Mariola Powroźna: „W triathlonie piękne jest to, że każdy musi się kiedyś w czymś przełamać”

– Nie będzie łatwo, ale będzie warto – mówi Mariola Powroźna, pogromczyni Diablaka, która w przyszłym roku wystartuje w legendarnym wyścigu Norseman. Sportowa droga, którą przebyła, jest gotowym materiałem na książkę, do której Polka co rusz dopisuje kolejne ekscytujące rozdziały. 

ZOBACZ TEŻ: Na slota można czekać latami – kto z Polaków wystąpi w wyścigu Norseman 2023?

Akademia Triathlonu: Swoją aktywność sportową pokazujesz w mediach społecznościowych od 2017 roku. Gdy cofniemy się do tego okresu, od razu widzimy Cię „w akcji”, a to oznacza, że Twoja przygoda ze sportem musiała rozpocząć się znacznie wcześniej.

Mariola Powroźna: Sport towarzyszył mi od dzieciństwa. W ósmej klasie podstawówki wyprzedziłam modę na bieganie. Biegałam na zajęciach w szkole. Biegałam też z psami po lesie. Można powiedzieć, że w pewnym momencie byłam trochę jak Forrest Gump, tzn. że gdy gdzieś się przemieszczałam, to biegłam. Tak mocno weszło mi to w krew, że ciężko mi było się bez tego obejść. Nawet, gdy byłam jeszcze na studiach i w wakacje pracowałam, żeby odciążyć rodziców, to po 12 godzinach pracy zawsze znajdowałam jeszcze czas na trening.

AT: Jak to się stało, że właśnie do takiej typowej rekreacji zaczęłaś dokładać sobie, nazwijmy to, elementy ekstremalne? Może – oczywiście mimo całej miłości do biegania – jest tak, że trochę jednak znudziło Cię bieganie po płaskim?

MP: Dorastałam na wsi, w małej, ale pięknej miejscowości Rudki (k. Wałcza). Wychowywana byłam w kulcie ciężkiej pracy, za co jestem bardzo wdzięczna swoim rodzicom. Wszystko, co do tej pory osiągnęłam w życiu, zawdzięczam temu, co sama wypracowałam. Gdzieś tam zawsze unikałam najprostszych dróg i rozwiązań. Studiowałam dwa kierunki. Sama się utrzymywałam. Śmieję się, że dla mnie musi być: ciężko, zimno, śnieg w twarz, pod górę…

AT: … jak to ujęliśmy kilka miesięcy temu w rozmowie z Danielem Wójcikiem [organizator wyścigów z serii Poland Extreme – przyp. red.] należysz do tych osób, które wychodzą z założenia, że w sporcie im gorzej, tym lepiej…

MP: … trochę właśnie to tak wygląda. Wychodzę z założenia, że jeśli coś przychodzi z trudem, to ten sukces po prostu lepiej smakuje. Czasem nawet lepiej jest, jak się nie uda czegoś osiągnąć za pierwszym razem. Tak właśnie wyglądała moja droga do Diablaka. W odniesieniu do mojej aktywności fizycznej mogę powiedzieć, że rzeczywiście lubię, jak jest orka, jak jest bardzo trudno.

Mariola Powroźna
Zdjęcie: Projekt Diablak

AT: Twoje pierwsze spotkanie z tym wyścigiem/Babią Górą to była absolutnie brawurowa jazda bez trzymanki. Wiemy, że ramę roweru miałaś obwieszoną dziecięcymi musami. Pływanie skończyłaś tuż przed limitem, a pierwszą pętlę rowerową kończyłaś w limicie dwóch. Jeśli to nie brzmi jak orka…

MP: (Śmiech) Co oni ze mną musieli przeżyć? To jest po prostu niewyobrażalne. Ja ich naprawdę podziwiam.

Ten pierwszy Diablak naprawdę mnie zmiażdżył. W edycji z 2017 roku pływanie było najtrudniejsze. Był wiatr, była fala. Znosiło nas dość solidnie.

