Ania Lechowicz – zawodniczka, która nie zwalnia

Jeździ po nocy trenażerze, a bieganie wciska w przerwę w pracy. Ania Lechowicz musi tak planować dzień, by czasu starczyło na pracę, życie rodzinne oraz treningi. Na Mistrzostwach Świata Ironman Utah zajęła 4. miejsce w swojej kategorii, zostając jednocześnie najlepszą Polką.

Sama przyznaje, że gdyby nie wsparcie rodziny i przyjaciół, to wszystko nie byłoby możliwe. To oni sprawiają, że nie zwalnia. W największych chwilach zwątpienia jednak jej lekiem na całe, nie tylko triathlonowe, zło jest… sen.

Kamila Stępniak: Najlepsza Polka na Mistrzostwach Świata Ironman w Utah, 4. miejsce w kategorii oraz 8. miejsce Open wśród kobiet – należą Ci się mega gratulacje. Łatwo nie było – sucho, ciepło i wymagająco. Co było największym wyzwaniem tego dnia dla Ciebie?

Ania Lechowicz: Dziękuję bardzo za gratulacje. Myślę, że wszyscy startujący zapamiętają te zawody, jako jedne z najtrudniejszych. Wymagająca trasa kolarska bardzo zmęczyła nogi, a później maraton, któremu towarzyszyły liczne podbiegi, sprawiły, że ukończenie tych MŚ jest już ogromnym sukcesem.

W moim przypadku walka zaczęła się na rowerze. Miałam w sumie bardzo lekkie nogi, a w ogóle nie mogłam utrzymać watów, które zaplanowaliśmy z trenerem. Dodatkowo zgubiłam chip. To sprawiło, że straciłam cenne minuty i psychicznie czułam, że „schodzi ze mnie powietrze” i zaczyna się walka z głową. Nie cieszyłam się na bieg, na który czekam na ostatnich kilometrach roweru. Biegłam, ale to nie byłam ja – uśmiechnięta, szczęśliwa z pokonanych metrów maratonu. Bardzo bolały mnie uda i nigdy wcześniej nie widziałam tylu idących osób na maratonie. Boże, jak ja się cieszyłam, kiedy przekroczyłam linię mety! Dałam z siebie 120%. To był bardzo ciężki wyścig.

KS: Do St. George przyleciałaś tydzień wcześniej. Co pomyślałaś, kiedy pierwszy raz „na żywo” zapoznałaś się z trasą?

AL: Do St. George przyjechaliśmy w czwartek. Następnego dnia poszłam już biegać – i byłam przerażona. Miejscowość położone jest na ok. 800 m n.p.m. Może nie jest to bardzo wysoko, ale daje się naprawdę odczuć. W sobotę pojechałam na Snow Canion, który za tydzień mieliśmy podjechać na wyścigu po pokonaniu 150 km trasy kolarskiej… Na „świeże nogi” było ciężko. Humor w weekend niestety więc mi nie dopisał.

Od poniedziałku było już jednak lepiej. Jeszcze raz pokonałam Snow Canion i już nie był taki straszny. We wtorek przebiegłam 12 km w bardzo przyzwoitym tempie, więc moja głowa była już dużo spokojniejsza. Czułam się dobrze.

KS: 10:30:30 to czas, jaki uzyskałaś na mecie. Jakie założenia miałaś przed startem? Na czym skupiałaś się przede wszystkim?

AL: Tak jak już wcześniej wspomniałam, w założeniach miałam pojechać dużo lepiej rower. Sytuacja z chipem odbiła się dodatkowo na tempie maratonu. Pobiegłam podobnie, jak czołówka dziewczyn, więc nie mogę się żalić, ale to nie było to, na co mnie stać.

Jestem jednak ogromnie zadowolona z pływania. Z wody wyszłam co prawda z 10-minutową stratą do pierwszej zawodniczki z mojej kat. wiekowej, ale ona była najszybszą pływaczką tego dnia.

KS: Na co dzień mieszkasz i pracujesz w Niemczech. Do tego masz trójkę dzieci. Przygotowania do MŚ na pełnym dystansie muszą zabierać dużo czasu. Jak udaje Ci się zachować balans pomiędzy życiem zawodowym, prywatnym i sportowym?

AL: Wychowywanie trójki dzieci i łączenie tego z życiem zawodowym i sportowym wymaga dużo dyscypliny. Nie jest to łatwe i lekkie. Trzeba wszystko planować, a na końcu i tak robić szpagat, żeby to wszystko spiąć.

Największym wsparciem dla mnie jest najstarsza córka (18 lat) i parter. To oni motywują mnie, wspierają, przytulają i nie pozwalają zwolnić. Maluchy – Mia (8 lat) i Jan (7 lat) pływają już od 2 lat, więc treningi pływackie mogę robić z nimi. To bardzo dużo ułatwienie.

Treningi biegowe wciskam w przerwę w pracy, a kolarskie często robię po nocach. Mój partner też jest triathlonistą, więc dużo treningów udaje nam się robić razem. Zwłaszcza nocne treningi kolarskie na trenażerze łatwiej jest znosić we dwójkę. On jest dziennikarzem sportowym i często podróżuje. Wtedy jest mi bardzo ciężko. Ale mam przyjaciół, którzy pomagają, jak tylko mogą. Naprawdę mam szczęście, że tyle osób mnie wspiera w tym co robię. Bez nich nie byłoby to możliwe.

ZOBACZ TAKŻE: Olga Kowalska na poważnie wraca do ścigania?

KS: Czy miewasz czasami takie, chwile, że masz ochotę „rzucić wszystko i….” tym razem nie pójść na trening?

AL: Tak. Kiedy nakłada się zmęczenie i nie wszystko idzie tak, jak było zaplanowane. Kiedy dzieci mają złe dni i wszystko się sypie, chciałabym to wszystko rzucić i przestać tak gonić. Ale to przechodzi w momencie, kiedy mogę się wyspać. Sen jest dla mnie lekiem na wszystko. I chyba ciężko byłoby mi to wszystko rzucić, bo ja to po prostu kocham. Kocham sport. Kocham przekraczać swoje granice. Jestem uparta i ambitna, a to takie cechy, które nie pozwalają mi zwalniać.

KS: A co z planami na ten sezon? W St. George zdobyłaś slota na Konę (6&8.10.2022), podejrzewam więc, że będzie to kolejna triathlonowa stacja w tym roku. Ale, co z przystankami po drodze? Planujesz jakieś starty w Polsce?

AL: W związku z pandemią i przesuwaniem zawodów jestem zapisana na dwie „połówki” w odstępie jednego tygodnia: 70.3 Nice i 70.3 Finland. Będę musiała zdecydować się na jeden z tych startów, ale decyzji jeszcze nie podjęłam. Z zeszłego roku został mi start w 70.3 Duisburg [28 sierpnia] i tam na pewno chcę wystartować.

Brakuje mi czegoś na koniec lipca/początek sierpnia. W tym czasie wypada Gdynia. Bardzo lubię te zawody, ale muszę trochę uważać na koszty, więc alternatywnie zostaje w tym samym czasie połówka we Frankfurcie. Mam teraz 3 tygodnie roztrenowania, więc na spokojnie poukładam plan startowy.

KS: Jeszcze raz gratuluję oraz dziękuję bardzo za rozmowę. Ten start pokazał, że nie będzie łatwo Cię dogonić w tym sezonie. Dlatego trzymam kciuki za to, co będzie dalej!

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,744ObserwującyObserwuj
16,300SubskrybującySubskrybuj

Polecane