Niektórzy z zawodowych kolarzy oszukują już nie tylko na EPO, ale również na mechanicznym dopingu. Montują w swoich rowerach silniki ułatwiające pedałowanie. Dziennikarze francuskiej telewizji „Stade 2” i włoskiej gazety Corierre della Serra przeprowadzili śledztwo, z którego wynika, że podczas szosowych wyścigów Strade Bianche w Toskani i Coppi e Bartali, 7 zawodników korzystało z silniczków zamontowanych w rurze podsiodłowej, piaście bądź kasecie! O stosowaniu dopingu mechanicznego pisaliśmy już na Akademii w artykule: „Doping mechaniczny. Zobacz, co wymyślają sportowi oszuści!”
Tym razem Thierry Vildary i Marco Bonarrigo przeprowadzili śledztwo dziennikarskie, ale rozmawiali także z węgierskim inżynierem Istvanem Varjasem, twórcą silników ukrywanych w rowerach. Podejrzewa się, że to m.in. on stoi za dostarczaniem tego sprzętu zawodowym kolarzom. Varjas pokazał dziennikarzom wczesną wersję takiego silniczka informując, że mogły być już wykorzystywane…uwaga… w 1989 roku! Przyznał, że najlepiej działały podczas utrzymywania bardzo wysokiej kadencji. Można tu pokusić się o ironiczne stwierdzenie, że już teraz wiemy, skąd takie zalecenia utrzymywania wysokiej kadencji. Ci bardziej wtajemniczeni kolarze i triathloniści wiedzą, że od lat toczy się spór o to, czy efektywniejsze w triathlonie jest utrzymywanie wysokiej czy niskiej kadencji. Ale to żart. A poważnie?
Dziennikarze postanowili podczas wyścigów Strade Bianche i Coppi e Bartali monitorować jadących zawodników specjalną kamerą z detektorem ciepła. Namierzyli 7 zawodników. Pięciu miało ukryte silniczki w rurze podsiodłowej, dwóch kolejnych w piaście i kasecie. Niestety nie padają żadne nazwiska, ale dziennikarze twierdzą, że zapis na kamerze jasno potwierdził stosowanie mechanicznego dopingu. Potwierdzają to również ekspetyzy niezależnych mechaników i ekspertów, którzy zagwarantowali, że źródło ciepła nie pochodzi od mechanicznej pracy układów będących częścią roweru. W 45 sekundzie tego filmu można zobaczyć, jak działa kamera, która wykrywa taki doping.
http://youtu.be/oM_4I-jYk_c
Urządzenie jest małe i nie przekracza 5 cm długości! Varjas przyznał jednocześnie, że obecnie najlepszą i najdoskonalszą metodą mechanicznego dopingu są karbonowe koła z magnesami neodymowymi wytwarzanymi z połączenia neodymu, żelaza i boru. Magnesy te wytwarzają bardzo silne pole magnetyczne, co przekłada się na dużą siłę przyciągania. Całość zasilana jest małą baterią ukrytą w rurze podsiodłowej. Działanie takiego nielegalnego koła może być aktywowana za pomocą bluetooth’a w zegarku! Koszt takich kół to 50 tysięcy euro, a zysk nawet do 60 watów!
Jak piszą dziennikarze portalu Cycling News, podejrzenia o stosowanie takiego dopingu pojawiły się w ubiegłym roku, kiedy podczas kilku wyścigów, dochodziło do tajemniczej i nie do końca uzasadnionej zmiany kół. Zimą UCI wprowadziła surowe przepisy przeciwko mechanicznemu dopingowi, a ostatnie kontrole (również podczas innych zawodów), pokazują, że sport w XXI wieku musi zmierzyć się z nowymi rodzajami oszustów. Symboliczne może być to, co zdarzyło się przed ubiegłotygodniowym wyścigiem Paris-Roubaix, kiedy sprawdzano specjalnym urządzeniem, czy zawodnicy nie ukryli w rowerach silników.
Nie ma na razie informacji, co wyniknie z dziennikarskiego śledztwa i czy zawodnicy, w których rowerach ukryty był mechaniczny doping poniosą jakieś konsekwencje. Ta sytuacja jest bardzo skomplikowana i nie ma precedensu. Jeszcze nigdy wcześniej, dziennikarze nie dostarczali żadnej organizacji kolarskiej dowodów na mechaniczny doping w postaci nagrań z kamery termowizyjnej. Nowe czasy…