Pierwsza próba zmartwychwstania miała nastąpić pod koniec lipca w Gołdapi.
Po dwóch miesiącach niebiegania chciałem sprawdzić, czy wszystko się zrosło jak należy i czy jeszcze mogę.
Niestety, odwiedził mnie w mojej suwalskiej samotni kolega triathlonista, po świeżych sukcesach w Roth. Jego wizyta była oczywiście miła i oczekiwana, ale niestety, nie pomogła moim planom startowym. Nasze kalendarze się rozjechały. On już w okresie beztroskiego roztrenowania i odbudowy masy – ja przed kolejnym rozpoczęciem sezonu.
Jego krótki pobyt spowodował dużą wyrwę w mojej kruchej formie. Momentem kulminacyjnym była wizyta kurtuazyjno-konsumpcyjna u sołtysa. Na start do Gołdapi, chociaż to tylko 35 km zaspałem.
Drugą szansę dostałem kilka dni temu. Triathlon Energy – Cykl imprez triathlonowych dla ambitnych (oho! – coś dla mnie) przejął od konkurencji lokalizację w Mrągowie. Cykl znałem, bo w ubiegłym roku startowałem w Lidzbarku. Pamiętam, że atmosfera była nienachalna a ludność miejscowa życzliwa. Do tego cykl rekomendowany przez Akademię Triathlonu.
Z mojej wartowni w Przesmyku Suwalskim to tylko 140 km. Zdążyłem po drodze zjeść dwa obiady. Przecież nie mogłem przejechać obojetnie obok moich ulubionych karmików. Plus olbrzymia porcja najlepszych w Unii Europejskiej lodów w Olecku.
Zdążyłem na odprawę techniczną. W związku z zagrożeniem piorunami, organizatorzy nie wykluczali zamiany triathlonu w duathlon. Proszę bardzo – wcale mi nie zależy na tym pływaniu.
Kolejną nowością była informacja, że jeżeli już dojdzie w dniu zawodów do triathlonu i ktoś się poczuje zmęczony w wodzie, to może położyć się na plecy. Zacząłem się rozglądać, czyje plecy tu ewentualnie wykorzystać. Bo, że będę zmęczony to wiedziałem od razu.
Rozczarowanie – chodziło o własne plecy i o możliwość kontynuowania zawodów po interwencji ratowników. Pomysł wydaje się ciekawy i godny podjęcia przez innych organizatorów.
Główny sędzia zawodów rozwiał wątpliwości co do systemu kartkowego i zapewnił, że wbrew plotkom, które krążą w barze, nie będzie żadnych sędziów dublerów. Wszyscy są konstytucyjni i zaprzysiężeni w świetle dnia.
W dzień zawodów grzmotów było niewiele, ale od rana lało jak w Wietnamie Południowym w porze deszczowej. Ogarniały mnie wątpliwości, wahania. Popadłem w zadumę i melancholię. Po 30 sekundach wbiłem się w strój startowy, założyłem piankę i czepek i pognałem do strefy zmian.
Przebieg zawodów był standardowy, więc nie będę się rozwodził. Jedynie na etapie kolarskim miał miejsce incydent, który chciałbym ocalić od zapomnienia. Dzień wcześniej sędzia położył nacisk na obowiązek wyprzedzania lewą stroną. Szczególnie, że ze względu na deszcz nawierzchnia była wymagająca.
Logiczne więc było, że wolniejsi zawodnicy bedą się trzymać prawej strony. I w większości przypadków tak było. No ale oprócz kilku draftującyh peletoników, był kolega „anglik’. Na zwróconą mu grzecznie uwagę, zaczął dziamać i mędrkować.
Otóż „Kochany Panie Marszałku’, zawodniku P.P. z MM (numer i nazwisko znane autorowi). Jest Pan dużym szczęściarzem. Gdyby Pan wypowiedział te słowa do mnie 40, 30 a nawet 20 lat temu, to spuściłbym Panu łomot po wyjściu ze strefy zmian. A może nawet na trasie. Ale poziom testosteronu już nie ten i potrafię więcej wybaczać.
Udało się dotrzeć do mety zlokalizowanej na molo nie wpadając do wody i nie łamiąc żadnej kończyny. Uznaję to za duży sukces i miły akcent kończący ten sezon.
Kiedy gryzłem medal sprawdzając jakość kruszcu podeszła do mnie urocza reporterka telewizyjna. Zaproponował, że mnie nagra. Byłem pod tak wielkim wrażeniem, że nie udało mi się powiedzieć nic dowcipnego.
Dodatkowo dowiedziałem się od organizatorów, że wygrałem swoją kategorię wiekową i wagową. Tyle pozytywnych bodźców. Bałem się, że endorfiny mnie wykończą!!
Czekając na ceremonię dekoracji szwendałem się po strefie finishera. Otwarto ją dla rodzin, znajomych, kochanek i nieslubnych dzieci. Było zatem zabawnie i wesoło. O ile wpuszczanie kibiców do strefy na dużych zawodach jest niemożliwe, to organizatorzy większości krajowych imprez powinni wykorzystać ten pomysł.
Oprócz posiłku regeneracyjnego składającego się z pierogów było możliwość skubnięcia promocyjnego pokruszonych batonów energetycznych by Ann. Chodzi oczywizda o 'tę Ann’, żonę czołowego Robo Kopa naszej sbornej.
