Niejako przywołany sam przez siebie do tablicy, postanowiłem napisać o wczorajszej maratońskiej,albo i bardziej pływackiej niedzieli’. Niby mówią,że pogoda w Krakowie sprawdziła się w 100% i znów padało. Oj tak mamy przy maratonach-Kraków pada, Wrocław upalny. Dla każdego,co lubi, choć ja swoją drogą nie lubię, ani jednej, ani drugiej skrajności. No dobrze,ponarzekałem,a teraz troszkę samej esensji mojego wypadu na Wawel. Po pierwsze do Polski przyleciałem w piątek przed północą. Odbiór bagażu, 50min w aucie i ok 1 w nocy położyłem się spać. Spać nie mogłem z kilku powodów: po pierwsze już była adrenalina przedstartowa, po drugie moja super lekka,aero itd walizka samsonite doznała jakiegoś focha i nie chciała się otworzyć,a ja miałemw niej pasek garmina,spodenki startowe i oczywiście moje ulubione(nie tak do końca,ale o tym później) buty startowe Nike Air Zoom Streak 5. Nauczony jednak życiem,postanowiłem jakoś uwolnić umysł od tej całej historii i zasnąć. Rano wybrałem się do „fachowca”, który naprawia zamki w autach, zakłada zamki do drzwi, robi kontrolowane włamy, itd oraz który przez telefon zarzekał się,że otwarcie walizki z 'kodzikiem’,jak to nazwał,zajmie mu 10minut. Po pierwszych oględzinach jednak szybko przesunał tę granicę do 2 godzin i to wzbudziło już moje spore poddenerwowanie. Swiadomy tego,że zaczyna się długi wekeend na polskich drogach, brałem poprawkę już +1h na kurs ze Świdnicy do Krakowa, bo to tłok na bramkach bedzie na A4,bo ślisko,bo jestem zmeczony lotem itp. Coby nie było,Pan ,nazwijmy go Kwinto rodem z Vabank się sprawdził i udało się po niespełna godzinie dostać do moich skarbów(rzeczy do prania bym tak nie określił,ale sprzęt biegowy był w przeddzień maratonu na wagę złota!). wszyscy znamy starą prawdę,że staruje się w sprawdzonych butach i ciuchach. Po co komu otarcia,pęcherze, niewygoda na trasie i takie tam. W końcu ruszyłem i tym razem bez rodziny, bo moja żona i dzieci wybrały sie z teściami nad zalew,wszakże pogoda,pogodą,ale oni mają długi weekend,ja zaś w poniedziałek muszę lecieć spowrotem do UK. Ale coś,za coś i do tego lubię swoją pracę, bo daje mi sporo niezależności, co w przypadku treningów do tri bywa bezcenne. Po drodze,jak podejrzewałem-pierwszy korek na bramkach pod Wrocławiem, potem 2 duże wypadki, zwężenie do jednego pasa na kilku odcinkach opłacanej sowicie autostrady i o 18:00 byłem pod stadionem Wisły. Co do expo,to jakoś kwestia tego,że biegłem w 2012 maraton w Pradze i tam to expo było ogromne,to nasze wydało mi się,jakieś straganowe. W sumie coś w tym było,bo nie wiedziałem,że na bieg musze zabrać ze soba klucze od auta i chciałem kupić pas na numer z kieszonką,ale na „straganach” rządziła gotówka i o karta kredytowych, terminalach, w ten dzień w Krakowie nie słyszano. Sprawnie jednak odebrałem numer startowy i udałem się do hotelu. Jakże ilozoryczne są te zakwaterowania przez booking.com. mój pokój,zamiast apartamentu ze zdjecia,był PRL-owskim artyfaktem. Po kilku minutach osłupienia i nieudolnej