Śpieszmy się trenować, następne zawody tak szybko nadchodzą…..
(WaTRIat)
Sezon w pełni. Mistrzostwa Europy ETU w triathlonie na dystansie długim, Olimpiada w Rio (właśnie Anita pobiła rekord świata i chyba będzie złoto. O, mamy złoto!). Na AT nastąpił taki wysyp Miszczów i WicieMiszczów, że strach spojrzeć w lustro, a w obawie przed nagłym spotkaniem oko w oko z Arkadym von Aleksandrów, WaTRIat zupełnie przestał korzystać z lodówki.
I właściwie to wszystko co miałbym do przekazania, gdyby nie to, że wczoraj WaTRIat wspólnie z Manago i Personality-Coach w jednej osobie, cali i zdrowi wrócili z wyprawy do Gdyni. Była to długa wyprawa, trwała ponad tydzień i przyniosła moc przeżyć i doznań natury nie tylko sportowej.
Głównym celem tej wyprawy były zawody Herbalife Ironman 70.3, a ściślej mówiąc ukończenie tych zawodów, z wynikiem lepszym od poprzedniego. Zadanie, jak się później okazało, nie należało do najłatwiejszych.
Zacznijmy jednak od początku. Start zaplanowany był na niedzielę, ale już w piątek, WaTRIat musiał stawić się na tzw. obowiązkowe ważenie. Odbyło się ono w restauracji On&Off pod czułym okiem Profesorów i Doktorów, znanych również społeczności AT. Trzeba przyznać, że WaTRIat na otwarcie odniósł spory sukces. Swoją wagą zrobił furorę i wprawił w zdziwienie nie jednego Coacha. Komisja lekarska miała obawy, czy aby wszystko odbyło się przy użyciu dozwolonych środków, ale w końcu przyznali WaTRIatowi tytuł „chudzielca roku 2016′. Możemy głośno powiedzieć, że gdyby w Triathlonie zamiast grup wiekowych były wagowe, WaTRIat mógłby bez problemu wystartować przynajmniej o 3 kategorie niżej. Nie mniejsza furorę wagową oraz tytuł 'WicieChudzielca roku 2016′ wywalczył Staff „Szoło’ Szołowski. Dzięki temu tytułowi było niemal pewne, że w Niedziele, jako sędzia, będzie mógł poruszać się na motorze! Po obowiązkowym ważeniu, uczestnicy zlotu, poczęli oddawać się rzeczom przyjemniejszym. Wprawdzie z powodu braku Kopytka Łosia, spotkanie niczym nie przypominało libacji przed Challenge Poznań, ale koniec z końcem, wszystko co miało być powiedziane, zostało powiedziane, co miało zostać zrobione, zostało zrobione i jeszcze przed godziną 23-tą, wszyscy rozeszli się do swoich kwater.
Sobota, dzień przed startem
Program tego dnia był bardzo napięty. Do południa start sprintu. Tu WaTRIat wczuwał się w rolę kibica. Potem rejestracja i odbieranie 'pakietów startowych’. Niestety nie było tym razem ładnej torby sportowej, tylko plecaczek, który miejmy nadzieję, wytrzyma przynajmniej do następnych zawodów. Następnie wizyta na Expo, na którym można było się zaopatrzyć we wszystko czego tylko dusza Triathlonowa zapragnie, między innymi w słynne już żele ALE. Wszystko to było usytuowane w jednym miejscu, tak że nie trzeba było jeździć po całej Gdyni. Również odprawa techniczna odbyła się na pobliskiej plaży, dosłownie 100 metrów od EXPO i biura zawodów. Chwała za to organizatorom. Co do odprawy technicznej, to trzeba przyznać, że przebiegła bardzo sprawnie. Odczytanie informacji z foldera, nie sprawiło dyrektorowi zawodów żadnych problemów, co może świadczyć o tym, że chodził do szkoły, a nie możność zadawania jakichkolwiek pytań i padający deszcz spowodowały, że całość trwała kilka minut. Dowiedzieliśmy się, że do strefy zmian w tym roku można wnieść wszystko, nawet własną żonę. Najważniejsze jest, żeby znajdowała się w jednym z worków, mokrym albo suchym. Dlaczego użyto takiej nazwy, tego nie wie nikt. Pewne jest, że wprowadzenie tego nazewnictwa, wprowadziło niepokój w serce WaTRIata, o czym później.
Na odprawie przedstawiono także, nam szaraczkom, zawodników PRO. Nie wiadomo czemu, stali oni tak daleko od słuchaczy, że gdyby zamiast Lufta, wyszedł Strześniewski, a zamiast Przymusińskiego, Cichecki, nikt by tego nie zauważył.
