Bartosz Grubka na swój pierwszy triathlon ekstremalny w Kocierzu zapisał się przypadkowo. Nie miał wtedy nawet pianki pływackiej. Pamięta, że był to trudny moment jego życia, a start zmotywował go, aby stanąć na nogi. Dzisiaj osiąga świetne wyniki, dzięki czemu wystartuje w legendarnym Norsemanie.
Tegoroczna edycja zawodów Norseman odbędzie się 3 sierpnia. Wystartuje w nim tylko około 300 zawodników. Niektórzy o swoje miejsca starają się od lat. Bartosz Grubka będzie jednym z uczestników wyścigu. Porozmawialiśmy o jego początkach w ekstremalnym triathlonie, sporcie, który wyciągnął go z depresji i przygotowaniach do startu w Norwegii.
Grzegorz Banaś: Co Twoim zdaniem jest tak magicznego w Norsemanie, że stał się takim Świętym Graalem zawodników XTRI?
Bartosz Grubka: Myślę, że prestiż tych zawodów. W tym roku będzie to już 21. edycja, więc jakby nie patrząc, to już jest kawałek historii. Prawda jest taka, że są imprezy tej klasy, które mają trudniejszą trasę – Swissman ma bardzo trudną trasę rowerową, Janosik super trudną trasę biegową, w dodatku pływanie i rower odbywa się w nocy. Ale przecież nie tylko trasa czyni zawody trudnymi, tylko konkurencja i tempo zawodów. Mnie nie zależy tylko na ukończeniu. A na Norsemanie na starcie staję maksymalnie 300 zawodników, z czego 100 jest z otwartego losowania, a reszta to najlepsi zawodnicy z pozostałych zawodów z cyklu XTRI World Tour. Poza tym dla mnie liczy się również trasa zawodów, żeby to nie było tylko kręcenie się w kółko, tylko żeby trasa miała jakiś logiczny i sensowny ciąg, który pokazuje z danego regionu to, co najlepsze.
GB: Możesz powiedzieć naszym czytelnikom, jak zdobyłeś slota na Norsemana i co wtedy czułeś?
BG: Z rankingu XTRI World Tour, ponieważ pierwszych 100 zawodników ma gwarancję startu, jeżeli tylko się na to zdecydują. Co czułem? Satysfakcję, że do tego doszedłem, że mam możliwość być w tym ścisłym gronie i że zapracowałem sobie na to swoją pracą.
GB: Wróćmy na chwilę do Twojej sportowej historii. Jak zaczęło się zainteresowanie triathlonem i jego ekstremalnymi wersjami?
BG: W okresie juniora i młodzieżowca ścigałem się na szosie. W latach 2009-2010 byłem w grupie 3 dywizji w Polsce i zawsze sobie myślałem, że pewnego razu zrobię sobie Ironmana. Pamiętam wtedy, że były francuski kolarz, Lauren Jalabert, po karierze kolarskiej zaczął startować w triathlonie. Mnie zawsze się to podobało, ale i tak przez te kilka lat nie było do tego okazji. Wiedziałem, że później w Polsce odbywało się coś takiego, jak Diablak, ale myślałem o tych startujących, że to jacyś kosmici totalni. I tak przyszedł rok 2020 – świat stanął na głowie tak jak i moje życie.
Moje życie prywatne wywróciło się do góry nogami. Wpadłem w depresję, czas próbowałem zabijać aktywnościami sportowymi, ale był taki moment, że 1,5-2 godziny aktywności były granicą moich możliwości. I pamiętam, że w sierpniu wyskoczyła mi reklama I edycji Kocierz Extreme Triathlon. Sprawdziłem trasę, stwierdziłem – znam, jest super. Kliknąłem „Zapisz się”, bez jakiegokolwiek doświadczenia w triathlonie, nie mając nawet pianki pływackiej. To mi dało cel w głowie, który miał mnie motywować do stanięcia na nogi.