walki z telewizorem, co nie chciał odbierać kanałów,a tylko śnieżył i trzeszczał, zapadłem sen na przykrótkim łóżku. Spało się nadwyraz dobrze i bez zmartwień. Co godzinę jednak rozbudzał mnie przejeżdżajacy tramwaj, który z gracją ciosów Pudziana przypominał mi,żeby rezerwować pokoje nie od strony głownej ulicy. Rano śnaidanie wydawane było od 6:30,wiec miałem lekkie obawy,czy przed startem o 9:00, nie jest to zbyt późno. Dlatego na wszelki wypadek o 5 rano zjadłem kilka kromek białego pieczywa z miodem i popiłem sokiem pomarańczowym. Pierwszy cukier szybko mnie pobudził. Zszedłem by dojeść i przede wszystkim wypić szklankę czarnej kawy. Jednego,czego nie mogę zażucić swojemu bookowaniu hotelu, to jego położenie. Do startu miałem 800m i po drodze jeszcze wpadłem na małe espresso do knajpki na rynku. Przebrałem się w strój,kłebiąc się wśród innych startujacych, którzy coraz liczniej zaczęli wchodzić do namiotów,bo okazało się,że zrywa się mocna ulewa. Na to nie byłem gotów: spodenki maratońskie, koszulka z siateczki na ramiączkach i daszek+startówki. To był mój zestaw startowy. Zero rękawiczek,czapki,kurtki. Sama rozgrzewka już mnie tak wyziębiła,że aż bałem się pomyśleć,jak bedzie po 30km,gdy już do reszty zmokne i zacznie dopadać mnie zmęczenie. Z drugiej strony ten maraton był dla mnie szczególnym startem, ponieważ równe rok temu odszedł mój tato i chciałem mu go zadedykować. To on zawsze wierzył we mnie i zawsze bede miał w pamieci nasz wspólny wyjazd na maraton w Pradze. Podwójnie zmotywowany i skupiony,ruszyłem wyposażiny w ulubiony paten w postatci opaski z miedzyczasmi na ręce w stronę swojej strefy. Moja strefa była na 3:00-3:15 wg koloru,gdyż jak sie zpisywałem rok temu, nie liczyłem,że taką formę wypracuje,by zaatakować sub -3h. Mimo,iż schudłem sporo,wokół mnie królowali zawodnicy chodzący w wadze Manny’ego Pacquiao. Stałem tam w deszczu i zaczynałem się zastanawiać lekko się,czy taki ważacy 80,5kg facet pobiegnie na czas 2:59, w który celują też stojący wokół mnie biegacze z wagi piórkowej? Wiedziałem jednak,że robie to dla taty i pamiętałem o tych litrach potu, ponaciąganych mięsniach, które towarzyszyły mi od listopadowych przygotowań,aż do zeszłego tygodnia. W samym kwietniu wybiegałem,mimo treningu pod tri(skromnego raczej) aż 300km,co w moim przypadku jest rekordem wszechczasów. CTL,ATL,TSB opisujace moją dyspozycje wg skali Friela na TP też były bardzo obiecujace. Statystycznie byłem w gazie. Z głośników wydobywał sie głos Tomasza Zimocha i atmosfera ,mimo ulewy,która rozbujała sie na dobre, wydawała się robić gorąca. Pierwsza myśl, by się nie podpalić i pilnować czasów z opaski… 10,9….1 START! Ruszyłem z masą krytyczną. 1 km na 4:24, czyli zgodnie z założeniami. 5km wg rozpiski,o 15 sekund szybciej.
Dycha szybciej już o ok 40sekund i tutaj zacząłem kalkulować,że może to być za szybko…a dystans przede mną jeszcze spory. Trochę dojrzałem startowo od 2011 roku,jak biegam maratony i zwolniłem,co widac na zrzucie tempa ze strony z wynikami.
