Adrian Kostera: „Nie oczekuję od nikogo laurki i nikt nie ma obowiązku takiej laurki tworzyć”

Niedługo po fenomenalnym występie w Colmar mieliśmy okazję porozmawiać z Adrianem Kosterą – rekordzistą świata na dystansie pięciokrotnego Ironmana w formule continuous (19 km pływania, 900 km na rowerze, 211 km biegu). W wywiadzie dzieli się tym, co przeżył w trakcie startu, co zmieniło się po pobiciu rekordu oraz jak zapatruje się na mistrzostwa świata w Szwajcarii na dwukrotnie dłuższym dystansie.

Mateusz Wójtowicz: Gratulacje! Jak się czuje właściciel rekordu świata na dystansie pięciokrotnego Ironmana w formule continuous?
Adrian Kostera: Dla mnie to, jak ludzie wołają do mnie „Mistrzu” jest teraz takie… obce. Może dlatego, że ja od trzech lat wiedziałem, że ten rekord jest w moim zasięgu. To po prostu już ze mną żyje od dawna. Traktuję to jako kolejny etap i tak naprawdę przed Colmar i teraz jestem tym samym człowiekiem.

MW: Spodziewane? Możesz powiedzieć, że szedłeś po swoje?
AK: No… tak. Na każdych zawodach, w których startowałem, wiedziałem, jaki będę miał wynik. Ultra to przede wszystkim doświadczenie i przed Colmar uważałem, że mam 85% szans na pobicie tego rekordu świata i jeżeli byłby to w tym roku start „A”, to byłbym pewien prawie na 100%, że uda mi się tego dokonać. Biorąc pod uwagę mój priorytetowy start za kilka tygodni, nie mogłem wystartować tak szybko, jak byłem w stanie.

Tak jak rozmawialiśmy ostatnio, wiedziałem, że jeżeli nic nieprzewidywanego się nie wydarzy — jak na przykład dzik na drodze rowerowej — to będę w stanie zrobić wszystko, jak zakładałem.

ZOBACZ TEŻ: Adrian Kostera o nadchodzącym starcie w Colmar i dalszych planach

MW: Mówisz „Jeżeli nic nieprzewidywalnego się nie wydarzy…”. Jak zareagowałeś na informacje o tym, że Twój samochód uległ samozapłonowi i niewiele z niego zostało? 
AK: Jadąc tam na zawody, poświęciłem bardzo dużo, zainwestowałem masę czasu i energii w przygotowania no i też się zadłużyłem. Trochę było tak, że jadąc tam, mówiłem, że jak się to nie uda, to zbankrutuję, że będę musiał zamknąć firmę i wrócić do pracy. I jak jeszcze do tego doszła ta sytuacja ze spalonym samochodem, czyli utraceniem kolejnych kilku tysięcy euro, to dostałem takiej ogromnej motywacji, tak ogromnej siły, że po poświęceniu tego wszystkiego i jeszcze dodatkowej utracie auta, nie wyobrażałem sobie, że nie uda mi się osiągnąć tego, po co tam pojechałem.

Miałem w głowie bardzo różne myśli, gdy mój zespół poprosił mnie o login i hasło do poczty oraz o polisę ubezpieczeniową samochodu. Wtedy nie wiedziałem, czy ktoś miał wypadek, czy była jakaś stłuczka. Najważniejsze dla mnie było to, że nikomu nic się nie stało i żaden inny samochód nie był w to zaangażowany.

W trakcie całego startu byłem z siebie bardzo dumny, że zachowałem sportową dojrzałość i zamiast przyspieszać w basenie, szaleć na górkach cały czas realizowałem swój pierwotny plan. Wiedziałem, że jest on jest wymyślony tak, żeby na styk pobić rekord świata. W każdej chwili — nie licząc może pięciu ostatnich rund biegowych — robiłem wszystko tak, jak sobie zaplanowałem.

ZOBACZ TEŻ: Samochód Adriana Kostery spłonął – wyzwanie trwa dalej

MW: Co było dla Ciebie najtrudniejsze w trakcie tego startu?
AK: Pływanie przeszło lekko. Cel był taki, żeby wyjść z wody tak, gdybym dopiero po etapie pływackim zaczynał zawody. Rower pojechałem również zgodnie z założeniami, bazując na swoich doświadczeniach. Wiedziałem, jak się zabezpieczyć przed obtarciami i na szczęście nic nieprzewidywanego się nie wydarzyło.

