Przeprowadziliśmy wywiad z Piotrem Komorowiczem, trenerem przygotowania motorycznego i współtwórcą projektu Triathlon Master Movement. W trakcie rozmowy poruszyliśmy temat istotności treningu motorycznego zarówno w przypadku zawodników PRO, jak i amatorów.
Mateusz Wójtowicz: Czy przygotowanie motoryczne jest absolutnie niezbędne do uprawiania sportu?
Piotr Komorowicz: Sport jest świetnym lekarstwem i sposobem na życie, jeśli uprawia się go z głową i jest się do niego odpowiednio przygotowanym. Inaczej eksploatujemy i wyniszczamy nasz aparat ruchu, a to jest droga donikąd. Warto w tym wszystkim zachować zdrowy rozsądek i nie popadać w skrajności.
Jeśli prowadzimy siedzący tryb życia w pracy i w domu, to, na przykład, dodatkowe godziny spędzone na siedząco na rowerze nie wyjdą nam na dobre bez zróżnicowanych bodźców dla naszego ciała. Dobrze jest je rozwijać holistycznie i wzmacniać globalnie, pracować nad elementami, które wskutek naszego trybu życia są osłabione, a trening specjalistyczny ich nie rozwija. Pomijane w dłuższym czasie doprowadzą do powstania kontuzji przeciążeniowej. Jeżeli nie to zawsze będą kotwicą, która nie pozwala poprawiać naszych wyników.
ZOBACZ TEŻ: Serwisujesz rower? Serwisuj też siebie! Czyli o przygotowaniu motorycznym od podstaw…
MW: Kiedy zatem warto zainwestować w przygotowanie motoryczne?
PK: Nie ma idealnej odpowiedzi na to pytanie. Najczęściej, niestety, zawodnicy decydują się na takie wsparcie w momencie pojawienia się kontuzji, a wtedy mówimy o leczeniu, nie o zapobieganiu. Warto się nad tym pochylić przede wszystkim wtedy, gdy zawodnik chce rozpocząć przygodę z tym sportem. Również wtedy, gdy planuje zwiększenie objętości i intensywności treningowej. W obu przypadkach warto sprawdzić, czy nasz organizm jest na to właściwie przygotowany.
MW: Kto do Was trafia?
PK: Trafiają do nas amatorzy, którzy dopiero zaczynają przygodę z triathlonem oraz tacy, którzy już swoje cele i marzenia związane z pełnym dystansem osiągnęli. Ludzie, którzy „żyją ze ścigania się” również trafiali pod nasze skrzydła, niestety często było to związane z koniecznością ich naprawy i powrotem do rywalizacji.
Ostatnio coraz częściej trafiają do nas osoby, które świadomie chcą uwzględnić przygotowanie motoryczne w swoich treningach. Zdarza się, że trener, z którym współpracują na co dzień, rozpisuje siłownię w ramach planu, ale bez wchodzenia w szczegóły. Wówczas taka osoba przychodzi do nas i pyta co konkretnie ma robić. Szukanie wiedzy na ten temat w internecie często kończy się różnie. Jakiś czas temu trafił do nas bardzo mocny polski zawodnik z tak zwaną „kulturystyczną” rozpiską z internetu, którą robił przez ostatni rok na okrągło. To nie miało prawa się udać. To tak jakby w butach kolarskich z blokami SPD pójść biegać.
MW: Z czego wynikają braki w przygotowaniu motorycznym?
PK: Problem jest złożony i warto spojrzeć na niego z dwóch stron zależnie czy mówimy o profesjonalistach, czy amatorach.
W przypadku zawodników PRO nie mają oni często dostępu do odpowiedniego sztabu i wiedzy, bo ograniczają ich fundusze. Szkoda im zainwestować w dobrą diagnostykę, co w innych sportach jest podstawą, a to w przyszłości zawsze procentuje. Przykładem są gry zespołowe, tenis, skoki narciarskie. Tam są wyniki, bo trenerzy i zawodnicy przekonali się, że bez dobrej motoryki nic z tego nie będzie. Trenują za granicą i widzą, gdzie jest świat, a gdzie nasza świadomość. Jeśli chodzi o amatorów to często budżet nie stanowi problemu. Najczęściej wynika to z braku świadomości. Budżet inwestują w sprzęt, trening i starty, zamiast w fundamenty i własne zdrowie.
