Jak stracić dziewictwo w portowym mieście i zyskać szacunek

Spośród wielu miast portowych, w których rozgrywane są zawody na dystansie IM, wybrałem Kopenhagę. To tam miałem przeżyć swoją inicjację i wejść do ekskluzywnego klubu tych, którzy poszli na pełny dystans. Wybór podyktowany był trzema czynnikami:

 

1.           Zawody rozgrywane pod koniec lata. To dawało szansę na trening w okresie urlopowym

2.           Europa północna – mniejsze ryzyko nieoczekiwanych upałów, które są dla mnie okolicznością morderczą

3.           Trasa rowerowa bez podjazdów ukrytych w wiszących nisko chmurach

 

Żeby się zmusić/zachęcić/zmotywować (*niepotrzebne skreślić) do 6-cio miesięcznego treningu, postawiłem cel ambitny ale osiągalny – złamać 12h. Cele praktyczne to zbić wagę o 10kg  i poprawić wyniki w poszczególnych dyscyplinach o około 10%. Na pływanie, moją najsłabszą dyscyplinę przeznaczyłem 1:30h – 1:40h, 10 – 15 min w strefach zmian, 6h na rower i 4h na bieg.

 

Sprawdziany dawały sygnały niejednoznaczne. Pływanie – nieźle, rower – forma mierzona mocą rosła. Biegowo byłem tam, gdzie chciałem być. Waga monitorowana przez znanego nam wszystkim Doktora Farmacji zeszła do 84kg, żeby w miesiąc przed zawodami, po Big Day’u osiągnąć wymarzone 82,8kg.  Została tylko modlitwa o dobrą pogodę, czyli chłodno i bez wiatru.

 

Logistycznie wszystko dopięte. Promem do Ystad, mostem do Kopenhagi i po pakiet. Obkleiłem rower i kask numerami, ładunek żeli i jazda do strefy zmian. Aha, jeszcze tylko siodełko. Specjalnym nano-kluczem o dopuszczalnej oporze 5 nm przykręcam śrubę o dopuszczalnym oporze 7 nm. Jeden obrót klucza, jedno kliknięcie i ……luz.

 

Co jest? Kręcę w jedną, kręcę w drugą. Wyjąłem śrubę, patrzę na nią jak Etiopczyk na śnieg, nie ogarniam rozumem, ale czuję, że jest niedobrze. Obejma rury siodłowej nie obejmuje rury jak należy i siodełko straciło swoją optymalną pozycję. Cały bike-fitting do kitu. Strzał adrenaliny, moje pracowicie budowane zapasy glikogenu zaczynają  parować i znikać. Czas na panikę lub działanie. Na razie wybieram działanie mocno podbarwione paniką. Pędzę do strefy zmian. Siodełko kręci się we wszystkie strony jak kompas w składzie złomu.

 

Przed wejściem do stref jest namiocik Bike Doctors mocno reklamowany na odprawie przed zawodami. Na czterech chłopa mają jeden stojak do rowerów i skrzynkę narzędzi. Co ja piszę „skrzynkę’? Skrzyneczkę! Moja żona ma więcej śrubek w jednej szufladzie niż oni mieli w całym namiocie! Rozkładali  ręce po duńsku i mówili po angielsku, że się nie da. Jest sobota wieczorem i wszystko zamknięte. Że w poniedziałek rano, to oni mogą wszystko. Ale ja mam zawody jutro!!! 7:05 wejście do wody!!

 

Jeden z nich powiedział drugiemu po duńsku a ten powtórzył po angielsku, że jest sklep wielobranżowy otwarty jeszcze 40 min, gdzie mają różne rzeczy. Może mają taką właśnie mufkę o średnicy 3.4 cm na jedną śrubkę, która ma dobry gwint. Jasny gwint! Sklep nazywa się Bilka. Telefon do Kierownika Ekipy (KE), czyli mojej żony. Potrzebny jest mi adres najbliższego sklepu Bilka. I nie w poniedziałek, ale natychmiast! Żona wybrała się ze mną, żeby mnie asekurować i wspomagać, choć złośliwi twierdzą, że z troski o sprawy spadkowe, gdyby się okazało, że byłem niedotrenowany i zbyt ambitny.

 

Rower wprowadziłem do strefy zmian pytając cerbera, czy mój kask ma odpowiedni kolor. Jest czarny, ale ma takie paseczki, o tu proszę, jeśli Pan będzie uprzejmy obejrzeć… ha, ha, ha.  Świetnie, bardzo dziękuję i powodzenia. Po drodze pytam wszystkich znajomych i nieznajomych, czy może gdzieś w kieszeni lub w bidonie nie zawieruszyła im się mała obejma, taka jak w sam raz na mój rower. Większość to jednak zawodowcy lub pół-zawodowcy i ich TT maszyny mają rury płaskie, smukłe i wycieniowane, a nie banalnie okrągłą jak moja szosówka.

