do ciężkiej choroby lub kwatery na cmentarzu. Przesada w treningu ograniczona jest dość skutecznie granicami organizmu, który zbuntuje się znacznie wcześniej. Przemęczenie to nie marskość wątroby. Zastanawiając się nad skutkami sportowego uzależnienia warto jednak przemyśleć kwestię własnego rozwoju w szerszym ujęciu. Pasjonat jest osobą ciekawą, ale kiedy oddamy się pasji w 100% stajemy się raczej dziwakiem, a nawet nudziarzem. Zostawmy sobie odrobinę miejsca na…
Przeskoczysz Arek…przeskoczysz…
Świetny tekst. Przemyślenia przelane potem i wlasnym doświadczeniem. Bardzo wysoko podniesiona poprzeczka dla redaktorów AT….. :-)))
@wizz – motywacja wewnętrzna to podstawa sukcesu! 🙂 sukcesu rozumianego jako zadowolenie z tego, co się robi. Ludzie motywowani wewnętrznie można poznać na kilometr. Są uśmiechnięci, wyluzowani i bardzo często uzyskują lepsze wyniki.
Temat na ciekawy artykuł, wygrzeb ten draft!
NIe odebrałem tego fragmentu artykułu jako żart (mimo, że faktycznie być może warto byłoby wykreślić tych kilka słów: „jako formę zabawy”). Dla mnie to bardzo mocny i poważny tekst o uzależnieniu i mechanizmach, które prowadzą do zatracenia się. Joe Friel na konferencji AT kilka lat temu przytaczał nam przykłady osób, które z powodu uzależnienia się i zatracenia w sporcie amatorskim potraciły pracę, majątek i rodziny. I tak odbieram ostrzegający tekst Maćka. Ale jeśli autor się zgodzi, mogę wykreślić „jako formę zabawy”, aby nie osłabiać przekazu.
Maćku – sprawa jasna. Będę czekać na następne teksty:)
No tak, to nie był motyw przewodni artykułu, fakt, ale zawsze mnie uderza ta ucieczka, stąd reakcja 😉 I to że ludzie uciekają, to jasne. Mi chodzi jednak o to, że ta ucieczka jest krótkotrwała. A problem, który jest odkładany rośnie. Staje się coraz większy i w końcu i tak trzeba się z nim zmierzyć, ale będzie trudniej. Osobiście, tak jak napisałem, lubię sobie w trakcie długich wybiegań pomyśleć, poukładać rzeczy w głowie. Regularnie udaje mi się wpadać w ten opisany w artykule stan „flow” w trakcie biegu. W środku czuję spokój i potrafię wtedy spojrzeć na konkretny problem z szerszej perspektywy.
Co do motywacji, temat rzeka 😉 Ale mój pogląd jest taki, że motywacja przychodzi tylko z wewnątrz. Czynniki zewnętrzne mogą inspirować, dawać impuls. Ale motywacja i tak siedzi w środku. Muszę to wyłuszczyć w jakimś dłuższym tekście 😉
Co do balansu, to trzeba pamiętać o priorytetach i odpowiednio do nich planować. Brzmi prosto, w wykonaniu jest trudne, ale się da. Tylko trzeba pamiętać o priorytetach 😉 To też materiał na dłuższy tekst.
Cały czas mam w draftach maila do Ojca Dyrektora, który zacząłem komponować po przeczytaniu Trzech Mądrych Małp, tylko ciągle nie osiągnął odpowiedniej jakości, żeby go wysłać 😉
Marku, dzięki za dobre słowo 🙂
Jeżeli uzależnienie od alkoholu rozumiemy jako chorą, wyniszczoną osobę, to tak-porównanie jest niestosowne.
Ja jednak rozumiałem i umieściłem to jako przykład typowych objawów każdego uzależnienia, stąd uzupełnienie w nawiasie. Pozostawienie odnośników do alko pozwalana lepszą ekspresję, być może można było użyć klasycznej piątki objawów uzależnień.
W AT chciałbym jednak poruszyć tematy bez pełnej autokontroli i poprawności politycznej/społecznej. Dać sobie margines błędu, który będziemy mogli przedyskutować w komentarzach. Jest sporo tematów, w których razem z Czytelnikami możemy się pościerać na opinie, wzajemnie się od siebie ucząc.
Uzależnienia w tym tekście nie rozumiem również jako coś złego. Ciekawe było dla mnie, że rządzi się tymi samymi prawami co inne, często uważane przez nas za „złe”.
Ja sam nie widzę nic specjalnie złego w nawykach, jeżeli tylko nie dominują nas w 100%.
Hm, Maćku. Nazwa rubryki – super, jeśli faktycznie będzie się pojawiać cyklicznie co tydzień, to masz we mnie czytelnika. Zresztą lubię Twoje teksty rozrzucone w magazynach. Podoba mi się problem i tekst do podtytułu „Bajki i farmazony”. Ostatnią część oceniam jako niezręczność. Porównanie (nawet dla zabawy) różnych objawów czy stadiów uzależnienia treningowego do objawów do prawdziwej i wyniszczającej choroby alkoholowej budzi mój sprzeciw. Jako sprawdzian na moją tezę proszę podstawić zamiast alkoholizmu objawy raka. I co teraz czujemy? Pozdrawiam.
No właśnie – znalezienie balansu między pasją(bo to nie tylko o triathlon chodzi) – pracą – rodziną jest najważniejszym wyzwaniem. Bardzo często dla wielu najtrudniejszym. Ale grunt to wracać do tematu poruszonego przez Maćka jak najczęściej – będzie nam to przypominać o konieczności trzymania się raczej środkowych rejestrów tego termometru.
No cóż, wydaje mi się jednak, że sporo osób ucieka od problemów w sport. Dokładnie tak samo jak ucieka się w jakiekolwiek inne alternatywne do szarego dnia zajęcie. Z drugiej strony można się również spierać, czy trening jest odpowiednim miejscem na rozwiązywanie swoich kłopotów i czy te rozwiązania na endorfinach kończą się realizacją po powrocie do codzienności. U mnie – rzadko.
To temat na szerszą dyskusję, nie do końca dotyczący tego tekstu. Bardziej chodziło mi o zwrócenie uwagi na mechanizmy skłaniające nas do treningowej wytrwałości, niezależnie od tego, czy jest ona zdrowa czy już nie.
Nigdy nie zrozumiem, jak można twierdzić że sport (tutaj bieganie) może być ucieczką od problemów… Problemy są i przed wyjściem na trening i po powrocie z niego. Dla mnie trening (szczególnie długie wybieganie) jest doskonałą okazją, żeby problem rozwiązać, przynajmniej na poziomie koncepcji (albo kilku).