Daniel Wójcik [Diablak]: „Ludzie lubią kolekcjonować momenty, w których dali z siebie wszystko”

Diablak Beskid Extreme Triathlon to jeden z najtrudniejszych wyścigów w Polsce. O tym, jak zrodził się pomysł na Diablaka, o motywacji ludzi, którzy stają na linii startu, o sprawach organizacyjnych, a także o historiach, które zapadają w pamięć rozmawiamy z Danielem Wójcikiem, pomysłodawcą i organizatorem tego wyścigu. 

Kolejna edycja Diablaka odbędzie się już 25 czerwca. Więcej informacji o zbliżających się zawodach można znaleźć w artykule, do którego odsyła poniższy link.

ZOBACZ TEŻ: Piekielnie trudne wyzwanie przed uczestnikami Diablaka

Akademia Triathlonu: Skąd wziął się pomysł na Diablaka?

Daniel Wójcik: Pomysł na Diablaka zrodził się w Andrzejki. Robiliśmy z Marcinem Świercem trening o wschodzie słońca na Babiej Górze w gronie ultrabiegaczy. Było to takie spotkanie połączone z wykładami. Mieliśmy już doświadczenie w organizowaniu zawodów miejskich (Silesiaman w różnych miastach Śląska). Po własnych startach w Rzeźnikach i innych tego typu wyścigach zaczęliśmy patrzeć w kierunku gór. Pomyśleliśmy, że fajnie by było, gdyby istniała wersja takiego Rzeźnika w triathlonie. Wzięliśmy komputer i zaczęliśmy wytyczać najpierw trasę pływacką, później rowerową. Było jasne, że meta musi być na Babiej Górze.

Gdy ogłaszaliśmy zapisy, sądziliśmy, że pewnie nikt się nie zgłosi i że tylko my wystartujemy w tych zawodach. Okazało się, że pod koniec stycznia mieliśmy już 50 chętnych do ścigania. To był dla nas ogromny szok. Właściwie od pierwszej edycji te zawody miały normalną oprawę. W promocji dużo pomogła nam aktorka Asia Jabłczyńska, która sama wystartowała i bardzo dobrze sobie poradziła.

AT: Czego dowiedział się Pan o ludziach w ciągu tych sześciu lat?

DW: Imprezy górskie pokazują, że są ludzie, którzy chcą startować w tego typu zawodach nie dla blichtru, nie dla sławy. Przy garstce osób. Bez czerwonych dywanów. Bez balonów i niekończących się banerów reklamowych na trasie. Żeby coś takiego robić, trzeba gdzieś znaleźć wewnętrzną motywację i udowodnić coś bardziej sobie, niż pokazywać, że coś się robi na zewnątrz. Te zawody górskie, które organizujemy, na przykład Watahę w Bieszczadach, gdzie biegniemy takimi trasami, że w ogóle trzeba śpiewać, żeby odstraszać niedźwiedzie, to są zupełnie inne klimaty od tych miejskich.

Wataha Bieszczady Extreme Triathlon, zdjęcie: plxtri.com

AT: Jako organizator i obserwator z pewnością był Pan świadkiem wielu historii o przełamywaniu barier, o walce ze słabościami. Czy może Pan przytoczyć te, które najbardziej zapadły Panu w pamięć?

DW: Mieliśmy takiego zawodnika z Czech, który startował na Diablaku chyba w najgorszych warunkach pogodowych w całej historii. Temperatura powietrza to było ok. 10 stopni. Ciągle padał deszcz. A on wybrał się na trasę „na krótko” – tylko w stroju triathlonowym, w lekkiej wiatrówce. Tak ubrany zrobił niemal cały dystans, co dla mnie było nie do pomyślenia. Skończył rower w czołówce. Potem zaczął biec bez supportu. Widziałem go w Korbielowie zmęczonego, ale przede wszystkim bardzo wychłodzonego. Ale on chciał iść dalej. Miał świetny czas. Nie zrozumiał lub nie chciał zrozumieć, że meta znajdowała się w schronisku na Markowych Szczawinach. Poszedł w wyższe partie, gdzie było 0 stopni, a do tego padał tam śnieg. Był już bardzo wyziębiony. Musieliśmy go z góry ściągnąć, ale hartu ducha na pewno nie można mu było odmówić.

Jest też historia dziewczyny z pierwszej edycji, która wraz ze swoim partnerem dotarła na metę już poza limitem czasowym, po 2 w nocy. Miała poważną kontuzję nogi, utykała. Ledwo doszła do tego schroniska. Na pierwszy rzut oka można było powiedzieć, że nie da rady, ale ona była bardzo zdeterminowana i to zrobiła.