 

Zanim opuściłem strefę zmian miałem adres sklepu. Nawigacja pokazuje 7 km i pewno osiągnąłem rekord w radarowej rejestracji przekroczeń na tym dystansie. W sklepie byłem w ciągu 5 min, a sklep ukryty był w rozległych trzewiach shopping mall’u. W wejściu przechwycił mnie śniady Duńczyk o imieniu Hassan. Popatrzył na część, uśmiechnął się jak kupiec z historii o Sindbadzie i powiedział – „oczywiście, że mamy takie części’.  Byłem uratowany! Szczęście trwało krótko, bo około 1 minuty. Tyle potrzebowaliśmy, żeby dojść do stoiska z rowerami i usłyszeć od pracownika wyższego rzędu (Duńczyk, tym razem blondyn), że oni części nie sprzedają, tylko całe roweru. Mnie może pomóc ich mechanik, który będzie w sklepie w ……PONIEDZIAŁEK!!! Zaproponowałem wspólne włamanie do kantorku mechanika. Śniady Duńczyk się zmył bezszelestnie, a  Duńczyk blondyn kategorycznie odrzucił moją propozycję. Widocznie tradycje Wikingów zupełnie zanikły w duńskim narodzie.

 

Zaproponował konsultacje ze swoim przełożonym, który miał nadejść wkrótce. Znak rozpoznawczy – zielona koszula. Po 10 minutach przyszedł blondynek o imieniu Marco, wysłuchał mojej epickiej opowieści i zaproponował, że zamówi mi taką część od ręki i będzie do odebrania…. We WTOREK!! W tym momencie resztki glikogenu diabli wzięli, a ja w żyłach miałem czystą adrenalinę i inne związki toksyczne.

 

Rok planowania, sześć miesięcy treningu i nie ukończę Ironmana, bo nie stanę na starcie!!. Z powodu jednej, małej, obsranej śrubki. Tłumaczę Zielonej Koszuli – jutro start, miesiące przygotowań, zrezygnowałem z 7kg własnego ciała. Niech sprzeda mi takie dwie obejmy i sobie sam zamówi na poniedziałek lub wtorek. On na to, czy widzę coś, co mnie ratuje. Pokazałem dwie z rowerów MTB.

On na to ….O.K., tylko przywieź je z powrotem  w poniedziałek.

Ja na to, że on nie rozumie… rok planowania, wpisowe, treningi, 7 kg własnego ciała, 12h do złamania… Zaraz, powiedziałeś, że mogę wziąć?

On na to – Tak.

Ile płacę? Chcesz kaucję? Tytuł własności do samochodu? Mojego pierworodnego w niewolę na 10 lat?

On – „Nie. Cieszę się, że mogę Ci pomóc’.

Sami sobie skomentujcie, w jakich krajach jest to możliwe, a w jakich nie.

 

Szybko do auta porzuconego na wielopiętrowym nieznanym parkingu podziemnym. Nie było łatwo ani szybko, ale jadę i melduję Kierownikowi Ekipy (KE), że chyba jesteśmy uratowani. Że jadę do hotelu i wreszcie zacznę szybki i intensywny odpoczynek, carboloading i uzupełnianie glikogenu. I tu zaskoczenie – kierownictwo decyduje, że mam grzać rurę z powrotem do strefy zmian i upewnić się, że wszystko gra.

Ja na to do Kierownika „Ależ Kotku, za piętnaście minut zamykają, i tak nie zdążę….’ .

Byłem 3 minuty przed zamknięciem strefy. Mufa pasowała, czułem się, jak bym już ukończył zawody. Zacząłem się oglądać, gdzie tu dają medale.

 

’Raz, dwa, tri, Malcziki

Płomienne zorze budzą mnie ze snu

Zawodów ranek, wody morskiej szum

W czepku na uszach i wartości swej

W pełni świadomy, świadomy, że hej’..


Nie ma przyjemniejsze zapachu dla triathlonisty niż zapach neoprenu o wschodzie słońca. Woda była rześka i czysta. Ruszyliśmy jak stado zgłodniałych morsów. Niektórym się wydawało, że wyglądają i płyną jak orki, ale większość to były jednak morsy i foki uszatki.

