Pracuje jako strażak, a triathlonem zainteresował się między innymi dlatego, że zainspirowali go zawodnicy kończący dystans Ironman. Dzisiaj Maciej Wiśniewski jest mistrzem świata z Abu Dhabi, chociaż miesiąc przed startem nie zapowiadało się, że w ogóle wystąpi na imprezie. – Chciałem to zrobić dla siebie, jak i również właśnie dla nich, dla ludzi, którzy poświęcili swój czas, zainteresowanie, może i nerwy na to, abym mógł stanąć na linii startu mistrzostw świata – mówi w naszej rozmowie.
ZOBACZ TEŻ: Mariola Powroźna: „W triathlonie piękne jest to, że każdy musi się kiedyś w czymś przełamać”
Akademia Triathlonu: treningi triathlonowe rozpocząłeś dwa lata temu. Skąd wzięło się zainteresowanie tym sportem i czym najbardziej ujął Cię triathlon?
Maciej Wiśniewski: Zainteresowanie triathlonem rozpoczęło się u mnie, gdy będąc w Szkole Aspirantów Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu, moi koledzy startowali w zawodach. Wtedy pojawiła się pierwsza ciekawość i chęć spróbowania swoich sił w zawodach. Myślę, że czymś, czym triathlonem mnie do siebie przekonał, był wymóg wszechstronności, który narzucają dyscypliny wchodzące w jego całość. Drugą rzeczą, którą zmotywowała mnie do podjęcia tego wyzwania, był widok wyczerpanych zawodników kończących najczęściej pełnego IRONMANA, ich zmęczenie, poświęcenie, zawziętość, upór w dążeniu do celu, jakim była meta, zaimponowały mi, chciałem do nich dołączyć.
AT: Gdybyś miał zdefiniować teraz triathlon, to czym jest dla Ciebie ten sport?
Maciej Wiśniewski: Myślę, że w pewnym stopniu moja odpowiedź kryje się w ostatnim zdaniu poprzedniego pytania. Dla mnie ten sport to właśnie walka ze swoimi słabościami, gorszymi dniami, ciężkimi treningami, głową i wiele, wiele innych. Przez to, że dystans jest tak długi i wyczerpujący nie wybacza on błędów, niewypływanych, niewyjeżdżonych, niewybieganych godzin, co kładzie nacisk na systematyczność, wręcz tego uczy. Cenię aspekty, na które kładzie nacisk, cechy, które pozwala wyostrzyć. Najlepsze wyzwanie to takie, z którego mogę coś wyciągnąć oprócz odhaczenia go.
AT: Służysz w Państwowej Straży Pożarnej. To nie jest praca od 9 do 17 i kiedy pracujesz, musisz być gotowy do działania. Jak w takiej sytuacji udaje się połączyć treningi z pracą?
MW: Zgadza się, służba w Państwowej Straży Pożarnej różni się nieco od tradycyjnego „etatu”. Gdy jestem na służbie, przede wszystkim jestem strażakiem, a dopiero potem mogę być sportowcem. Dużo wtedy zależy od tego, jak dużo wezwań jest danego dnia. Służę w dużej jednostce, gdzie jest ich około 10 dziennie, to oczywiście nie jest reguła, raz jest więcej, raz mniej. Jeśli jest taka możliwość, trzeba trening dostosować do tego, że mogę być w każdym momencie wezwany. W jednostce mamy dostęp do dobrze wyposażonej siłowni, co pozwala mi na dbanie o nieco inne aspekty niezbędne do odniesienia dobrych wyników sportowych w triathlonie i nie tylko.
AT: Zanim jeszcze porozmawiamy o mistrzostwach, możesz powiedzieć o tym, jak wyglądał Twój sezon? Był taki moment, w którym pomyślałeś: jest dobrze, może na mistrzostwach świata powalczę o wysokie pozycje?
MW: Szczerze mówiąc, nie było takiego momentu, bo w momencie, gdy wywalczyłem slot na te Mistrzostwa miałem tylko nadzieję, że może uda się jakoś tam pojechać. Czułem, że jestem w dobrej formie i jest mi jeszcze lepiej w triathlonie, ale nie miałem komfortu myślenia wcześniej o mistrzostwach świata. Na miesiąc przed startem nie miałem nic oprócz chęci, na szczęście znaleźli się ludzie, którzy wsparli mnie w drodze po moje marzenia, zaufali mi, że nie jadę tam tylko na niesamowitą wycieczkę, a jeszcze powalczyć o zwycięstwo. Z tego miejsca chciałbym jeszcze raz im podziękować.
