Wczoraj miało miejsce kameralne spotkanie środowiskowe.
Planowałem je zrelacjonować dziś rano. Po śniadaniu, którego szczegóły przedostały się do netu, podreptałem do lasu w poszukiwaniu natchnienia. Znalazłem tylko dwa stare, podsuszone podgrzybki i dlatego relacja się opóźniła.
Spotkanie z uczestnikami Mistrzostw Świata w triathlonie na dystansie IRONMAN miało miejsce w salonie Sport GURU. Salon – bo nie można nazwać tego przecież sklepem – znajduje się w ADGAR Plaza.
W ostatnich latach w Europie i w Polsce mamy do czynienia z kolejną falą fascynacji Wikingami. Wiemy już, że Ruryk I założył dynastię Rurykowiczów i Ruś Kijowską, a ostatnie badania wskazują na skandynawskie pochodzenie Mieszka I.
Niektórzy w terminie „Długie łodzie Wikingów’ upatrują podprogowych przekazów erotycznych.
Nic dziwnego, że właściciele budynku inspiracji dla nazwy szukali w tym kręgu kulturowym.
Ponieważ przyjechałem na miejsce za wcześnie, odwiedziłem znajdujące się na posesji obok Blue City. Nazwa kilkakrotnie obiła mi się o uszu, nigdy tam nie byłem. I okazało się, że słusznie. Osławione Blue City spełnia te same funkcje co nasz bazarek w Piasecznie. Można zrobić zakupy spożywcze, przemysłowe lub coś zjeść. Niektórzy tam zabijają czas, a na bazarku można jeszcze muchy.
Jedyna różnica to taka, że centrum handlowe prowadzi działalność na kilku piętrach a bazarek tradycyjnie ogranicza się do parteru.
Trzymając się chronologii wczorajszego wieczoru muszę stwierdzić, że już na wstępie salon Sport GURU zrobił na mnie duże i pozytywne wrażenie. Rozmach i selekcja z najwyższej półki wzmocniona obsługą, która zna się na rzeczy. Szczególnie zatem polecam ten sklep początkującym, bo kasę można wydać w necie, ale fachowej porady szukałbym u praktyków z doświadczeniem. A Kasia i Artur do takich na pewno należą.
Piszę te słowa, bo to prawda oraz dlatego, że dali mi za darmo banana z puli przeznaczonej dla bohaterów wieczoru. Banana natychmiast zjadłem, a skórkę zabrałem ze sobą i planuję zasuszyć w moim panieńskim zielniku.
Mój pogodny nastrój po zjedzeniu banana zniszczył Redaktor G. Podbiegł do mnie lekko na palcach, popatrzył krytycznie i grubiańsko przywitał:
…’Nie trenujesz, co?’
Na nic się zdały zapewnienia, że mam na sobie grubą kurtkę. Zanim zdążyłem ja ściągnąć, Redaktor G. odfrunął z gracją i bezszelestnie zaprzeczając prawu ciążenia.
Głównymi bohaterami (Heroes of KONA- HoK) wieczoru byli Olga K., Rafał H. oraz Michał P., którzy reprezentowali siebie (w wymiarze dosłownym), rodziny (w aspekcie symbolicznym) i Polskę (w ujęciu ideologicznym).
Słuchaczami było kilka tuzinów aspirujących triathlonistów, którzy szukali motywacji i inspiracji w procesie wzmożonej perspiracji.
Większość zebranych czekała na uchylenie rąbka tajemnicy i poznanie sekretów udanego startu.
HoK prowokowani pytaniami Redaktora G. opowiadali o przygotowaniach i oczekiwanych niespodziankach w trakcie zawodów.
Okazało się, że jest wiele punktów wspólnych między HoK i słuchaczami. Wszyscy zaczynamy nasz dzień od wstania z łóżka i umycia zębów. Potem scenariusze się zaczynają rozjeżdżać. Niektórzy jedzą śniadanie – inni nie, jedni trenują, a drudzy niekoniecznie. Żonaci mają problemy taktyczne z żonami, a niektórych trenuje współmałżonek, co pewno jest źródłem problemów innego typu.
Wszyscy HoK przyznali się, że w szczytowym okresie przygotowań natężenie treningów dochodzi, a nawet czasami przekracza 20h tygodniowo. To można zrozumieć.