Pierwsze dwa maratony poszły tak łatwo, że nawet ich nie zauważyłem. Trzeci maraton był pełen problemów żołądkowych. W czasie tego maratonu byłem chyba dwadzieścia razy w toalecie, co kosztowało mnie przede wszystkim dużo czasu. Przez to ostatnie dwa maratony zamiast na spokojnie, z normalnymi postojami na posiłki, musiałem pokonać praktycznie cały czas w ruchu, żeby wciąż być w stanie pobić rekord świata.

Sytuacji w ciągu dnia nie ułatwiał upał, ale na szczęście mam doświadczenie z biegów w takich warunkach. Wiedziałem, jak się chłodzić, żeby utrzymać bieg. Między innymi zjadłem 40 lodów w trakcie startu. Trzecia noc była zdecydowanie najtrudniejsza — zgodnie z założeniem musiałem wytrzymać bez snu gdzieś do 3-4 nad ranem. Ciężko to wytłumaczyć, napisałem takiego posta…


MW: No właśnie! Na swoich profilach w mediach społecznościowych wrzuciłeś niedawno bardzo… poetycki wpis.
AK: Zastanawiałem się, jak Wam wyrazić jakie stany przeżywałem, jak się czułem. Ta ostatnia noc to było trochę jak pokręcony sen, z którego budzicie się i próbujecie go opowiedzieć. I nagle się okazuje, że nie możecie tego ubrać w słowa. I ja właśnie byłem na takim pograniczu snu i jawy.

Zachowałem trzeźwość umysłu, bo wiedziałem, że te obrazki czy przedmioty, które widziałem w drzewach, nie są prawdziwe, ale je widziałem. Zespół mierzył mi już wtedy czas każdego okrążenia i byli w pełnej gotowości. Gdybym nie wrócił po określonym czasie, to zaraz jechaliby, by mnie szukać i upewnić się, że nie poszedłem gdzieś w las albo nie zasłabłem.

MW: Zorientowałeś się, że zespół podrzucał Ci energię w herbacie?
AK: Wiedziałem i czułem słodki smak w herbacie i miałem już go dość. Wiem, że robili to w dobrej wierze i robili dokładnie to, co ja sam bym robił. Bez względu na wszystko nie przerywali dostaw kilokalorii w pożywieniu. Wydawało mi się wtedy, że jestem w stanie ukończyć na tym, co miałem. Dodatkowa niechęć do jedzenia była spowodowana tym, że każdy pokarm czy napój to potencjalna wizyta w toalecie, czego chciałem unikać, biorąc pod uwagę czas.

MW: Jak dużo walki kosztował Cię brak snu?
AK: Na co dzień przegrywam ze sobą takie małe bitwy, czyli idę na jakieś 20 minut drzemki. Tu chciałem sobie udowodnić, że jestem w stanie wytrzymać te trzy dni bez snu i się to udało. Teraz też inaczej podchodzę do tych małych bitew, mówiąc do siebie: „ej, wytrzymałeś trzy dni bez snu, to teraz nie dasz rady?”.

MW: Minął tydzień, za kolejnych pięć robisz dziesięciokrotny dystans Ironman w formule continuous. Jak teraz przebiega regeneracja?
AK: Przez pierwszy tydzień nie trenowałem, ale pokonuję dużo kilometrów rowerem z bobasem w przyczepce, bo nie mamy samochodu. Po półtora tygodnia od zakończenia zawodów wracam do regularnych treningów.

MW: Jakie zatem plany przygotowań przed mistrzostwami świata w Szwajcarii?
AK: Biegowo już nic więcej nie muszę trenować, więc moje codzienne 10 kilometrów z bobasem przed snem wystarczy. Kolarsko chcę zrobić trochę treningów siłowych i albo pojadę w górki kilka razy, albo porobię treningi na trenażerze na niskiej kadencji. W kwestii pływania odezwał się do mnie Mikołaj Luft. Poprosiłem go o pomoc w podszlifowaniu techniki pływackiej na tyle, ile to możliwe w tak krótkim czasie.

MW: Wyniesiesz coś z Colmar na kolejne zawody?
AK: Trzymanie się własnego planu. W Szwajcarii to będą mistrzostwa świata i będzie tam dużo dobrych zawodników. Między innymi Richard Jung, z którym rok temu przegrałem w Colmar. Głównie doświadczeniem. 

