Jak niedoświadczona panna młoda

Nie, nie. Nie zmieniam płci. Ani orientacji seksualnej. Nawet brody nie zapuszczam J Po prostu tydzień temu był mój debiut w triathlonie (Serock, ¼ IM). A tytuł opisuje moje odczucia tuż przed startem, czyli wiedziałem, co ma się stać, ale nie wiedziałem jak to będzie. Mały przedsmak, co prawda miałem tydzień wcześniej, kiedy Fabisz (mój trener od pływania) zrobił trening w Zalewie. Tyle, że (po pierwsze primo) był to właśnie trening, (a po drugie primo) pogoda była wspaniała. Tymczasem w weekend startu było zimno i strasznie wiało (czy wspominałem już, że jestem ciepłolubny). W sobotę podjechaliśmy całą familią do Serocka po pakiet startowy i wstawić rower do strefy zmian, a także wysłuchać odprawy technicznej. Wielu zawodników narzekało na procedurę wstawiania w sobotę. Nie chcę oceniać czy tak jest lepiej czy nie, bo to mój pierwszy start i trudno wiele spraw jednoznacznie ocenić. Ponadto, to była pierwsza edycja – a jak pamiętam najróżniejsze imprezy biegowe (a w ciągu tych 6 lat startowania trochę się tego uzbierało) to pierwsze edycje zawsze cechował mniejszy lub większy bałagan organizacyjny. Oczywiście wspomnę o rzeczach, które mi pasowały lub nie, ale będzie to moja subiektywna ocena. W dzień startu w Serocku zjawiłem się o 6 rano, aby przygotować rower. Fajnie, że organizatorzy pomyśleli o parkingu dla zmotoryzowanych zawodników, choć aby wejść do strefy zmian, trzeba było ją całą obejść. W końcu klamoty znalazły się w skrzynce, koła zostały podpompowane i można było oczekiwać na start. Wpierw jednak poczłapaliśmy nad wodę pokibicować zawodnikom startującym w połówce i zdołować się odległością do boi … których nie było. Tzn. nie było na początku, bo zaczęto je ustawiać tuż przed startem. W efekcie „połówkowicze’ mieli pół godzinny obsuw. Poklaskaliśmy, powiwatowaliśmy i szybciutko do auta aby się przebrać. Wcześniej nikt nie chciał ryzykować paradowania w piance czy kąpielówkach bo było raczej … rześko. Szybkie założenie pianki, czepka. Okularki w łapę i zamykam auto. Zaraz, zaraz. Hmmm a co zrobić z kluczykami (strefa zmian już od dwóch godzin zamknieta)?. Na szczęście kolega przyjechał z żoną, która zgodziła się przechować klucze i klapki. A potem siup do wody. Brrrrr … zimna … i mokra. Nawet emocje i trema nie były wstanie mnie rozgrzać. No i te bojki niknące za horyzontem. Z poziomu wody wyglądały jakby stały już w Pułtusku. Z kolegą (również debiutantem) trzymamy się z boku i z tyłu. Nasz plan jest prosty – dotrwać. Na ściganie i poprawę wyników mamy jeszcze czas (w końcu za miesiąc kolejny start). Dziś, jak to doradził jeden z doświadczonych kolegów, mamy się bawić imprezą. Mamy poczuć triathlon. Na razie jednak czujemy przejmujący chłód. W końcu start. Najpierw powoli, jak żółw (wodny) ociężale ruszyłem przez Zalew kraulem ospale 😉 Początek nie był zły. Nawet kogoś tam wyprzedziłem. Najważniejsze, że płynąłem swoim tempem, bardzo powolnym. Nigdy na raz nie przepłynąłem takiego dystansu, więc płynąłem bardzo zachowawczo. W połowie trasy mała „siurpryza’ – skurcze w obie łydki i jedno udo. Spory dyskomfort, to minus. Na plus – zawsze miałem z tym problem (zwłaszcza w nurkowaniu) i jestem na to przygotowany. Resztę trasy ciągnę na samych rękach, choć boli okrutnie (nie pomaga rozluźnianie mięśnia). Bardzo to przeszkadza w wyjściu na brzeg, zwłaszcza że mata dla zawodników pływa i ciężko na nią wejść (pomagają wolontariusze). 600 metrów podbiegu i już jestem przy swojej włoszce (pieszczotliwa nazwa mojego roweru). Kask, pas z numerem, łyk picia i już jestem na trasie.  Nie napieram. Plan zakłada przejechanie na luzie (tak, tak, mam poczuć triathlon, choć dalej czuję, że jest mi zimno). Długa prosta, podjazd i … zakręty po 90 stopni, które towarzyszyć nam będą cały czas.  Mimo, że wiele osób narzekało na taką charakterystykę, to mi się akurat podobało (może jeżdżenie po prostej mi się już znudziło?). Gorzej, że koszmarnie wieje, co nie wpływa na prędkości jakie osiągam. Podoba mi się zabezpieczenie trasy. Co paręset metrów stoi żołnierz (z radiostacją?) pokazujący kierunek. Fajnie – w razie czego pewnie szybko wezwą pomoc. Pierwsze kółko minęło szybko i już jestem w Serocku. Gorączkowo szukam, gdzie jest nawrót, bo wolontariuszy ani śladu. Na szczęście z pomocą przychodzą, bardzo zresztą liczni, kibice. Manewrując między samochodami … zaraz, zaraz … skąd tu tyle samochodów? Z niewidomych powodów policjanci wpuścili całkiem sporą liczbę aut, które stworzyły korek miejscu gdzie trzeba zawrócić. Ale nic to, kółko za mną, a drugie w ogóle przeszło bez większych emocji (ach jak chciało się przyśpieszyć – no ale mam się bawić triathlonem). Zjazd do strefy – buty, numer do przodu i już biegnę. Bieganie – moja wunderwaffe – początek ostrożny, żeby nogi przyzwyczaić, no i zaczynamy zbiegiem po stopniach. Potem 3 km po płaskim i zaczynają się wyboje (dosłownie). I korzenie. I schody (niestety nie do nieba). Mina zrzedła, tempo trochę też. Koniec pierwszego kółka – patrzę na Garmina, a tam jak wół niemal 6 km. Hmmm, czyżby trasa była dłuższa. Zbieg. 3 km po płaskim i … korzeń, który zmienia cały plan. W dalszej części muszę zastosować „Gallowaya’, bo cosik prawa kostka nie chce pracować jak powinna. Dopiero ostatni kilometr podkręcam tempo, aby wpaść na metę z impetem i uśmiechem godnym samej Chrissie Wellington. Jestem triathlonistą J

Powiązane Artykuły

9 KOMENTARZE

  1. Dzieki wszystkim 🙂 Następny start w Nieporęcie już niedługo. A potem kolejna relacja 🙂

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,816ObserwującyObserwuj
22,000SubskrybującySubskrybuj

Polecane