– To niesamowite wyróżnienie – mówi Henryk Brzóska o możliwości startowania w barwach narodowych. Już za nieco ponad tydzień zobaczymy go na mistrzostwach świata AG w Abu Dhabi. Polak wystąpi w kategorii M55.
ZOBACZ TEŻ: Katarzyna Jonio: „Przez 8 lat trenowania moje życie naprawdę zmieniło się na lepsze”
Akademia Triathlonu: W Twojej rodzinie nie tylko Ty uprawiasz triathlon. Do Abu Dhabi leci też żona Renata, a także Wasz syn Jakub. Kto kogo wciągnął do triathlonu?
Henryk Brzóska: Przygodę z triathlonem w naszej rodzinie rozpoczął starszy syn Jakub, który w Abu Dhabi ma największe szanse na to, żeby o coś powalczyć. On rozpoczął treningi pływackie w wieku 10 lat. Potem ściągnęli go do siebie triathloniści z grupy Akwedukt Kielce, którą trenował Andrzej Szołowski.
Wówczas jeździłem trochę na rowerze. Zacząłem towarzyszyć synowi na zawodach. Urzekli mnie wtedy zawodnicy, którzy pięknie pływali, jeździli na rowerze, a potem jeszcze biegali. I wtedy zakiełkowała w mojej głowie taka myśl, że może kiedyś coś takiego sam zrobię. Musiało minąć wiele lat, zanim to marzenie się spełniło. Rozpoczęło się od falstartu w Malborku, gdzie nie ukończyłem nawet pływania. To był rok 2012. Potem miałem trochę problemów z kolanem, tak więc też na jakiś czas przerwałem treningi.
Druga inspiracja do trenowania przyszła od mojego młodszego syna Jana. On też rozpoczął od pływania, a potem przeniósł się do triathlonu. Niestety jemu przytrafiła się kontuzja i ostatecznie przestał trenować, a miał już na swoim koncie medale MP w młodzikach i juniorach młodszych. W każdym razie gdy pojawiłem się z nim w klubie, poznałem grono mastersów, czyli tę grupę wiekową, do której ja obecnie się zaliczam w triathlonie. Oni mnie zainspirowali do tego, żeby zainteresować się tym sportem ponownie. W 2018 roku wróciłem do startów. Najpierw zrobiłem 1/4 w Rzeszowie, a następnie 1/2 w Suszu. I tak to się zaczęło…
AT: Czy jest między Wami rodzinna rywalizacja? Trenujecie ze sobą razem?
HB: To nie jest nasz pierwszy rodzinny start. W ubiegłym roku wystąpiłem wraz z synem Jakubem na ME w Walencji. On w sprincie, a ja na dystansie olimpijskim. Natomiast w tym roku startowaliśmy w trójkę – dołączyła do nas jeszcze moja żona – w Monachium.
Rywalizujemy ze sobą, aczkolwiek trenujemy oddzielnie. Każdy z nas reprezentuje trochę inny poziom sportowy. Zdarza się, że z synem idę pobiegać czy pojeździć na rowerze. Z żoną również idę czasem na rower. Na basem wychodzimy często razem, ale wtedy też nie pływamy na jednym torze. Ogólnie rzecz ujmując, plany treningowe mamy oddzielne.
AT: Czy możesz powiedzieć, że jesteś dumny z tej rodzinnej „zajawki” na triathlon?
HB: Oj, na pewno. Jestem z nas bardzo dumny.