To, co przeniosę to takie podejście, że startuję zupełnie sam, że nie ma innych zawodników. Jeśli po etapie pływackim, czy na etapie rowerowym będą mieli ogromną przewagę — trudno. Ja realizuję swój plan tak jak w Colmar. Ewentualnie w ostatni dzień. Dopiero jeśli zobaczę, że jestem w stanie coś zmienić i przeskoczyć kilka miejsc. Wtedy może coś zaryzykuję, zależnie od sytuacji.

MW: Czy coś w Twoim otoczeniu uległo zmianie w związku z wynikiem, który osiągnąłeś?
AK: Tak! Ja się nie zmieniłem, ale to Wy się zmieniliście! Dostałem mnóstwo wiadomości typu: „bo ja tak nie wierzyłem, że Ty mówisz poważnie z tym rekordem świata”. To wszystko, co osiągnąłem, było poparte testami i obliczeniami i ja tego sobie nie wymyśliłem. Jak wrzucałem wyniki na przykład testów FTP, to pojawiał się wielki hejt i niedowierzanie.

Teraz mam wrażenie, że dużo osób zaczęło mnie inaczej postrzegać. Że nie jestem „wioskowym wariatem, który sobie coś tam wymyślił, który chce jak Don Kichot walczyć z wiatrakami na rowerze za 1600 euro”. Ja naprawdę trenuję 365 dni w roku, trzymam michę i to, co robię, robię w stu procentach na poważnie.

MW: Gratulacje płyną z każdej możliwej strony. Bardzo zasłużenie zresztą. Czy jakieś specjalnie Cię zaskoczyły lub ucieszyły?
AK: Niestety dalej nie udało mi się z tym przebić do mainstreamu — telewizji. Zaczęły pojawiać się artykuły na największych portalach informacyjnych w Polsce, co już jest dużym pozytywem.

Bardzo byłem pozytywnie zaskoczony i wdzięczny wpisem pani Martyny Wojciechowskiej. Widać było, że nie tylko napisała o tym, czego udało mi się dokonać, ale również mnie poznała. Przeczytała coś na mój temat, zrozumiała mnie jako męża i ojca, który zrezygnował z bardzo ważnego dla siebie celu 100 Ironmanów w 100 dni i ile mnie to kosztowało.

MW: Czy kontaktowali się z Tobą poprzedni właściciele tego rekordu? Richard Jung lub Robert Karaś?
AK: Jeśli chodzi o Richarda Junga, to się ze mną nie skontaktuje, bo nie ma telefonu ani internetu. Wiem, bo jak pytałem go o różne rzeczy w kontekście dystansu pięciokrotnego i tego, czy da się to zrobić bez snu to jedyna możliwa droga to jego skrzynka mailowa. Odpowiedź pojawia się po miesiącu lub kilku. Zależy kiedy i czy uda mu się dotrzeć do niej w kafejce internetowej lub bibliotece.

Poza tym raczej nie mówię o prywatnej korespondencji, ale w tym przypadku zrobię wyjątek. Wylała się masa niepotrzebnego hejtu na Roberta Karasia, że mi nie pogratulował. A on wysłał do mnie prywatną wiadomość z gratulacjami. Ja nie oczekuję od nikogo laurki i nikt też nie ma obowiązku takiej laurki tworzyć.

MW: Czy coś ruszyło naprzód w kontekście 365-dniowego triathlonu?
AK: Na razie mało to promuję. W kontekście tego wyzwania mówimy o ogromnych kosztach — potrzebuję na przykład dwóch świadków na cały czas trwania, czyli cały rok. To jest opłacenie dwóch pensji. A gdzie logistyka, zakwaterowanie, miejsce, support… Chcę zrobić dwie szybkie, mocne rzeczy, czyli rekord świata w Colmar i rekord świata w Szwajcarii, i dzięki temu przebić się do głównych strumieni medialnych w Polsce. Kolejny krok to sponsorzy, mając już ten zasięg.

ZOBACZ TEŻ: Adrian Kostera chce pobić rekord Guinnessa w triathlonie

MW: Czy w związku z pobiciem rekordu świata pojawili się jacyś nowi sponsorzy?
AK: Podpisałem kontrakt z firmą Nowalijka, z którą bardzo mi po drodze, jeśli chodzi o to, czym się zajmują. W związku z tym będę obecny na IRONMAN Gdynia. Także coś się ruszyło…

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,778ObserwującyObserwuj
20,000SubskrybującySubskrybuj

Polecane