Jak sobie pomyślę, co ja tam zaprezentowałam… Startowałam w zwykłych butach do chodzenia. Miałam pożyczony rower. Nie miałam nawet kurtki przeciwdeszczowej. Jak mnie organizatorzy dorwali samochodem na pętli, mieli bardzo zmartwione miny. Pytali mnie, jak się czuję. A ja oczywiście twierdziłam, że spoko. Że właściwie jest bardzo dobrze. Usłyszałam, że za chwilę będzie długi zjazd, w czasie którego się wychłodzę. Moja odpowiedź była boska: – Nie, nie. Będę szybciej pedałować… Powiem tak: biorę udział w różnych zimowych aktywnościach, zawodach, morsowaniu i powiem szczerze, że nigdy w życiu nie zmarzłam jak wtedy. Naprawdę myślałam, że umrę z zimna.

AT: Nie udało się zostać Diablaczką, ale ziarno zostało zasiane. Co sprawiało, że zawsze wracałaś i że robiłaś to do chwili, aż w końcu dopięłaś swego? 

MP:  Ja już taka jestem, że jak się na coś uprę, to jest po prostu koniec – muszę to zrealizować. Jak wsiadłam w Wiśle Malince do busa, żeby się rozgrzać, miałam takie myśli: co ja tu robię? Ale jednak wysiadłam z niego i ukończyłam tę pętlę.

Samo to, że tego dokonałam, dało mi takiego kopa, że po prostu muszę to zrobić za rok i aż do skutku. Jeszcze nie teraz, ale muszę tego Diablaka poskromić. Dla siebie oraz żeby nikt nie myślał, że to jakaś wariatka wystartowała za pierwszym razem. Okazało się, że takie myślenie było tylko w mojej głowie, bo nikt z ekipy tak nie pomyślał. Nikt nie zasugerował mi nawet, że tu nie pasuję, że może lepiej wziąć rower na pakę i ulżyć mi w cierpieniu. Było całkowicie odwrotnie. Oni mi cały czas kibicowali. Wspierali mnie za każdym razem.

Diablak jest wyjątkowy. Ogromny szacunek dla całej ekipy, dla Daniela Wójcika. Dla wszystkich tych, z którymi zżyłam się do tego stopnia, że traktujemy się, jak byśmy byli członkami jednej wielkiej rodziny.

AT: Przeskakujemy do czerwca 2021 roku. W czwartym podejściu w końcu udało. Poskromiłaś Diablaka w limicie czasu. Musiałaś bardzo zbudować się jako zawodniczka, żeby to było możliwe. Jak na przestrzeni lat wyglądał ten proces?

MP: To efekt współpracy z moim trenerem Benjaminem Kucińskim. On zrobił ze mnie zawodniczkę. Zmieniłam całkowicie podejście do treningu. Ciężko pracowałam pod jego okiem. Trener włożył w to masę siły, energii i nerwów. Nie mam żadnych wątpliwości, że Diablakiem zostałam dzięki niemu. Dla mnie to zawsze będzie niesamowite, że po moim pierwszym starcie w Diablaku On we mnie uwierzył. Dopiero jego wiara sprawiła, że uwierzyłam w siebie.

Już rok później zanotowałam ogromny progres. Pływanie poprawiłam o jakieś pół godziny. Rower ukończyłam w limicie. Zrobiłam tylko błąd, bo nie miałam supportu. Popełniłam też błąd żywieniowy, przez co miałam bombę. Do tego złapałam gumę na drugiej pętli. Mimo wszystko ukończyłam ten etap w limicie, ale ciężko było do Korbielowa dotrzeć o czasie [punkt kontrolny, na którym zawodnik musi pojawić się do określonej godziny, żeby móc biec na szczyt – przyp. red.].