To bierze się jeszcze z czasów moich początków, gdy obserwowałem syna Jakuba i innych zawodników w trakcie startów. Dla mnie to byli herosi. Nie spodziewałem się, że sam będę w stanie uprawiać ten sport i że triathlon będzie dawał mi aż tyle satysfakcji. Wtedy, gdy nieudanie wystartowałem w Malborku, chciałem, można to tak nazwać, tylko zaliczyć start w zawodach triathlonowych. Gdy kilka lat później wróciłem, moje nastawienie do rywalizacji było już całkiem inne. Kończę w tej chwili piąty sezon startów i dalej sprawia mi to niesamowitą przyjemność. Daje mi radość i satysfakcję. Jest ona tym większa, jeśli uda mi się w zawodach osiągnąć dobrą pozycję w kategorii open, a przy tym pokonać mnóstwo zawodników, którzy są młodsi ode mnie. To jest niesamowita satysfakcja.
AT: Udział w zawodach rangi międzynarodowej to nie będzie nic nowego dla Ciebie i Twojej rodziny. Czego spodziewasz się po mistrzostwach świata w Abu Dhabi?
HB: Szczerze powiedziawszy, nie wiem, czego się spodziewać. ZEA to inna kultura, inny kraj i jeszcze do tego inny klimat. Też pora roku jest taka, że najczęściej rozpoczyna się wtedy przygotowania do nowego sezonu po roztrenowaniu. Przez ten start w Abu Dhabi sezon trzeba było trochę wydłużyć.
Na pewno powalczę. Z reguły raczej dobrze czuję się w warunkach, gdy jest gorąco czy wilgotno. Może ten start zakończy się jakąś miłą niespodzianką dla mnie? Za takie coś uznałbym zdobycie przeze mnie miejsca w top-10 mojej kategorii wiekowej.
AT: Jak wspominasz swój ostatni międzynarodowy start w Monachium?
HB: Bardzo dobrze. Ja w ogóle lubię Monachium. Do tego same zawody były świetnie zorganizowane. Odbywały się w odnowionym Centrum Olimpijskim z 1972 roku. Niemal w samym sercu miasta. Na trasie i na widowni było mnóstwo ludzi. W kategorii, w której ja wystąpiłem, wystartowało ok. 80 zawodników.
Dla mnie było to ciekawe doświadczenie i lekcja, bo ja wtedy po raz pierwszy w karierze startowałem w wyścigu z legalnym draftingiem. Z racji tego, że stosunkowo słabo pływam, nadrabiam straty do rywali na rowerze i w trakcie biegu. Drafting zmienia tyle, że jak się z wody wyjdzie zbyt późno i się nie złapie, mówię o sobie, 4. czy 5. grupy, to już nie ma na co liczyć. Jechałem wraz z jednym z Austriaków, który mi nawet nie dawał zmian, bo był wyraźnie słabszy ode mnie. Ja go wiozłem – za co mi później podziękował.
Wyszalałem się na biegu. Wykręciłem czas w top-5 swojej kategorii wiekowej. Miałem lekki niedosyt, że skończyłem tylko na 29. miejscu, bo liczyłem na top-10, ale biorąc pod uwagę, że nie złapałem grupy na rowerze, to wyszło naprawdę fajnie. Atmosfera tego wydarzenia i to, co działo się dookoła wyścigu, było wyjątkowe. Będąc w tym miejscu, poczułem się częścią najlepszej społeczności triathlonowej. Tak samo będzie w Abu Dhabi. Samo w sobie jest to dla mnie cenne. Człowiek czuje się lepiej, wiedząc o tym, że bierze udział w zawodach, w których startują najlepsi zawodnicy świata, w tym na przykład Kristian Blummenfelt.
AT: Czy możesz o sobie powiedzieć, że nadal rozwijasz się sportowo?
HB: Wynikowo miałem najlepsze starty w zeszłym roku. Byłem wtedy bardzo zaskoczony – pobiłem wszystkie swoje życiówki. Na pełnym dystansie IM w Malborku miałem 10 godzin i 14 minut. Gdyby poprawić kilka rzeczy, to złamałbym barierę 10 godzin, bo czułem, że był tam jeszcze zapas. Połówkę kończyłem poniżej 4 godzin i 40 minut, i to kilka razy. Na dystansie olimpijskim udało mi się ukończyć wyścigi z czasem 02:14:00, czy 02:13:00, co dla mnie też było niezwykłym osiągnięciem. W sprincie zrobiłem 01:06:00, co przy moim pływaniu jest naprawdę dobrym wynikiem. Byłem zaskoczony tym, że jeszcze się poprawiam.