Okruchy były do siebie podobne kolorem, kształtem i smakiem. Różniły się składem. Była „Dynia z Marchewką’, „Goja z Żurawiną’, „Szpinak z Bekonem’ a dla pływaków „Silikon z Neoprenem’. Dla zawodników, którzy chcieli pokazać OZD były batoniki „Buraki z Napalmem’. Był też mus kokosowy i sałatka z rzęsy wodnej. Wszystko zapakowane gustownie w opakowania z przewagą czerni i złota będące luksusu i prestiżu. Jedyna wątpliwośc wiąże się z informacją, że kolega RoboKopa z reprezentacji, obywatel Piszczek zajadł kilka batoników przed meczem z Duńczykami. Kto oglądał mecz ten wie, jak to się skończyło….
Pani Burmistrz Mrągowa była bardzo miła. Wręczyła mi statuetkę i zaprosiła na przyszły rok.
Dostałem też od organizatorów zieloną, elegancką torebeczkę sugerującą zawartość. Według mojej wiedzy i oczekiwań powinien w niej być Rolex. Nie było. Czekam na wyjaśnienia ze strony organizatorów.
Arek, jak kupisz bliźniakom pianki, to nie będziesz musiał często zmieniać pampersów….
Przed Tobą Marku nic się nie da ukryć… 🙂 Muszę poniańczyć moje malutkie bliźnięta… 🙂 Priorytety muszą być…
Czyli Arku bierzesz urlop macierzyński, to znaczy tacierzyński, to znaczy dziadzierzyński…. Płatny? Więcej niż nagrody, które zgarnąłeś za te wszystkie tytuły mistrzowskie w tym roku?
A Wy cwanaki! Wychodzi na to, że będziemy kontynuować rywalizację ,,na wnuka’… Ale o tym sza, mamy teraz wyjątkowo czujne organa ścigania… 😉
W temacie okularów, jestem krótkowidzem i noszę je stale, ale nieliczne treningi i wszystkie starty robię ze szkłami kontaktowymi, teraz nawet progresywnymi
Tomek, to chociaż w temacie wnuków jestesmy przed Arkiem :-))) Mój starszy wnuk już też ćwiczy 3 dyscypliny 🙂 Ja Ci krzyknąłem tylko 'Tomek’ na rowerze i niestety wir rywalizacji zabił we mnie głębsze uczucia koleżeńskie…
Bryle nie pomagają. Miałem je nawet na plywaniu bo Alzheimer zabronił mi je zostawić w strefie zmian. Arku, gratulacje i witaj w klubie. Mój wnuk już pływa, jeżdzi i biega.
Oj, dziadki, dziadki… dobrze, że w bramę z napisem metą trafiliście… :-))) To już ten moment, że trzeba startować z brylami 🙂 A u mnie nadchodzi ten moment w którym miano dziadka będzie jak najbardziej trafne i uzasadnione 🙂
Kurczę Jarek to jakaś klątwa Susko Krzyżacka. Najpierw Cię wypatrywałem bezskutecznie jak sroka gnat w Suszu a skonczylo się na socjalizacji z kibicami Kombi niewiele mającymi wspólnego z tri ( chyba że mowa o kleju) a teraz się też nie udało u Krzyżaków. Pech.
Marek, czyli wszystko gra 🙂 Tomek , Gratulacje !!! Czyli dobrze Cię wyhaczyłem na rowerze, mimo, że nadal się nie widzielismy face to face. Ja robiłem nieplanowaną dogrywke sezonu na 1/2
Marku dziękuję. Oczywiście że atakowałem. Po tym jak niejaki Filip S. z niejakiego Labo S. zapowiedział że nie dowieźli prawdziwych nagród i zasugerował że dadzą po cegłę z zamku wiedziałem że to ściema i że fanty gdzieś skitrali na zamku. Może i Twój rolex tam jest. Próbowałem przez pół pętli namówić Platiego na współsprawstwo i włam ale powiedział że mu głupio bo już trzeci raz robi tam IM i chciałby jeszcze, a pewnie Labo robi bokami i te fanty muszą sprzedać żeby wyjść na swoje.
Łukasz – receptura 'Buraki z Napalmem’ została stworzona specjalnie dla MKON-a na jego start na Hawajach Jarek – cicho-sza, reporterka jest z Trójmiasta. Wymieniliśmy telefony, zwiększa się szansa że i Ciebie odwiedzę 🙂 Tomku – gratuluję Malborka, tylko nie wiem czy atakowałeś czy broniłeś, a to duża różnica. Z zawodnikiem z mojej lewej to może być dobry trop – Rolexy były za pierwsze dwa miejsca..
Marku. A pisałem że ten gościu na zdjęciu z dekoracji Ci grzebie po przyległościach. Sam jak widać zielonej torebki nie dostał.
Gratulacje! Ale nie wierzę, nie wierzę …, że nie nakręciłeś tej reporterki, Marek przecież my nie powiemy żonie 😉
'Silikon z neoprenem’ i 'Buraki z Napalmem’ rozbijają dzisiaj bank 😉 Następnym razem muszę się wprosić na wizytę kurtuazyjno-konsumpcyjną u sołtysa.
Jakub, najgorzej mieli ludzie z 1/2 bo dużą część roweru musieli przejechać w takim deszczu. Ale atmosfera była bombowa i coraz bardziej mi się podobają takie kameralne zawody z charakterem 🙂
Marek patrząc na pierwsze zdjęcie to cud, że mogliście jechać na rowerach a nie kazali Wam zamienić je na kajaki. Znając pomysłowość orgów pewnie doślą w późniejszym terminie i to w częściach do samodzielnego złożenia 😉
Oj Ty Arusiu-Czarusiu.. Ty nasz triathlonowy Pocket Rocket!! Odpocznij i wracaj, bo bez Ciebie będzie nudno..
Marku, to zapowiedź przyszłego sezonu! Nic w tym nie było w stanie zabić, chociaż były proby… kto wie czy nie powinno powalac sie jakieś komisji… Zatem w przyszłym sezonie będzie prawdziwy OZD 🙂