W 2019 byłam przygotowana, ale pokonała mnie pogoda oraz szereg pozasportowych czynników z życia prywatnego i zawodowego. Mówiąc szczerze, to poza wsparciem, jakie otrzymywałam od grupy wyjątkowych osób, które są wokół mnie, tj. od trenera, od mojej rodziny i przyjaciół, to właśnie trening do Diablaka był tym czymś, co mnie trzymało wtedy w ryzach. Tomek, który wówczas był moim supportem, a teraz jest także moim partnerem życiowym, zbierał mnie wtedy z krawężnika płaczącą. Podał mi colę i wtedy się zakochałam. Ten „magiczny” napój to uczynił…(śmiech). Mentalnie było mi ciężko, bo czułam, że już wtedy byłam gotowa.

ZOBACZ TEŻ: Daniel Wójcik [Diablak]: „Ludzie lubią kolekcjonować momenty, w których dali z siebie wszystko”

Mariola Powroźna i Tomasz Famuła
Mariola i Tomasz

AT: Na ten moment zakończyła się era Diablaka, ale przed Tobą inne wyzwanie: Norseman 2023. Śmieszna jest historia tego, jak decydowałaś się na to, żeby wysłać swoje zgłoszenie na loterię. Było rzucanie monetą. Był tzw. full spontan i niesamowite szczęście. Ludzie na slota czekają latami, Ty czekałaś dwa dni…

MP: Biłam się z myślami, czy się zgłosić. Obawiałam się tego, czy znajdę fundusze na start, czy będzie zdrowie i czy zdążę się przygotować. Ciągle trenowałam i pobijałam różne życiówki. Nieźle radziłam sobie w wyścigach na 1/8, a przecież żadna ze mnie sprinterka, za to strasznie słabo wystartowałam w Czarnogórze w zawodach Ocean Lava. Moje ciało trochę zaczęło się buntować. Potrzebowałam odrobiny odpoczynku i czasu na zastanowienie się, co dalej robić i jaki ma być następny cel.

AT: Norseman był Twoim marzeniem, czy miałaś takie podejście, że „zapiszę się – pewnie i tak mnie nie wylosują”?

MP: Może trochę tak… Ponadto wiedziałam, że jak się teraz zapiszę, to będzie później trochę łatwiej się dostać [przy kolejnych losowaniach rosną szanse osób, które brały udział we wcześniejszych loteriach slotów – przyp. red.]. Śmiesznie, bo wysłałam wiadomość do trenera z pytaniem, czy się zapisać do wyścigu Norseman 2023. A potem pomyślałam, że i tak mnie nie wylosują. Ostatecznie wykasowałam tę wiadomość, ale On zdążył ją odczytać i tylko mi odpisał – A jak wylosują, to co? Wyszłam z założenia, że wtedy zacznę się martwić.

Po tym, jak się okazało, że mam tego slota, wszyscy się bardzo ucieszyliśmy. Jeśli były jakieś wątpliwości, to od razu minęły.

AT: A co ze skokiem z promu? Piszesz w swoich mediach społecznościowych, że wprawdzie nic nie przeraża weterynarza, ale jednocześnie nie kryjesz się z tym, że masz lęk wysokości i ogromnym wyzwaniem będzie dla Ciebie skok z pokładu do wody. 

MP: Myślę, że będzie dobrze. Ja jestem taka trochę przekorna. Mam fobię igłową. Naprawdę boję się igieł, a zostałam lekarzem weterynarii. Sama z igłami mogę robić wszystko i nic mnie nie rusza, ale jak ktoś kieruję igłę w moją stronę, to jest duży problem, ale jakoś sobie radzę. Mam też lęk wysokości, a mieszkam na ósmym piętrze. Pcham się w górskie tri. Przemierzam górskie trasy rowerowe etc.

Właśnie to jest piękne w triathlonie, to mi się najbardziej podoba, że każdy triathlonista musiał się kiedyś w czymś przełamać. Ktoś się bał pływać na open water, ktoś inny bał się jazdy rowerem z lemondką. Boimy się różnych rzeczy i sobie z nimi radzimy. Satysfakcja z tego, że przełamało się jakąś barierę, jest po prostu przeogromna. Jestem zatem dobrej myśli i wierzę w to, że przełamię się po raz kolejny i że wyskoczę z tego promu.