Po odprawie w języku polskim, odbyła się ponoć odprawa w języku angielskim, ale ponieważ, prawie nikogo na niej nie było, pomińmy ją milczeniem. Wieczorem nad Gdynią rozszalała się ulewa. Zdaniem WaTRIata, był to dobry prognostyk przed zawodami. Jako ciekawostkę należy podać, że w sobotę w Teatrze Muzycznym odbyła się premiera sztuki teatralnej pt. Triathlon story, czyli chłopaki z żelaza. Ponieważ WaTRIat nie brał w niej udziału, ani nie został na nią zaproszony, pominiemy to wydarzenie milczeniem.
I tak nastał dzień trzeci…..
Wicher wieje, Wicher słabe drzewa łamie, hej, Wicher wieje, Wicher silne drzewa głaszcze, hej.
Najważniejsze to być silnym, Wicher silne drzewa głaszcze, hej…….
(Tadeusz Nalepa)
nikt nie umiał powiedzieć jak silny był wiatr tej niedzieli. Podejrzewam, że nawet Francis Beauufort miałby z tym mały problem. Na szczęście wiatr przegonił chmury i od samego rana świeciło słoneczko. WaTRiat, jak już wspomnieliśmy, miał kłopoty z nazewnictwem mokry worek i suchy worek. Chyba z trzy razy przekładał rzeczy z jednego worka do drugiego. Po kilku próbach miał wrażenie, że wszystko jest na swoim miejscu. Wziął pompkę i udał się do strefy zmian. Tam sprawdził powietrze w kołach, dodmuchał tam gdzie było to potrzebne, powiesił worki w strefach zmian i pognał na śniadanie. Było obfite z gatunku Herman-Wellington-WaTRIat. Jeszcze tylko pianka i na plażę. Start wyznaczono na 8:50. Na plaży WaTRIat przeżył pierwszy szok. Okazało się, że nie ma statku. Czyżby odpłynął w siną dal?
Stojąca obok gromadka innych WaTRIatów, również wypatrywała statku, ale w końcu wszyscy doszli do prostego wniosku, nie ma statku, nie ma kłopotu. I tak też było. Parę sekund później wystrzał z armaty, dał znak do startu (Gdzież jest król, co na rzezie tłumy te wyprawia….). Woda okazała się przyjemna i mokra. Pierwsze 25 metrów biegiem i skok w otchłanie morskie. WaTRIat od razu chwycił rytm, a WaTRIata chwycił jakiś gościu z tyłu. Po krótkiej szamotaninie, udało się uwolnić ze szczęk triathlonowego rekina. Następne paręset metrów, to czysta przyjemność. Może tempo nie było zabójcze, ale WaTRIat starał się jak mógł. Po pierwszym nawrocie, zmienił się też prąd, było trochę fal i WaTRIat czuł się przez chwilę niczym Free Willy. Niesiony przez fale dotarł szybko do następnej bojki, przy której utworzył sie mały ’stau’. Ponieważ nikt i nic nie posuwało się do przodu, WaTRIat niczym czołg przeszedł po plecach innych i po raz drugi tego dnia poczuł się jak Orca Kelko. Po paru minutach dopłynął do strefy zmian. Czas pływania nie powala, ale, i wiemy o tym nie od dziś, pływanie jest mocno przereklamowane. Po schodkach do strefy zmian, łapiemy worek mokry i T1….
…i mamy pierwsza niespodziankę, brakuje okularów słonecznych. No co zrobić, trzeba jechać bez. Kask, numer, buty, rower i na trasę. Na pierwszych kilometrach kostka i beznadziejna droga. Na dodatek brak okularów, powoduje lekkie zdenerwowanie i niemożność uchwycenia właściwego rytmu. Po 4 km szok. Siodełko zjeżdża kompletnie w dół. Śruba popuściła? Pierwsza myśl, jedziemy dalej, ale nie to nie ma sensu. Jeszcze parę metrów, stop i ustawianie siodełka. Tracimy cenne sekundy, może nawet minuty. Wreszcie jest, zrobione. Można jechać dalej. Wicher wieje. Jest ostro pod górę. Jest walka. Trasa nie jest łatwa. WatRIat ma wrażenie, że wieje coraz mocniej. Na szczęście, słońce schowało się za chmury i brak okularów nie ma znaczenia. Trzeba tylko uważać, aby coś do oka nie wpadło.
Mocno pochylony, pedałuje ile sił w nogach (co widać na zdjęciu powyżej). Nie minęły jeszcze trzy godziny, a WaTRIat zameldował się w T2. Znalazły się okulary, były również buty do biegania, więc nic nie stało na przeszkodzie, by ruszyć na trasę biegu. Trzy pętle po 7 km, trwały krótko ponad 2 godziny. Najtrudniej było między 14- a 16 km.
