Jak triathloniści mogą pomagać? Lubelska Grupa Triathlonu wysyła kartki i robi prezenty. A poza tym – kupuje siatkę ogrodzeniową, remontuje plac zabaw. Maciej Gawlikowski opowiada o pracy, budowaniu wspólnoty i… tęsknocie.
ZOBACZ TEŻ: Maja Wąsik: „Ludzie zapominają, o co tak naprawdę chodzi w świętach”
Gabriela Bortacka: Lubelska Grupa Triathlonu zajmuje się nie tylko sportem, prawda?
Maciej Gawlikowski: Nie jesteśmy typową grupą triathlonową działającą na zasadzie klubu sportowego – raczej ekipą znajomych, których połączył sport. Razem trenujemy triathlon, spotykamy się też prywatnie. Prowadzimy różne akcje, w tym charytatywne. Sportowo działamy na poziomie amatorskim, ale jesteśmy zrzeszeni w PZTri. I ogólnie – funkcjonujemy trochę na peryferiach sportowych. Mamy zawodników, którzy osiągają wyniki na poziomie, jednak większość uprawia ten sport dla siebie, dla satysfakcji i zdrowia. No i nawiązania relacji, żeby mieć z kimś wspólną pasję i zainteresowania. Sport i triathlon są ważne, ale staramy się wpleść w to aspekt rodzinno-przyjacielski. Kiedyś np. biegaliśmy po mieście i rozdawaliśmy cukierki.
GB: Naprawdę? To był jakiś zorganizowany bieg?
MG: Nie, spontaniczna akcja. Przez COVID regularne spotkania nie wchodziły w grę, więc stwierdziliśmy, że może uda nam się chociaż coś takiego zrobić. Przebiegliśmy wtedy ulicami Lublina i częstowaliśmy cukierkami dzieci. I stąd tradycja świątecznych kartek – wtedy zrobiliśmy pierwsze zdjęcia, wydrukowaliśmy i wysłaliśmy znajomym.
GB: I te kartki rozsyłacie każdego roku, prawda? Podobnie jak bombki…
MG: Tak, to już nasza tradycja. Bombki są ekologiczne, mamy na nich nasze logo, nazwę i rok. Co roku dostają je wszyscy nasi członkowie i przyjaciele. W grudniu rozgrywany jest też charytatywny, mikołajkowy bieg w Świdniku. W tym roku dochody zostaną przekazane na leczenie 10-letniej dziewczynki. Przebieramy się na każdą edycję: biegną mikołaje, choinki, prezenty, elfy, skrzaty… Robimy zdjęcie, i to zdjęcie jest wykorzystywane jako kartka świąteczna – za każdym razem inna. To… trzeci albo czwarty rok.
GB: A od jak dawna działacie? I jak liczną grupą jesteście?
MG: W przyszłym roku będziemy mieli 10. urodziny. Ja jestem członkiem o stosunkowo krótkim stażu, bo tylko pięcioletnim. Od 4 lat pełnię funkcję prezesa. Od początku byliśmy zżyci. Powstanie Lubelskiej Grupy Triathlonu to była oddolna inicjatywa zebrana wokół pani Barbary Pudło. Była aktywną biegaczką, a później trenerką. Przez te 10 lat grupa wychowała wielu triathlonistów. W tym momencie mamy około 30 członków, z czego aktywna jest „większa połowa”. Pozostali biorą udział w życiu pozasportowym, ale niekoniecznie trenują, z różnych względów. Przez tę dekadę przewinęło się dużo ludzi. To mogło być 60 osób spokojnie.
ZOBACZ TEŻ: Agnieszka Jerzyk: „Lubię świąteczny pośpiech, tłumy w sklepach i korki!”
GB: Wspomniałeś wcześniej o pozasportowych akcjach. Na czym one polegają?
MG: Oprócz treningów, w naszym statucie są zapisane działalność charytatywna i propagowanie sportu. Często wspieramy organizację wszelkich sportowych działań w Lublinie. Mieliśmy np., duathlon, w którym braliśmy udział jako wolontariusze. A ostatnio zaangażowaliśmy się w Lotto Triathlon Energy nad Zalewem Zemborzyckim. Włączyliśmy się dosyć mocno – grupa odpowiadała m.in za znakowanie trasy i szukanie wolontariuszy. Służyliśmy radą, jeśli chodzi o nasze lubelskie warunki, sprawdzaliśmy temperaturę wody… (śmiech).