GB: Wspominałeś jakiś czas temu, że z punktu widzenia czasu jesteś wręcz zaskoczony tym, gdzie zaniósł Cię ekstremalny triathlon – wręcz w ogóle cała ta przygoda z ekstremalnymi sportami…
BG: Oczywiście! Pierwszą edycję Kocierza kończę na 6. miejscu. Pół roku później jestem 2. na 1/2 Diablaka, 13. na 1/2 w Bydgoszczy, a w 2022 wygrywam pełnego Diablaka z 2 minutami do rekordu trasy, przy pierwszym podejściu do pełnego dystansu w ogóle. Co byś sobie wtedy pomyślał, kiedy 2 lata wcześniej jesteś psychicznym (i fizycznym) wrakiem człowieka, który ma problem, żeby wstać z łóżka do pracy, a przejechanie 60 km na rowerze to maksimum!? Myślałem, że wystartuje raz, może dwa np. w Osieku i to będzie koniec. Przerosło to moje oczekiwania.
GB: Ostatnie dwa lata Twoich startów to niesamowite wyniki. Wygrałeś Diablaka i Watahę. Miałeś czołowe miejsca w Janosix XTRI i Oravamanie. Norseman to takie ukoronowanie tych starań i nagroda?
BG: Ukoronowanie, ale też postawienie kropki nad „i”. To takie przypieczętowanie całej sportowej drogi. Można powiedzieć, że od zera do Norsemana.
GB: To chyba bardzo motywujące, że ludzie piszą Ci, że jesteś dla nich inspiracją. Udało Ci się poznać kogoś, kto zainspirowany Twoimi startami ekstremalnymi, zaczął np. trenować lub startować?
BG: Tak, są takie osoby. Tylko tu nie chodzi stricte o sam triathlon. Ja się nie zamykam na inne dyscypliny. To nawet nie musi chodzić o sport. To raczej kwestia tego, że jak masz jakiś cel/marzenie, to trzeba wyciągnąć po niego rękę. Dążyć do tego i wziąć za to odpowiedzialność. Jak chcesz grać na gitarze, to zacznij to robić, i powtarzaj, i powtarzaj, aż nagle orientujesz się, że jesteś na scenie.
GB: Zostając jeszcze przy tym pytaniu. Jako specjalista od ekstremalnego triathlonu. Co poradziłbyś komuś, kto chce się sprawdzić np. w Diablaku lub zawodach XTRI?
BG: Sam start to tak naprawdę, tylko wierzchołek góry lodowej. To, czego nie widać, to Twoja sportowa osobowość i przeszłość. Jeżeli lubisz spędzać czas w górach i biegać po nich, jeździć rowerem i odkrywać nowe drogi, przełęcze, góry, spędzać czas w naturze i rozumieć ją (!), to już masz więcej niż połowę sukcesu. Jeżeli, to wszystko Cię nie nudzi, a cieszy, to tego typu zawody mogą być dla Ciebie. To są trudne starty, dlatego ja jestem zwolennikiem, żeby mierzyć siły na zamiary i stopniować sobie te trudności. Można siebie mocno zaskoczyć i odkryć. Moje ostatnie 3 godziny biegu podczas Diablaka, w górach, w samotności, po 9 godzinach wysiłku, zostało mocno w pamięci. Kto to przeżył, wie, o czym mówię. Pokora też się przyda. Doceniajmy, a nie oczekujmy.
GB: Wróćmy do Norsemana. Jakiś czas temu, zrobiłeś rekonesans przed zawodami (o Norsemanie Bartosz opowiada tutaj). Opowiesz nam coś o tym? W Eidfjord chyba Cię jeszcze nieźle ugościli?
BG: Tak, to był świetny wyjazd. Mój bardzo dobry kolega mieszka w Norwegii, w Oslo. Dogadaliśmy się i Karol pomógł wszystko zorganizować, nawet teraz pomaga w organizacji całego wyjazdu na zawody. Pojechaliśmy zobaczyć trasę i zapoznać się z nią. Byliśmy w Eidfjord i przed wyjazdem na rower poszliśmy do lokalnej kawiarni. Okazało się, że obsługiwać będzie na Polka mieszkająca tam z rodziną. Już była świetna atmosfera, ale po chwili weszła szefowa, która jak się okazało była wolontariuszem od pierwszego Norsemana w 2003 roku. Porozmawialiśmy, ugościli nas w kawiarni i jesteśmy umówieni na sierpień.