Powiedzieli też, że byli na 3-dniowym obozie, gdzie też zrobili ponad 20h treningów. To wzbudziło moje zainteresowanie podszyte nutą podziwu. Ale kiedy Michał P. w przypływie niczym nieusprawiedliwionej szczerości wyznał, że zimą robił 5-cio godzinne treningi na trenażerze – powiało grozą.
Porównałem to do swoich dokonań. Mój maksymalny czas na trenażerze to około 2 godzin, z czego drugą godzinę już nie pedałowałem, a jedynie oglądałem dogrywkę meczu, a potem przysnąłem.
Okazało się też, że w okresie kiedy nie trenują, to trenują tylko 10-12h tygodniowo. Co do opuszczonych treningów to okazało się, że HoK preferują podejście, które było mi gwiazdą przewodnią przez wszystkie lata mojej edukacji – „nie odrabiać!!’.
W tym segmencie wieczoru miał miejsce niemiły incydent. Otóż jeden z uczestników puścił w obieg swój medal. Wszyscy obejrzeli, ale trofeum nie wróciło do właściciela. Chwila konsternacji i okazało się, że to Redaktor G. „zabezpieczył’ eksponat.
Ciekawą informacją, która może rzucić światło na niezadowalające wyniki wielu z nas może być to, że obaj uczestnicy oraz Redaktor G. rozpoczęli swoją karierę po przekroczeniu 102kg. Moim punktem krytycznym było 100kg.
Może za wcześnie, może trzeba było dorzucić te ekstra dwa kilogramy?
Może ten przedwczesny start jest powód słabych rezultatów?
Co do Olgi, to obawiam się, że nie byłaby w stanie zaimponować nam swoją wagą startową.
W trakcie segmentu opisującego zawody okazało się, że Ocean wokół wysp hawajskich jest słony i kołysze. Ponieważ większość słuchaczy rekrutowała się spośród mieszkańców mazowieckich równin, wiadomość tę przyjęto z niedowierzaniem i szmerem podziwu.
Informacja była tak niezwykła jak ta, że niektórzy spośród kandydatów na posłów mają wyższe wykształcenie.
Opisując przedstartowy pokaz sił Rafał H. wspomniał zawodnika, który miał …’żyły na mięśniach brzucha’. To zafrapowała mnie do tego stopnia, że po powrocie do domu spędziłem kilka minut przed lustrem dźgając się szczoteczką do zębów w brzuch. Pies ganiał żyły, ale mięśnie na brzuchu? Do wczoraj myślałem, że pod skórą jest grubsza lub cieńsza warstwa sadełka a dalej wątroba, trzustka i inne akcesoria niezbędne do trawienia alkoholu i utrzymania funkcji życiowych. Rozumiem biceps lub brzuchaty łydki, ale mięśnie na brzuchu?
Ta informacja wymaga głębszej analizy.
Po zawodach zostały medale i rachunki do zapłacenia. Okazało się, że przygotowania do zawodów na dystansie IRONMAN pięknie cieniują nie tylko sylwetki ale i portfele. A tu jak na złość, żadna partia aspirująca do Sejmu nie miała tego w swoim programie. Było hasło 500 zł na drugie dziecko, ale nikt nie zaproponował 1000 zł dla każdego triathlonisty w rodzinie. Dlatego o tę kwestię musimy zadbać sami.
Rafał H. przedstawił koncepcję fundacji IRONMAN Polish Team, która miałaby wspomagać finansowo triathlonistów, którzy zakwalifikowali się na mistrzostwa świata lub aspirują.
W tym roku nasza reprezentacji liczyła 9 osób i została zauważona dzięki jednolitym strojom oraz aktywności zespołu medialnego.
Inicjatywa na pewno godna dalszej dyskusji i współdziałania całego środowiska.
Potem nastąpiła ostatnia część wieczoru inspirowana ostatnimi wydarzeniami politycznymi, czyli rozdawnictwo. HoK oferowali koszulki, czapeczki, słuchaweczki, ktoś nawet wyciągną rękę po rower Michała P. ale się zmitygował. Ktoś zapytał, czy może zatrzymać medal. Nie będę pisał kto, ale się domyślacie.
Ja liczyłem na kultowe krówki, ale się przeliczyłem. Krówek nie było i to się kładzie cieniem na ocenę wieczoru.
Do domu dotarłem przed 23-cią, własnym samochodem, o własnym siłach. A nie jak drzewiej bywało, podwożony radiowozem przez zaprzyjaźnionych funkcjonariuszy.