AT: Zanim jeszcze poleciałeś do Abu Dhabi pewnie analizowaliście z trenerem Sebastianem Najmowiczem potencjalne wyzwania, które może nieść ten wyścig. Co okazało się największym?
MW: Tak, Sebastian zwracał moją uwagę na różne aspekty wyścigu, które w trakcie jego trwania mogą zaważyć na końcowym rezultacie. Było ich sporo, co wiązało się przede wszystkim z panującą na miejscu temperaturą, to było ewidentnie największe wyzwanie po dostaniu się już na miejsce. Na szczęście, podjęliśmy odpowiednie kroki, odpowiednie jednostki treningowe wykonane na miejscu – to pozwoliło Sebastianowi i mi zobaczyć, jak mój organizm zachowuje się w tych warunkach i ustalić odpowiednią, jak pokazuje rezultat, strategię tego wyścigu.
AT: W Twojej relacji zwróciłem uwagę na kilka rzeczy. Możesz powiedzieć coś o wizualizacji przed startem, a także motywowaniu się muzyką?
MW: Na imprezach tej rangi dochodzi kilka dodatkowych czynników, z którymi trzeba się uporać, żeby na mecie móc cieszyć się z wypracowanego rezultatu. Przede wszystkim głowa też musi być w formie. Taki spokój daje mi właśnie wizualizacja, jestem wtedy w stanie podczas wyścigu skupić się na realizacji wyznaczonych celów, jak i właściwie reagować na to, co dzieje się na trasie. Drugą rzeczą, jaka na pewno pomaga mi przed startem, jest muzyka, pozwala mi ona skupić się na tym, co jest do zrobienia, wprowadza też odpowiednie nastawienia i wycisza niepotrzebne w momencie startu głosy. Znaczące dla mnie wersy powtarzam sobie w głowie, co daje mi dodatkową dawkę motywacji i chęci walki.
AT: Możesz powiedzieć coś o założeniach Twoich i trenera przed wyścigiem?
MW: Założenie ogólne było można powiedzieć bardzo proste. Nie przeciągnąć żadnej z dyscyplin. Sebastian wiedział, z czym wiąże się start w tak ekstremalnych warunkach, uczulał mnie na to. Wiedziałem, że podpalenie się i danie ponieść emocjom może skutkować niezrealizowaniem założonych celów na każdej z poszczególnych dyscyplin. Starałem się też przede wszystkim nie popełnić prostych błędów, które mogłyby wyeliminować mnie z walki o zwycięstwo mimo dobrej dyspozycji, np. kary. Skupienie pozwoliło dobiec do mety niemal bezbłędnie, nie licząc małego upadku na dobiegu do strefy T1, ale szybko o nim zapomniałem, z tego jestem zadowolony.
AT: Świetnie pojechałeś na rowerze, mając jeden z lepszych czasów. Szybko też dogoniłeś i przegoniłeś lidera. W którym momencie pomyślałeś: mogę to zrobić i wygrać ten wyścig?
MW: Dziękuję bardzo, dobrze czuję się w tej dyscyplinie i rzeczywiście wiązałem duże nadzieje na nadrobienie czasu do najlepszych pływaków na tym etapie. Jedynym ograniczeniem było te 10 kilometrów, które kończyło cały dystans, o tym nie można było zapomnieć. Gdy wjeżdżając do strefy zmian, zobaczyłem mojego ostatniego rywala wybiegającego z niej, chciałem go jak najszybciej dogonić, żeby mieć pełen obraz sytuacji. Gdy udało się po stosunkowo niedługim czasie objąć prowadzenie, to był właśnie ten moment… usłyszałem wtedy też od mojego znajomego, który był ze mną na miejscu zawodów: „zgodnie z planem”. To był moment, gdy poczułem, że muszę dać z siebie tyle, ile będzie trzeba, żeby wygrać.
