Push the pedal to the metal, lub jak kto woli gaz do dechy. Z tym kojarzy się nam właśnie autostrada. W przypadku duathlonu na A2 powyższe przysłowie nabiera jednak znacznie szerszego znaczenia. Były to zawody na maksa, dobrze więc, że na czas ich trwania zniesiono wszelkie ograniczenia prędkości. Impreza, zaplanowana na 10 września, była wyjątkowa pod wieloma względami, ale zacznijmy od początku.
Innowacyjny, jak na polskie warunki, wydaje się pomysł zorganizowania duathlonu na nie otwartym jeszcze odcinku autostrady. Za granicą takie zawody odbywały się już wielokrotnie i to właśnie stąd firma Starbag (organizator) czerpała inspirację. O zawodach dowiedziałem się przypadkiem, wertując fora internetowe. Pierwsze miłe spostrzeżenie na stronie organizatora to przydatne zakładki, np. „check list – co zabrać”. Jakby prowadzony za rękę dowiaduję się czego się spodziewać oraz jak trenować przygotowując się do startu. W regulaminie kolejny strzał w dziesiątkę: sztafety! Ile to razy słyszałem narzekania, że „to za dużo”… i oto rozwiązanie godne Nobla. Jaki miało to wpływ na frekwencję? 50% uczestników stanowili zawodnicy startujący w sztafetach. Organizatorzy po mistrzowsku wykorzystali możliwości, jakie daje dobrze prowadzona strona: częste aktualizacje, stopniowo budowana atmosfera wokół zawodów. A jak zawody wyszły w praktyce?
{gallery}strabag1{/gallery}
Na start dotarłem bez większych problemów, pomocne były tu mapki ze strony. Biuro zawodów działało sprawnie, nikt też nie wymagał posiadania licencji. Szybko odebrałem mój pakiet a w nim: markowa koszulka techniczna, napój izotoniczny, miesięczny karnet do fitness klubu, zaproszenie na afterparty w jednym z poznańskich klubów oraz bon na posiłek. I tu znów coś nowego: do wyboru było kilka rodzajów napojów oraz różnych zestawów jedzenia. Przed startem udałem się do boksu rowerowego. Decyzją organizatora do wyścigu dopuszczano każdego rodzaju rower: górski, szosowy, czasowy.
Start! Na początek dwa okrążenia po około 2 km. Po pierwszym czołówka miała jeszcze spory zapas sił, o czym świadczą żarty na trasie: widząc biegnącą z naprzeciwka moją żonę krzyknąłem „brawo kochanie” i zaraz usłyszałem Filipa Szołowskiego: „super kochanie” i Marcina Ławickiego: „tak trzymaj kochanie”. Z pierwszego biegu w pamięci utkwił mi jeszcze jeden obrazek. Gdy po nawrocie zobaczyłem tłum zawodników pomyślałem: jak my ich wyminiemy, gdy zacznie się dublowanie? Trasa była jednak tak obliczona, że gdy pierwsi zawodnicy kończyli bieg, to ostatni byli już bezpieczni na drugim okrążeniu. Znów punkty dla organizatora. Organizacja boksu też była przemyślana, start indywidualny – rowery na prawo, sztafety – na lewo. Trasa kolarska… cóż to był za komfort, jechać po polskiej drodze i nie bać się dziur – bezcenne.
{gallery}strabag2{/gallery}
Do dyspozycji kolarzy były dwa szerokie pasy. Powrót odbywał się drugą nitką, co do zera niwelowało możliwość kolizji czołowej. O ile pierwsza połowa trasy była pod wiatr i z przewagą podjazdów, o tyle powrót pozwalał się naprawdę wyszaleć. Zawodnicy osiągali prędkości ponad 50 km/h. Na koniec jeszcze raz bieg. Możecie mi wierzyć, bieg przed i po rowerze to jak dwa przeciwne bieguny. Trzeba się z powrotem „przestawić”. By jeszcze bardziej zmotywować zawodników, na trasie drugiego biegu wprowadzono dodatkową klasyfikację: „Kilometr Szpota” a wygrywał ten, kto przebiegnie najszybciej ostatni kilometr trasy, niekoniecznie będąc pierwszym na mecie.
Po zawodach przyszedł moment dekoracji. Przez niedopatrzenie w regulaminie pojawił się sprzeczny zapis. Po 15 min i szybkiej naradzie organizatorów podjęte decyzje rozwiązały wszelkie problemy. Dekoracji towarzyszyło losowanie nagród, druga cześć losowania odbyła się podczas wieczornego After Party, gdzie miał miejsce także pokaz jeszcze ciepłych zdjęć z zawodów. Można było przeżyć startowe emocje raz jeszcze. Organizatorzy, pomimo zakończenia zawodów, nadal nie mają odpoczynku. Na stronie pojawiają się kolejne profesjonalne zdjęcia, a w przygotowaniu jest film z zawodów. Dlaczego nie piszę o zwycięzcach? Robię to celowo. W całych zawodach chodziło przede wszystkim o dobrą zabawę i danie wszystkim uczestnikom możliwie jak najwięcej i to za darmo. Zwycięzcą był każdy, kto ukończył te zawody, a dla wielu właśnie tu zaczęła się ich triathlonowa przygoda. Był to swoisty piknik sportowy przy pięknej pogodzie i w doskonałej oprawie. Zwycięzcą jest też organizator, który robiąc taka imprezę po raz pierwszy zgromadził na starcie 300 osób i jest to chyba duathlonowy rekord Polski.
{gallery}strabag3{/gallery}
Jestem bardzo szczęśliwy, że na A2 padło właśnie na naszą dyscyplinę, przecież równie dobrze mogły obyć się tam biegi czy zawody kolarskie. Mam tylko nadzieję, że organizator w jednym nie dotrzyma słowa i zorganizuje jeszcze kiedyś Duathlon nie na A2, ale A5 czy A7.