Panie Marku proszę
Boguś, a ja zaczynam się martwić moim blogowym ADHD! Pisanie jest łatwe, ale tu czyha pułapka: dużo pisania – mało trenowania:)
Marek, napisz proszę TRI-logię. Może to być nauka o TRI, czyli jak wykorzystywać TRI-sztuczki w walce przy obalaniu systemów :-). Przyzwyczaiłeś nas do pewnego standardu i cały czas go trzymasz. To tak jak zawodowiec – nie schodzi poniżej pewnego poziomu :-). Jeszcze tylko dwa wpisy i blog AT będzie oplakatowany jedynym Kandydatem na BLOGERA ROKU. Przez aklamację 🙂
@Piotr P. & Piotr J. – bardzo sobie cenię Wasze życzliwe komentarze, ale nie podpuszczajcie mnie…. Może się skuszę na odcinek ze Strażą Graniczną z okolic Gołdapi. Też może być ciekawy, a bardziej cenzuralny i związany ze sportem szeroko rozumianym
Brawo. Jak zwykle autor trzyma wysoką formę. No i ja również proszę i nalegam o odcinek z 'zaprzyjaźnionymi funkconariuszam’. Czekam niecierpliwie.
@Marku nie wierze, ze nie wiesz jak polaczyc triathlon z funkcjonariuszami. Przeciez to oni, nie jeden raz w radiowozie ci tlumaczyli, ze nadmierenna konsumpcja 'kopytka Losia’ do niczego cie nie zaprowadzi i powinienes niczym porucznik Borewicz, zajac sie sportem. A ze wybor padl akurat na triathlon…..i juz masz poczatek
@Piotrek, od czasów moich kontaktów z cenzorami Mysiej, nie miałem tak dociekliwego recenzenta, który czytam między wierszami jak z nut! @Łukasz, jako Naczelny masz prawo zasugerować temat, ale jak ja to połączę z triathlonem?
Marek… a czy mógłbyś kiedyś napisać felieton wspomnieniowy na temat…wiesz…tych wspólnych podróży z zaprzyjaźnionymi funkcjonariuszami…to bardzo ciekawy wątek…:-))))
Sherlocku Piotrze, Twoja dedukcja jest jak zwykle genialna, tak jak kamuflaż Marka 🙂
@Arek jaja nie fajowskie a gesie! Podbno. Wpis rewelacja! Wspaniale ukryte informacje dla konkurencji..nie trenujesz? oznacza niech sobie mysla ze nie trenuje…powrot wlasnym samochodem sugeruje, ze nazajutrz na pewno w planie byl (jest) ostry trening biegowy lub mmocny rower. 'Kilka minut przed lustrem dźgając się szczoteczką do zębów w brzuch’ moze oznaczac tylko codzienne pieszczenie zeberek kaloryfera, ktorego kolga Marek jest szczesliwym posiadaczem. No i wileki dzieki za informacje, ze kazdy moze reprezentowac Polske na Mistrzostwach Swiata, a ze sie trzeba zakwalifikowac? to przeciez pikus!
po porannym bieganiu, idealna lektura :))))
Po prostu jaja…. i to fajoskie! :-))))
MISTRZOSTWO! Relacja fantastyczna, tekst perełka, fragment o mięśniach brzucha ustawił mój dzień w motywie 'banan na ustach’ 😀 Pozdrawiam!
Padłeś… Powstań… Marek S;)… To może jakiś wyścig w DK w 2016 skoro już tak o Wikingach? (do wyboru jeszcze Kona)
Oj tam, oj tam Łukaszku. Tu mamy do czynienia z inteligentnymi ludźmi, którzy wiedzą, co to zabawa konwencją. @Kuba – dzięki!
Jak zwykle pięknie, myślę, że w tym roku nie powinniśmy głosować na blogera roku bo zwycięzca może być tylko jeden.
PEREŁKA! Chętnie dałbym to na główną stronę, ale boję się, że zostanę zrugany, że ucinam dyskusję pod blogiem, więc zamiast tego rozpocząłem intensywną promocję tekstu w mediach społecznościowych. Oczywiście działam na własną szkodę, bo z felietonu jasno wynika, kto jest złodziejem, zazdrośnikiem i cwaniakiem, ale tak czy inaczej w przededniu rozpoczęcia działalności Mariusza Kamińskiego nie ma to żadnego znaczenia, i tak zostałbym rozpoznany. Dementuję jedynie fakt, że Nadbloger Strześniewski zjadł tylko jednego banana…chyba jeszcze coś pił. Faktem jest, że wyszedł z lokalu o własnych siłach.