W tym roku już nie miałem tylu startów. Celowo je ograniczyłem. Nastawiłem się na rywalizację w zawodach za granicą. Myślałem już o tym, żeby zrezygnować z tych dłuższych dystansów, tj. z połówek i z pełnych IM-ów, na rzecz sprintów, w których można się wyszaleć. Tu mam jeszcze dużo możliwości na poprawę wyników.
Nie wiem, co będzie w kolejnym roku. Liczę ciągle na to, że się jeszcze poprawię. Cały czas mam w głowie zejście poniżej 10 godzin na pełnym dystansie. Można powiedzieć, że jest to moim sportowym celem. Dużą rolę w odgrywają w tym przypadku czynniki zewnętrzne: pogoda, trasa, samopoczucie. Na przykład dzień przed moim startem w Malborku, szukałem lekarza, który mógłby wyrwać mi bolący ząb.
Na krótkich dystansach mogę też znacznie się poprawić, ale muszę najpierw skrócić czas przebywania w strefie zmian. Staram się być skupiony, ale brakuje mi chłodnej głowy, przez co ostatecznie wydłuża się czas mojej zmiany. To są cenne sekundy, które na krótkim dystansie mają duże znaczenie. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak sprawnie w strefach radzą sobie zawodnicy elity i juniorzy. Jak wskakują na rowery. Ja może i mógłbym to zrobić, ale po prostu boję się, że zakończy się to upadkiem.
AT: Startowałeś w tym roku w niemal wszystkich zawodach MP. Czy to oznacza, że najbardziej interesuje Cię walka o konkretną stawkę?
HB: Sprawa jest innego typu. W Polsce jest bardzo mało zawodów na dystansach sprinterskich, superspritnerskich czy olimpijskich. Nikt prawie tego nie organizuje. Wszystkie komercyjne wyścigi odbywają się na typowo polskich dystansach: 1/8, 1/4, ewentualnie 1/2. Na wyścigu na połówce w mojej kategorii nie zawsze jest też jakaś fajna konkurencja. Te krótsze dystanse praktycznie można spotkać jedynie na wydarzeniach rangi mistrzostw Polski. W supersprincie na pewno tak jest. Pierwszy raz się w tym roku mierzyłem z tym dystansem. Bardzo mi się podobało i możliwe, że w przyszłym roku również zapiszę te zawody w swoim kalendarzu. Tak więc nie, nie chodzi o rangę mistrzostw i o medale, tylko o sytuację, którą opisałem.
Wszędzie startuje się na maksimum swoich możliwości. Każdy medal za ukończenie zawodów jest ważny. Jestem zdania, że najbardziej liczy się to, żeby dotrzeć do mety, żeby dobrze bawić się w czasie wyścigu i żeby być z siebie zadowolonym.
AT: Czy biało-czerwona flaga i orzeł na piersi bardziej Ciebie uskrzydla i mobilizuje, czy narzuca większą presję i wiąże nogi?
HB: Na pewno uskrzydla. Na zawodach, na których byłem razem z innymi Polakami, wszyscy z dumą nosili ten strój. To jest pewnego rodzaju nagroda, że można wystartować w barwach narodowych. Myślę, że celem każdego sportowca z Polski jest start z orzełkiem na piersi. W przypadku zawodników AG jest łatwiej ten cel zrealizować, niż w przypadku zawodników wyczynowych, bo jednak tam konkurencja jest znacznie silniejsza. Bez wątpienia jest to niesamowite wyróżnienie. Ja naprawdę bardzo lubię ten strój.
Dziękujemy za rozmowę