Praca rzuciła nie na trzy dni do Szczyrku. Zastanawiąłem się narty czy buty biegowe i wybrałem to drugie.
Wczoraj zrobiłem sobie 12km. Pierwszy raz w tym roku biegałem po śniegu. Dwa kilometry z htoelu do głównej drogi w Szczyrku. Jak z filmów sci-fi. Wymarłe miasto. 10 stopni mrozu, ja, śnieg skrzypiący pod butami, szum strumieni, biecie serca i absolutna cisza dookoła. Nikogo, dosłownie nikogo na zewnątrz. 6km. z górki, 6 km. podbiegu. Na głównej ulicy pojawiali się już ludzie, jednak z rzadka i nie przeszkadzali w kontemplacji. Biało, cicho, pieknie, można się zapomnieć. Hipnotyczny trans.
Z transu wyrwały mnie dwa ostatnie kilometry. Przypomniała się stara prawda, że co sie zbiegnie trzeba podbiec. Wytrzymałościowo jest dobrze, ale z siłą mizernie. Ostatni kilometr przebiegłem dzięki Justynie Kowalczyk. Jak ona może pod AlpeCermis to ja nie dam rady pod taką zmarszczkę? Kończyłem z HRmax w stanie wyglądającym na przedzawałowy, co wyraźnie wystrzaszyło obsługę i ochronę hotelową. Albo myśleli, że zejdę, albo że zbok jakiś wielki rządzą niespełnioną dyszący im się trafił 🙂
Łącznie wyszło 10km lekko pod progiem LT (OWB1), 1km pomiędzy LT a AT (WB2-WB3) i jeden kilometr na AT, z odrobiną HRmax.
Dziś wieczorkiem powtórka. Jak ja strasznie lubię zimę!
mi wydaję się, że lepiej mi się biega zimą, dodając do tego fajne krajobrazy, jest super 🙂
Darek 'Strasznie Tobie zazroszcze, ale to strasznie!!!’