Wracając wczoraj z pracy rowerem spotkałem dwóch kolarzy. Jak się na końcu przejeżdżki okazało – w wieku 50 i 57 lat. Obaj po kilkunastu latach jazdy na góralach i udziałach w maratonach typu mega i giga. Od dwóch lat jeżdżący na szosie. No ale co z tego?
Otóż 'dziadki’, jak wdziecznie określają wiek od 40 do 60 lat moje córki, grzali niemiłosiernie. Prędkość spadała do 30 na podjazdach, po płaskim dawali mi utrzymać koło i deptaliśmy po 35-38, przy czym oni sowbodnie opowiadali mi różne ciekawostki w czasie, gdy ja próbowałem wyplute płuca umieszczać z powrotem na swoim miejscu.
Dowiedziałem się dodatkowo dwóch rzeczy. Słowo 'dziadek’ w kolarstwie pochodzi od wieku, ale nie od metryki, tylko lat spędzonych na rowerze. I z dużym prawdopodobieństwem u pięćddziesiątaków określa średnie tempo 35km/h i więcej.
Górki, co to sobie po nich jeździłem to nie są górki, tylko 'zmarszczki’. A jak przystało na 'dziadków’ ci 'zmarszczek’ nie zauważają.
Dzięki 'dziadkom’ i 'zmarszczkom’ udało mi się kawałkami jechać na tętnie maksymalnym, co mi się do tej pory nie zdarzało. I dowiedziaem się, że mogę przez godzinę po pagórkach lecieć nie schodząc poniżej trzydziestki.
Chwała 'Dziadkom’ i 'zmarszczkom’ chwała.