Drugi powód to brak czasu i chęć zrealizowania dodatkowych jednostek treningu specjalistycznego kosztem treningu motorycznego albo, na przykład, rozciągania po treningu. Jest takie głupie przeświadczenie, że chcąc poprawiać wyniki, trzeba trenować ciężej i dłużej. My twierdzimy, że wystarczy mądrzej. To jest naturalny etap w każdej dyscyplinie. Po latach zawsze się z tego śmieję, nazywając to „starą szkołą”. W procesie katorżniczego treningu dziewięciu zawodników zostaje kalekami i kończy ze sportem, ale mamy jednego mistrza świata, który przeżył. Tego pamięta historia, a pozostałym mówi się, że widocznie byli za słabi. Muszą wtedy na własny koszt wymienić biodro albo naprawić kolana, związek czy klub niestety już im nie pomoże.
MW: Czym to skutkuje?
PK: Statystyki nie są kolorowe. Mówi się, że nawet 75% triathlonistów w Stanach Zjednoczonych przynajmniej raz w życiu doznała poważnej kontuzji podczas swojej przygody z triathlonem. 4% z nich kończy po tym całkowicie przygodę z aktywnością fizyczną i staje się kaleką.
MW: Czyli zawodnicy, którzy do Was trafiają to osoby z kontuzjami?
PK: Niestety w znacznej większości tak. Staramy się wykorzystać ból, który się wówczas pojawia w dwóch obszarach. Pierwszy jest dość oczywisty. To sygnał organizmu do świadomości zawodnika, że warto się tym zainteresować. W systemie jest jakiś bałagan — napraw go albo zaraz będzie problem.
Druga „zaleta” bólu to motywacja. Jeśli zawodnika coś boli, to chętniej wykonuje zestaw dodatkowych ćwiczeń, porozciąga się po bieganiu albo nie odwoła wizyty. Ból to dobry straszak. Nawet żelazo się go trochę boi. Trochę jak rdzy.
MW: Czy zauważasz zwiększenie świadomości wśród amatorów w kontekście przygotowania motorycznego na przestrzeni lat?
PK: W przypadku samego triathlonu jak najbardziej. Coraz więcej osób startuje w zawodach, inwestuje w sprzęt i przygotowania. Posiadanie profesjonalnego trenera lub trening na podstawie profesjonalnie przygotowanego planu sprawia, że jednostki treningu motorycznego zaczynają się pojawiać w planach treningowych. Dzięki temu coraz więcej osób mówi o samym przygotowaniu motorycznym i zaczyna się tym interesować.
To z kolei bezpośrednio przekłada się na zwiększenie zawodników startujących na rzecz tych kontuzjowanych, a to cieszy. Taki zespół naczyń połączonych.
MW: Wraz z bratem współpracujecie z kilkoma zawodnikami PRO. Jest jakaś różnica między ich podejściem a podejściem amatorów?
PK: Świadomość jest dużo większa. Zawodnicy PRO to osoby, które po przebytej kontuzji wiedzą, że każda kolejna może wykluczyć ich na dłużej ze sportu. To z kolei bezpośrednio wpływa na ich zarobki.
Ten ostatni aspekt wpływa też na pracowitość takich zawodników. Nie trzeba ich specjalnie zachęcać do działania, bo wiedzą, że to może być jedyny sposób na znaczną poprawę wyników. Szczególnie jeśli próbowali już, na przykład, zwiększenia objętości lub intensywności w poszczególnych dyscyplinach, albo zauważają pierwsze efekty treningów motorycznych.
MW: Jak wygląda taki trening motoryczny profesjonalistów?
PK: Świetnym przykładem jest nasza współpraca z Jackiem Tyczyńskim. Zaczęliśmy od serii testów, które pokazały nam, gdzie w „systemie” jest coś do poprawy. Następnie opracowaliśmy plan i zaczęliśmy nad nimi pracować. I to tak naprawdę powtarzamy, wręcz do znudzenia. Testy, analiza, plan działania. Głównym celem jest umożliwienie takiemu zawodnikowi startów na 100 procent możliwości bez skupiania się na ograniczeniach takich jak kontuzje, przeciążenia czy ból.
Przypadek Jacka jest świetnym przykładem na to, że stabilną i mocną formę, taką bezpieczną, bez żyłowania i balansowania na krawędzi, buduje się latami. Pracujemy już razem drugi sezon. Ma on ogromny potencjał, który jest w stanie wydobyć jeszcze ze swojego organizmu.
Jestem przekonany, że najlepsze sezony jeszcze przed Jackiem i wszystko zmierza w dobrym kierunku. Liczę, że limit pecha, jak wypadek z ubiegłego roku na rowerze podczas treningu, ma już wyczerpane!
ZOBACZ TEŻ: Tyczyński zmienił plany startowe i wygrał na Podkarpaciu [WYNIKI Triathlon Sokoła]