Norseman 2019 skok do wody
Zdjęcie: Norseman

AT: Daniel Wójcik, z którym wczoraj chwilę mieliśmy przyjemność rozmawiać, napisał, że Norseman jest łatwiejszy od Diablaka  – na końcu wypowiedzi mrugnął okiem. O Tobie powiedział, że zrobisz go „na luzaczku”. A jak Ty sama myślisz?

MP: Nie chcę umniejszać Norseman-owi, ale też jestem zdania, że jeśli chodzi o trasę i przewyższenia, to uważam Diablaka za trudniejszy wyścig. Mam nadzieję, ze tą wypowiedzią nikomu się nie narażę… Jeśli ktoś marzy o starcie w Norseman, to niech wie, że na polskim podwórku ma fantastyczne zawody, które świetnie przygotują go do tego, żeby te zawody zrobić „na luzaczku”. Choć oczywiście sama nie wiem jeszcze, jak to ze mną będzie.

Trudność zawodów w Norwegii wynika z temperatury. Dla mnie to dobrze, bo ja lubię zimno. Biorę udział w różnych zawodach, m.in. pływałam pod ziemią, teraz też wchodzę do wody, dużo morsuję. Myślę, że łatwiej będzie mi się przygotować do niższej temperatury niż do gorąca. Z tego powodu moim marzeniem zawsze był Norseman, a nie Kona.

AT: Wybiegnijmy w przyszłość z założeniem, że masz już czarną koszulkę finiszera Norseman. Co dalej? Czy jest jeszcze coś, co znajduje się na Twojej ekstremalnej liście życzeń?

MP: Gdy to się stanie, to właściwie wyczerpie się pula zawodów, które najbardziej chciałabym ukończyć. Z drugiej strony na świecie i w Polsce jest tyle pięknych i ekstremalnych wyścigów, że na pewno coś sobie wybiorę. Myślę trochę o Celtmanie, może też o HardejSuce. A może wezmę udział w Poland Extreme Triathlon, który z primaaprilisowego żartu stał się realną sprawą. Ekipa Daniela Wójcika sprawiła, że starty w ekstremalnych wyścigach stały się dla wielu z nas nieodłączną częścią życia. Nie zamierzam z nich rezygnować, bo to już jest coś więcej niż rekreacyjne uprawianie sportu. Zrobił się z tego pewien styl życia.

Sport bardzo mi pomógł w najtrudniejszych chwilach. Same przygotowania do różnych imprez dały mi siłę do tego, żeby jakoś trwać. Cała moja rodzina zaangażowana jest w moje starty. Oni mi tak bardzo kibicują. Gdy mój tata dowiedział się, że poszczęściło mi się w losowaniu, od razu powiedział, że – O, to ten wyścig ze skokiem z promu. To pokazuje, jak moi bliscy, którzy sami nie są w sporcie, również to przeżywają. Wśród mojej rodziny i przyjaciół jestem postrzegana jako osoba niezwyciężona, choć przecież mogę przegrać, mogę nie dotrzeć do mety. To ich bezwzględne wsparcie jest tak wspaniałe, tak, nawet powiem, wzruszające…To sprawia, że się chce jeszcze bardziej. A ja już nie potrafię inaczej żyć.

ZOBACZ TEŻ: Agnieszka Kropiewnicka: “Jesteśmy amatorami. Największą nagrodą są przeżyte emocje”

Mariola Powroźna
Zdjęcie: Projekt Diablak

Z tego miejsca pragnę podziękować tym wszystkim ludziom, których spotkałam na drodze do Diablaka i Norseman-a, którzy mnie tak bardzo wspierają. Bez Was na pewno nie dałabym rady. Rodzina, rodzice, moja córka, mój Tomek, przyjaciele, na których zawsze mogę liczyć, mój trener, który we mnie uwierzył – dziękuję Wam, że jesteście i że dajecie mi siłę.

Na koniec chciałam jeszcze przesłać gorące podziękowania do Śląskiej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej, która wsparła mnie w mojej drodze do Norseman 2023.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,375ObserwującyObserwuj
435SubskrybującySubskrybuj

Najpopularniejsze