Potem ’sprint’ do mety. Atmosfera przy wbieganiu na metę niesamowita. Tłumy bijące brawa i zagrzewające do walki, muzyka, aplauz, wszystko to dodało WaTRIatowi skrzydeł. Tylko Grasa było brak. No cóż, co zrobić. Czasami tak jest.
Po przekroczeniu lini mety, jedna z wolontariuszek rzuca sie WaTRIatowi do stóp. Pomyliła nazwiska czy co?
– Ja sie pisze przez ’rz’.
– Nie trzeba. (krzyczy WaTRIat)
Ale to WaTRIatowi się pomyliło. Pani szybciutko odczepiła Chipa, druga nałożyła medal i po chwili WaTRIat wpadł w objęcia ukochanej! Popatrzył na zegarek 5:55. 30 minut lepiej niż przed rokiem, jednak 16 minut gorzej od założeń!
Najważniejsze, że zawody ukończył w dobrej formie i po krótkim odpoczynku, w sobotę znowu rozpoczął treningi. Następne zawody tuż, tuż…
gratulacje!
@ojciec Dyrektor… Kiedy łapie cię zadyszka po wejściu na drugie piętro, a waga pokazuje trzy cyfry, możesz albo zaakceptować siebie, albo… wziąć się do roboty. Kiedy zawodowo jesteś na skraju wypalenia i przestajesz widzieć sens w tym, co robisz, możesz albo zaakceptować ten fakt, albo… wziąć się do roboty. Łukasz Grass w obu przypadkach wybrał to drugie rozwiązanie…. czy to jeszcze jest aktualne?
@Malgosiu, no szkoda! Wszystkiemu winnien jest ojciec Dyr. ktory wzial i zwinal namiot AT. W przyszlym roku bedziemy zmuszeni sami go rozbic!
Piotruś, święte słowa…. ale czy w tym konkretnym przypadku może być inaczej? Czubaszku Ty mój… 🙂
Kurcze! Takie znamienite osoby w tej GDYNI były, a ja nikogo nie widziałam i nie poznałam 🙁 Gratulacje życiówki! Super sprawa! No, ja nie będę pisać co to nie zamierzałam osiągnąć w tym roku, których z różnych przyczyn nie zrealizowałam: albo za gorąco (Susz), albo droga po jakimś tłuczniu lub śmieciach wywołujących od razu bóle brzucha (Poznań), albo strach przed rekinami (Gdynia). Więc moje zamierzenia swojego nieprawdopodobnego progresu przerzucam na przyszły rok 🙂 Jeszcze raz gratulacje fantastycznego wyniku.
drodzy stali czytelnicy!!!! Bardzo dziekuje za czule slowka! @Arek kto sie lubi, ten sie czubi @Tomek, w Poznaniu, nie ucieklbym z pod Kopyta Losia i boje sie, ze wynik bylby jeszcze gorszy @JM, JS dzieki, JS, pewnie ci sie nie chcialo czekac, rozumiem. mam nadzieje, ze kiedys sie odwdziecze -:) @Kamrat; fenkju wnery mocz
Piotrek 'Sisu’ Papierz, ales Pan tu tri-po-tri nawypisywal!! Pióro lekkie jak waga startowa a na dodatek życiowka. Kongratulejszen, Kamrat!
Piotr, gratuluje progresu 😉 sobie zresztą też 🙂 zrobiłem zyciówkę 🙂 i jest jeszcze jedno podobieństwo, mi tez zabrakło 16′ do założeń 🙂 na mecie niestety już się nie widzieliśmy 🙁
Ważne, że jest życiówka plany zawsze można zweryfikować 😉 @Łukasz ten IM w Gdyni ?
Piotr. Gratulacje, ale obstawiłeś złe zawody. W Poznaniu niemiałbyś problemu z tymi 16 minutami. Tyle spokojnie można było urwać z pływania – było dla każdego ( z niedługiego dystansu) w pakiecie ( tzw. drobnym druczkiem) 😉
A co ten WaTRIat tak tego biednego Cicheckiego się uczepił? Ma szczęście, że zrobił życiówkę i raczył coś spłodzić… wprawdzie niechętnie ale idzie to jakoś przeczytać i nawet ze dwa razy się uśmiechnąć pod nosem… Nie pozostaje nic innego jak pogratulować! 🙂 Łukasz – ..prawie’… hehe….
Dobra wiadomość: wznowiłem treningi. Wczoraj było 8km biegu. Prawie zapisałem się już na IM na przyszły rok…