Był to strzał w dziesiątkę,bo tętno spadło mi w okolice 145bpm i na dłuższy czas się tak ustaliło,nie licząc kilku podbiegów. Połowkę osiągnłąem w 1:29:27, czyli idealnie tempo z opaski. Czułem się dobrze i zaczałem biec szybciej,a tempo z górki łapało się wokolicy 3:10-20/km. Srednio zaś trzymałem 4:08-10/km. Na 30km osiągnąlem już srednie tempo 4:13/km i wiedzialem,że może się udać,bo cełowałem w wynik na tempie 4:15/km. Po drodze przybiłem sobie piątkę mocy z Kubą wg planu rzecz jasna, który bieg wg mnie na pełnym świeżaku. Starałem sie przyjmować węgle co 25-30minut, głównie z bananów, izo i 3 żeli,ktore miałem ze sobą. Dużo piłem wody i energetycznie było dobrze. Tak mi się przynajmniej wydawało,do 35km, gdy moje „czwórki” zaczęły krzyczeć na mnie,że od tych super lekkich startowych butów wszystko je boli i mogą nie dac rady! Pojawiło się lekkie zwątpienie i coraz większy ból. Kostka, jak i namoknięte buty robiły swoje. Rzuciłem jednak okiem na swój czas i stwierdziłem,że nadal może mi się udać i że to tylko jest w mojej głowie a ból da się polubić. Poczestowany przez kibiców żelkami, zacisnałem zęby i utrzymywałem tempo. Wiedziałem,ze się zbliżam do celu,jak i do swoich granic wytrzymałości. Na 40km mój czas biegu wynosił 2:48 i stwierdziłem,że nawet w spokojnym truchcie powinno się mi udać zejść poniżej tej cholernej(bo już wszystko mnie bolało z zimna i zakwaszenia mięsni) trójki. Do mety jednak, głownie dzięki wspaniałym kibicom, którzy przy tak niewdziecznej pogodzie,na wiekszości trasy, mocno nas dopingowali, dobiegłem w zakładanym tempie. Gdy pojawiłem się na krakowskim rynku,a zegar wyświetlił 2:57:05 jeszcze udało mi się mocniej zafiniszować i linię mety przekroczyć w 2:57:12…
Tak teraz,leżąc na łożku hotelowym w UK, z lekkim dystansem już na to patrzę, co wczoraj robiłem,a pracowałem na to cięzko od listopada i powiem Wam,że było warto!
Dajmond ja już wiedziałem, że się nie zobaczymy, jak sprawdziłem czas to byliśmy po przeciwnych stronach Wisły. Starujesz w Katowicach 26.08? Być może też tam będę, ale na 1/4 ten sam kolega co na maratonie z nim biegłem, ma zakusy na tri, więc kto wie kto wie
Cel główny,to zejść w koncu poniżej 4:40 na połówce IM i 2:12-15 na 1/4 wykręcić w tym roku. Pływanie poprawiłem, dysk w koncu jest na rowerze zamontowany,jak i postaram sie utrzymać formę biegowa robiąc więcej krótszych biegów powyżej progu. A co do samego maratonu,to 1-2 minutki chciałbym w tym wrocławskim jeszcze urwać,ale to jest koniec sezonu tri i nie wiem,czy bede zdrowy/bez kontuzji,jak i czy utrzymam sie w dobrym gazie do konca lata, zwłaszcza,ze 1/2 w Katowicach robię na koniec sierpnia. Nie bedzie czasu,by wypocząć po tym wyścigu zbytnio,a Wrocław to zawsze walka z upałem. @ Kuba-wypatrywałem Cie jak ściany na 30km!;-)
Gratulację! 🙂 Sub 3:00 to jest to o czym każdy biegacz marzy! Jakie kolejne cele?
Krzysztof gratulacje, wynik dla mnie póki co marzenie, nadal na liście do odchaczenia, choć nie wiem czy uda mi się kiedykolwiek do tego przygotować. Jak ja byłem świeży to Ty jak nowo narodzony, mój 12 Twój 17km, a wypatrzyłeś mnie szybciej niż ja Ciebie, więc percepcja wzorowa. Jeszcze raz gratki i do zoabczenia gdzieś na trasie
Wynik niesamowity. GRATULACJE! Choć z opisu 'po’ maratonie wynika, że trochę przesadziłeś z tym tempem 😉 Jakby nie patrzeć- zazdroszczę kondycji!
Koń jaki jest każdy widzi i teraz ledwo moze chodzić 🙁 zakwaszone łydki i czwórki mam na maksa. Normalnie poszedłbym na jakies fizjo w Polsce dzien po,ale tym razem zostaje technika auto masażu w UK. @Kuba-wszystko przed Toba chłopie!
Hohoho… No cóż to inna liga biegowa. Ja bym chciał takie tempo utrzymać na połówce :-). Wielkie gratulacje
Brawo!!! niezły wynik 🙂
Pięknie! Zdrowo zazdraszczam 🙂 Prawdziwe konisko z Ciebie!!!