Kolejna rzecz to działalność stricte charytatywna. Przykładowo: w początkowej fazie wojny w Ukrainie dostało się do nas dużo ludzi, w tym sportowców. Pan Dariusz Pudło – trener, kolarz i jeden z założycieli – przekazał nam prośbę odnośnie do młodej kolarki z Ukrainy. Grupa przekazała jej stroje sportowe, zrobiliśmy zbiórkę na podstawowe potrzeby. Koleżanki spotkały się z zawodniczką i jej mamą, wybrały się na wspólne zakupy.
GB: Czyli działalność charytatywna LGT wykracza poza sport i świąteczną pomoc.
MG: Tak. Nieraz angażowaliśmy się też w domach dziecka. Budowaliśmy, kupowaliśmy materiały budowlane i rzeczy, które były potrzebne, jak np. siatka ogrodzeniowa. Działamy w zależności od potrzeb. Ogólnie – jesteśmy w stanie podjąć się nowych wyzwań pomocowych i jesteśmy otwarci na zapotrzebowanie, zwłaszcza ze strony dzieci. Z tego względu w tym roku uruchomiliśmy sekcję dziecięcą – całkowicie darmową. Robimy to, żeby najmłodsi mogli trenować, bez względu na koszty. Mamy basen, zajęcia z trenerem, chcemy zagwarantować sprzęt i stroje. A poza tym, ciągle się rozwijamy, staramy się pozyskiwać sponsorów i inne źródła finansowania, jak np. 1% podatku.
GB: Co robiliście w tych domach dziecka?
MG: Najpierw był Lublin. Przygotowywaliśmy np. świąteczne paczki dla dzieci, mieliśmy listę prezentów z krótką charakterystyką, do kogo mają trafić. To było spore wyzwanie – łącznie około 20 paczek. Ale staraliśmy się nie tylko zebrać pieniądze i kupić prezenty, lecz także poznać te dzieci bliżej.
Później wybraliśmy dom dziecka w Rybczewicach. To jest mała wieś położona około 40 km pod Lublinem. Kolejny raz zorganizowaliśmy zbiórkę prezentów, mieliśmy też okazję wziąć udział w małej Wigilii. Zżyliśmy się z dziećmi, pani dyrektor opowiadała nam o ich problemach – takich jak zniszczenia po pożarze czy remont placu zabaw. Tak się akurat dobrze złożyło, że mamy w grupie kolegę, który zajmował się remontami. Zakasaliśmy więc rękawy i we trzech układaliśmy kostkę.
ZOBACZ TEŻ: Adrian Kostera: „Święta są jedną z nielicznych chwil w roku, gdzie totalnie nie jestem sportowcem”
GB: Jak się zaczęła współpraca z ośrodkiem w Rybczewicach? Dlaczego właśnie tam?
MG: Dom dziecka w Lublinie jest dosyć znany. Wiele firm do nich trafia. Oczywiście pomocy nigdy dosyć, ale chcieliśmy znaleźć jakiś ośrodek poza utartym szlakiem – mniej medialny, o którym słyszało mniej osób. Popytaliśmy znajomych i sprawdzaliśmy domy dziecka rozsiane wokół Lublina. Odezwaliśmy się do tego ośrodka w Rybczewicach i bardzo miło nam się rozmawiało. Z panią dyrektor darzymy się sympatią, wymieniamy się świątecznymi kartkami. Chociaż muszę przyznać, że ze względu na zawirowania w grupie w tym roku akcje charytatywne szły słabiej. Ale myślę, że po nowym roku wrócimy. Zresztą, tak jak mówiłem, zależy nam nie tylko na prezentach, lecz także żeby pobyć z tymi dziećmi i porozmawiać. Dzieci pytały o sprzęt. Planowaliśmy wybrać się tam rowerami, może ognisko jakieś zrobić.
GB: Jakie w takim razie macie plany na tegoroczne święta?
MG: W tym roku minie pierwsza rocznica śmierci Jerzego Hillera. To był najstarszy członek naszej grupy, aktywny triathlonista. Zmarł przed świętami. Zrobił swój ostatni triathlon, miał mieć przeprowadzoną operację. Będziemy go wspominać na Wigilii. W tym roku odbył się duathlon jego imienia – pani Barbara Pudło zorganizowała, a my braliśmy udział jako wolontariusze. Pan Jerzy był trenerem, nauczycielem, sędzią… Mógłby obdarzyć energią i siłą wiele osób, zachwycał młodszych od siebie. Bardzo nam go brakuje. Ale jak co roku – dbamy o tradycję. Szykujemy kartki i bombki, które będziemy rozsyłać z życzeniami.
GB: Bardzo dziękuję za rozmowę.