Co do trasy – byłem przygotowany na zimną wodę we fiordzie końcem maja, ale to mnie przerosło! Woda miała chyba 6 stopni Celsjusza. W sierpniu powinno być już dużo lepiej. Trasa rowerowa wyrywa z butów, jeśli chodzi o widoki, to coś niesamowitego. I jest trudniejsza, niż myślałem – 3000 m przewyższenia wskakuje już na 140 km, a od 150 km, to już praktycznie zjazdy. Trasa biegu to 25 km płaskiego asfaltu, a potem już tylko w górę na 1800 m z poziomu 200 m. Gaustatoppen robi niesamowite wrażenie z dołu. W praktyce mi bardzo przypomina naszą Babią Górę. Cieszę się z tego wyjazdu, bo mogłem zobaczyć kawałek Norwegii, o czym zawsze marzyłem. Doświadczyć tej przyrody i białych nocy. Na zawodach nie będzie na to czasu.
GB: Czy przed zawodami w Norwegii jakoś specjalnie się przygotowujesz? Jak wyglądają teraz Twoje treningi?
BG: Od czerwca przerzuciłem się już na specjalistyczne treningi pod Norsemana. Robię jednostki na rowerze w granicach 170-200 km i dłuższe pływania. Dochodzą też „zakładki” roweru z biegiem, którymi symuluje sobie, to co czeka mnie w Norwegii. Dlatego można mnie było ostatnio spotkać w dobrze mi znanych rejonach Babiej Góry, które bardzo dobrze symulują trasę i wysiłek. Robiłem wtedy trening trwający łącznie 6 -7 godzin.
GB: Norseman to ukoronowanie starań, czy może kolejny (choć wielki) przystanek w Twojej karierze?
BG: Myślę, że tak jak powiedziałem wcześniej – ukoronowanie, ale całokształtu sportowca. Czy to przystanek? Ciężko powiedzieć. Są piękne zawody na świecie, ale to wszystko wymaga przede wszystkim kosztów i czasu. Ja jestem sam dla siebie trenerem, mechanikiem, dietetykiem i sponsorem. I dodatkowo pracuję na pełny etat. Choć muszę przyznać, że ostatnio mój pracodawca METCHEM mi pomaga i wspiera w przygotowaniach. Nawet rowery, na których się ścigam, są w 100% składane przeze mnie. Mam jeszcze jakiś pomysł na przyszłość, ale zobaczymy co czas i życie przyniesie. Jeżeli pojawiłoby się większe wsparcie finansowe lub sponsoring, to na pewno byłoby łatwiej o pewne tematy.
GB: Wygrałeś Triathlon Osiek i napisałeś, że to „najbardziej satysfakcjonujące zwycięstwo”. Czemu?
BG: Bo było ono wbrew wszystkiemu i wszystkim. Istnieje przeświadczenie, że ci, co ścigają się w górach, nie mają szans na „płaskich” konwencjonalnych zawodach. Tyle że te czasy już się skończyły. Wiem doskonale, że nikt na mnie nie stawiał i nie wierzył, że mogę takie zawody wygrać. Przyznam, że sam do końca nie byłem przekonany. Tym zwycięstwem udowodniłem, że mogę wygrywać również krótkie i standardowe zawody, w których ściganie jest dynamiczne. Dodatkowo w niezłej obsadzie, bo były to kwalifikację do Mistrzostw Świata w Torremolinos, więc to tym bardziej podnosi jego wagę. A poza tym wygrać u siebie w domu to wyjątkowe uczucie.
GB: Możesz opowiedzieć coś o swoich planach na najbliższe miesiące? Masz jeszcze jakieś zawody, w których koniecznie chciałbyś wystartować?
BG: Na pewno w tym roku wystartuje jeszcze w mistrzostwach Polski w Malborku na pełnym dystansie, bo taki dostałem prezent na urodziny od całego TRiO Team oraz w październiku w Torremolinos na Mistrzostwach Świata AG na dystansie olimpijskim. Co do przyszłości, to jak powiedziałem wcześniej – zobaczymy co życie i czas pokaże. O ile się nie mylę, to w przyszłym roku wypada 10. edycja Hardej Suki, a za dwa lata 10. edycja Diablaka a kiedyś podsunąłem pewien pomysł Danielowi (przyp. red. organizatorowi), więc może… Tak to tylko powiedziałem.
GB: Dziękujemy za rozmowę.