Chciałem jeszcze powiedzieć o wspaniałej historii Marioli, która startuje u nas w Diablaku od 4 lat. W zeszłym roku po raz pierwszy ukończyła wyścig w limicie. Za pierwszym razem była na takim poziomie wytrenowania, że pierwszą pętlę rowerową kończyła w limicie dwóch pętli. Była dobrą biegaczką, ale rower był dla niej czymś strasznym. Pływanie też kończyła tuż przed limitem. Przez te 4 lata zrobiła taki postęp, że gdy witałem ją przed północą na Diablaku, bardzo się ucieszyłem. Zawsze przedstawiam jej historię osobom, które zastanawiają się, czy są w stanie ukończyć ten wyścig. Na pewno trzeba nad tym popracować, ale da się to zrobić.

AT: Wydaje się, że ludzie startujący w tego typu wyścigach wyznają zasadę „im gorzej, tym lepiej”. Co Pana zdaniem w największym stopniu motywuje ich do startu?

DW: Tak, to jest dobrze powiedziane. Im warunki są gorsze, tym oni bardziej cieszą się z tego, że startują i tym większa jest ich radość po ukończeniu wyścigu. To jest trochę wbrew ludzkiej naturze, bo normalnie lubimy, jak jest nam ze wszystkim łatwo. Myślę, że taką uzależniającą rzeczą jest sam wysiłek. To, że przez kilkanaście godzin muszą działać na wysokich obrotach, przekłada się na ich ogromną ekscytację na mecie. Ludzie cały czas szukają bardziej spotęgowanych wrażeń. Lubią też kolekcjonować w pamięci momenty, gdy czują, że dali z siebie wszystko. Decydują się na start na takiej trasie, bo mają pewność, że dostaną wycisk, że będzie piekło. Jak sobie z tym poradzą, będą się czuli bardzo dobrze.

AT: Jak zmieniał się Diablak przez te 6 lat pod względem organizacyjnym?

DW: Przez pierwsze 3 lata cały czas kombinowaliśmy, jak zrobić, żeby trasa biegowa była najbardziej optymalna. Staraliśmy się to wypośrodkować, żeby te pierwsze 20 km nie było biegiem po samym asfalcie, ale też nie chcieliśmy wstawiać za dużo gór, bo to wydłużało trasę i sprawiało, że była ona bardzo ciężka. Teraz wiemy, czego zawodnicy oczekują. Wiemy, gdzie być i co robić, żeby te zawody odbyły się bezpiecznie i sprawnie. Zawodnicy też już wiedzą, czego mogą się po Diablaku spodziewać. Na ten moment mogę powiedzieć, że te zawody są mocno dopieszczone.

Diablak Beskid Extreme Triathlon, zdjęcie: plxtri.com

AT: Jak wygląda zabezpieczenie takiej imprezy od strony technicznej: nadzór sędziowski, służby dbające o bezpieczeństwo zawodników?

DW: Na wodzie mamy jednostki motorowe i kajaki, które zabezpieczają pływanie. Odpukać do tej pory nic się nie działo, mimo różnych warunków. Startujemy o 04:00 rano, wtedy jest raczej spokój.

Jeśli chodzi o rower. Akcentujemy to, że jest to wyścig bez draftu. Oczywiście nie jesteśmy w stanie upilnować wszystkich na 90-kilometrowej pętli. Z drugiej strony miejsca jest dla wszystkich tyle, że jakakolwiek ujawniona jazda na kole kończyć będzie się natychmiastową dyskwalifikacją. Oczywiście jesteśmy na trasie, a rzeczą, która nam najbardziej pomaga, są trackery GPS, które w czasie rzeczywistym pokazują położenie zawodników. Można kontrolować to, czy przypadkiem „dwie kropeczki” zbyt długo koło siebie nie jadą. Można też przejrzeć zapisy historyczne.

Jeśli chodzi o zabezpieczenie medyczne, to cały czas mamy w gotowości karetkę, jakby się coś działo. W górach współpracujemy z GOPR-em. Oni dla nas zwożą depozyty do schroniska, bo tam nie ma dojazdu. Dzięki ich pracy zawodnicy otrzymują świeże ubranie po zakończeniu wyścigu. Do tego zabezpieczają trasę w punkcie na Żywieckich Rozstajach. To takie miejsce, w którym rozpoczyna się najtrudniejszy odcinek trasy. GOPR-owcy weryfikują i wspierają uczestników przed podejściem na Małą Babią Górę i na główny szczyt.

AT: Wspólny wysiłek sprawia, że ludzie stają się sobie bliscy. Czy ta teza znajduje potwierdzenie na Diablaku?

DW: Ludzie przyjeżdżają z różnych zakątków Polski i nie tylko. Atmosfera sprzyja nawiązywaniu znajomości. Fajnie to widać na naszej Stravie. Tam osoby się obserwują, rozmawiają ze sobą. Potem spotykają się na zawodach w innych miejscach.