AT: „Droga, którą przebyłem, żeby znaleźć się w tym miejscu, nie zawsze była usłana różami” – napisałeś w poście. Dziękowałeś też wcześniej sponsorom. Twój wyjazd nie był pewny prawie do samego końca?
Maciej Wiśniewski: Tak. Niestety, triathlon nie należy do najtańszych sportów, a takie wyjazdy również wymagają sporych nakładów finansowych, które trzeba zabezpieczyć, by mieć szansę rywalizować z najlepszymi zawodnikami AG na świecie. Na szczęście właśnie znaleźli się ludzie, którzy pomogli mi w organizacji tego przedsięwzięcia. Bez ich pomocy nie miałbym tej szansy, którą dostałem.
AT: Można chyba powiedzieć, że w najlepszy możliwy sposób podziękowałeś za wsparcie trenerowi, kolegom z zespołu Najmowicz Triathlon Team oraz właśnie sponsorom. Oni w Ciebie uwierzyli, Ty dałeś z siebie wszystko?
Maciej Wiśniewski: Chciałem to zrobić dla siebie, jak i również właśnie dla nich, dla ludzi, którzy poświęcili swój czas, zainteresowanie, może i nerwy na to, abym mógł stanąć na linii startu mistrzostw świata w Abu Dhabi. To była pierwsza rzecz, którą mogłem zrobić, żeby podziękować za to, co dla mnie zrobili, jak i za wiarę, którą we mnie pokładali.
AT: Jak na zdobycie mistrzostwa zareagowali Twój koledzy jednostki, a także znajomi i rodzina?
MW: Bardzo dobrze. Koledzy z jednostki trzymali za mnie kciuki na tym wyjeździe i starcie. Akurat właśnie, gdy kończyłem swój start, zostawałem mistrzem świata, moja zmiana zaczynała służbę i śledzili wyniki. Moja rodzina i przyjaciele wiedzieli, ile kosztował mnie ten wyjazd i nie chodzi tu tylko o kwestie pieniężne, śledzili i kibicowali mi od startu, a pierwsze gratulacje spłynęły szybciej, niż dałem radę wziąć telefon do rąk… Takie wsparcie i radość, którą obdarzyli mnie najbliżsi to coś nieocenionego. Największym zwycięstwem jest mieć takich ludzi w swoim gronie.
AT: Taki sukces rozbudza apetyt na coś więcej. Oczywiście do nowego sezonu zostało jeszcze trochę czasu, ale zastanawiam się, czy masz już jakieś plany na kolejne miesiące? Czy w głowie mistrza świata pojawił się jakiś kolejny ambitny cel?
MW: Jedyny plan na przyszłe miesiące, a nawet lata to czerpać jak najwięcej przyjemności i satysfakcji z uprawiania tego sportu. Także plany na najbliższe miesiące to budowanie i praca nad fundamentami wyników w następnym sezonie. Uporządkowane plany startowe klarować się będą po nowym roku, wtedy też będę wybierał razem z trenerem, które z tych ambitnych celów będą stać na szycie w hierarchii ważności następnego sezonu.
AT: Zdobyłeś tytuł, udzielasz wywiadów, pewnie gratulują Ci znajomi. Jak czujesz się z tą sławą i czy coś takiego, motywuje też do dalszej pracy?
MW: Myślę, że sława to dużo za duże słowo. Jestem bardzo szczęśliwy z tego, co udało mi się osiągnąć. Czuję ogromną satysfakcję, patrząc na drogę, którą przeszedłem i przeszkody, które udało mi się pokonać. Przyjemną rzeczą jest udzielać wywiadów i patrzeć na swoje zdjęcia w Internecie, ale to w końcu ucichnie, także odpowiadając na pytanie, oczywiście, jest to motywujące, ale bardziej niż w tym, gdzie indziej szukam motywacji.
AT: Czego Ci życzyć przed 2023 rokiem?
MW: Myślę, że najbardziej chciałbym sobie życzyć, żeby Ci wszyscy ludzie, którym tak wiele zawdzięczam i którym dziękuję, przyjaciele, rodzina chciała powiedzieć o mnie dobre słowa. Z takim wsparciem wiem, że mogę, możemy dużo osiągnąć, w życiu, jak i w sporcie. Jeśli spełni się to życzenie, będę jeszcze szczęśliwszy.
AT: Dziękujemy za rozmowę.