Wszystko zaczyna się w piątek. Kończy się dekoracją w niedzielę. Mamy cały weekend wspólnych kontaktów. Cieszy nas to bardzo, bo po to też to robimy, dla tego aspektu towarzyskiego. Tutaj poznajemy się i na przykład w sezonie zimowym możemy wyskoczyć w góry z osobami, które podzielają nasze pasje. Diablak jest wydarzeniem mocno integrującym społeczność.

Diablak Extreme Triathlon schronisko
Diablak Beskid Extreme Triathlon 2021, zdjęcie: plxtri.com

AT: Czy istnieje coś takiego jak życie towarzyskie po skończonym wyścigu? Czy jest to fizycznie niemożliwe?

DW: Teraz jeden z Diablaków będzie miał urodziny, tak więc chyba szybko się nie położymy. A ogólnie to są dwa typy Diablaków – jedni prowadzą higieniczny tryb życia i od razu kładą się spać. Drudzy są w stanie jeszcze posiedzieć w nocy. Różnie ludzie reagują. Jeśli nie są krańcowo zmęczeni, adrenalina ciągle ich trzyma, to przeżywają to, z czym mierzyli się na trasie. Jest wiele tematów do wspólnych rozmów i te spotkania nie kończą się szybko. Czekamy też zawsze na zawodników, którzy kończą późno. Osoby, będące już na mecie, witają wtedy nowych Diablaków. Jest bardzo fajna atmosfera, taka mocno towarzyska.

AT: Wasz cykl imprez X-treme rozrósł się już do 7 wydarzeń. Planujecie kolejne eventy w innych miejscach? Da się zrobić tak, żeby było jeszcze trudniej?

DW: Naszym kolejnym szalonym pomysłem był Poland Extreme Triathlon. W ubiegłym roku ogłosiliśmy to 1 kwietnia. Tego dnia mieliśmy już pięć zgłoszeń, tak więc uznaliśmy, że to robimy. Stwierdziliśmy też, że jeśli ten wyścig nie będzie wystarczająco trudny, to już ciężko będzie to czymś przebić. Jest to sierpniowy potrójny Ironman przez Polskę. Kończymy na Gubałówce. Niestety nie mogliśmy zrobić mety na Kasprowym Wierchu. TPN stwierdził, że te 10 czy kilkanaście osób, które w wielogodzinnych odstępach będą wbiegały na szczyt, będą stanowić zagrożenie dla przyrody… W planach były też Rysy, ale z wielu względów był to pomysł trudny do zrealizowania, dlatego się z niego wycofaliśmy.

Rozmawiamy z Parkiem Karkonoskim. Tam miała być ciekawsza trasa biegowa. Niestety też przez zasady panujące w parku nie udało się tego zrobić. Kontaktujemy się z Polaną Jakuszycką. Mam nadzieję, że w przyszłym roku zrobimy tam bardzo mocny duathlon.

AT: Jak zachęciłby Pan osoby ścigające się po płaskim do udziału w Diablaku?

DW: Jak ktoś już ma swoją życiówkę na połówce czy ćwiartce, to teraz jest czas, żeby się trochę pobawić i nacieszyć się tym triathlonem. To jest zupełnie inny klimat imprezy. Bez takiego napięcia, który jest widoczny w zawodach miejskich, w których startują setki uczestników. U nas można się cieszyć tym wysiłkiem, a do tego można podziwiać piękne widoki. Mieliśmy taką zawodniczkę, która przyjechała do nas z Karkonoszów na połówkę Diablaka. Ona mówiła, że chciała zatrzymywać się co kilometr i rozkoszować się widokami, a nie jechać na rowerze. Jeśli ktoś kocha naturę i ma ochotę uciec od miejskiego zgiełku, to jest to najlepsze miejsce.

Diablak 2021
Diablak Beskid Extreme Triathlon 2021, zdjęcie: plxtri.com, Maratomania

AT: O czym myśli organizator na kilkadziesiąt godzin przed rozpoczęciem imprezy?

DW: Oczywiście o sprawach stricte organizacyjnych. Myślę ciągle o tym, czy wszystko jest dopięte. Nie ukrywam, że stale monitoruję komunikaty pogodowe. Szczególnie, jak prognozy są słabe. Korzystam z wielu źródeł. Cały czas odświeżam te informacje. Uczestnicy zawodów zawsze się śmieją, że albo jest zima, albo jest „Afryka”. Tym razem chyba będzie bardzo gorąco.

AT: Dziękujemy za rozmowę i życzymy powodzenia w najbliższy weekend. 

DW: Dziękuję również.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,813ObserwującyObserwuj
21,600SubskrybującySubskrybuj

Polecane