 

Po pierwszym 1000 m zauważyłem kątem oka, że ratownik w kajaczku płynie kilka metrów za mną. Nie przyspiesza, nie zwalnia. Co jest grane? Czy mój styl klasyczny korygowany przez Mistrza Skorykowa budzi wątpliwości ratownika? Nie jest wystarczająco klasyczny? Zbyt nerwowy? Wygląda, że tonę? A może skubaniec zauważył, że siknąłem sobie w piankę, zamiast szukać sławojki i da mi żółtą kartkę? Czyżbym jeszcze nie wyczerpał limitu pecha na tych zawodach?

Sprawa się wyjaśniła po kolejnych kilku minutach, kiedy minął mnie Twin Team, bracia Peder i Steen Mondrup. Zdrowy bliźniak ciągnął swojego niepełnosprawnego brata w kajaku. A ratownik ich ubezpieczał.

 

Przeżyłem jeszcze atak ławicy babek, abordaż mężczyzn dojrzałych, młokosów, czepki czerwone, zielone, niebieskie, w kratkę, z pomponami. Widziałem, że za długo siedzę w wodzie i trzeba poddać siodełko testowi. Z wody wyszedłem po 1:33, czyli zgodnie z planem.

 

...’ Moi koledzy ścigają ze mną się

Bo do wyścigu każden gotów jest

Moi koledzy z lepszych najlepsi’…

 

Żeby dojechać do trasy trzeba była kilka kilometrów kluczyć po Kopenhadze. Włączając w to drogi o pofałdowanym asfalcie i drogi w budowie. Od wstrząsów i wibracji obluzował się sensor w tylnym kole. Nie znałem swojej prędkości ani przejechanych kilometrów. Jeżdżę z licznikiem mocy, a więc nie była to wielka strata. Ot kolejny cios w godność osobistą i poczucie niezawodności sprzętu.

Co jeszcze może mi się przytrafić?

 

Ponieważ zdjąłem piankę to musiałem bardziej ortodoksyjnie załatwić sprawę toalety. Po 30km zatrzymałem się i przy okazji poprawiłem sensor. Działał 17km i po czym obaj daliśmy sobie spokój.

 

Rano ktoś zapomniał wyłączyć w okolicy Kopenhagi nawiew i środkowa część trasy była bardzo dobrze wentylowana. Widziałem, jak podmuch wiatru zepchnął zawodnika jadącego na pełnym kole do rowu. Za parę minut znowu mnie minął, czyli nie było źle pomijając kakofonię irytujących dźwięków. Po 773m przewyższenia na legendarnej płaskiej trasie i 6:18h byłem w T2. Ostanie 20km były najszybsze (wiem to po analizie danych), a ostatnią „dychę’ przejechałem ze średnią 31km/h.

Na trasie minąłem 180 osób a ze strefy zmian wyszedłem po 8h i 4 minutach od rozpoczęcia zawodów. Byłem 4 minuty spóźniony w stosunku do planu minimum dającego szansę  na złamanie 12h.

 

Teraz maraton w 4h i plan będzie wykonany. I plan był w zasięgu przez pierwsze 10 km. Potem zdałem sobie sprawę, że nie utrzymam tego tempa przez następne 3 godziny, a skoro nie złamię 12h, to czy to będzie 20 czy 30 minut dłużej nie miało dla mnie większego znaczenia. Przeszedłem z trybu sportowego na tryb turystyczny. Zacząłem dostrzegać kibiców i chłonąć dźwięki i zapachy.

Dostrzegłem Kierownika Ekipy (KE).. Podbiegłem, całus (dobrze, że nie widział tego żaden sędzia) i dalej. Po 20 km spadł rzęsisty deszcz – było cudownie. Złapałem drugi oddech i następną „piątkę’ znowu przeleciałem poniżej 6min/km. Na drugim okrążeniu nie zobaczyłem mojego Kierownika. Nie miałem więc się z kim całować – tempo znowu spadło. KE pojawił się na 3 okrążeniu. Okazało się, że żona pobiegła do hotelu (2.5 km w jedną stronę) i przyniosła mi kurteczkę, suche skarpetki i chyba kalesonki termiczne. W świetle tego, co spotkało jednego z naszych kolegów, jak to dobrze, że nie skorzystałem z propozycji. Nie dlatego, że bałem się dyskwalifikacji, po prostu było mi ciepło.

 

Trasa biegowa była mocno urozmaicona. Część przebiegała atrakcyjnymi turystycznie zakątkach Kopenhagi, a część była podobna do biegu na 15km w Chomiczówce w Warszawie. To znaczy między garażami, za trzepakiem, wzdłuż ogródków działkowych i przez budowę.

 

Najbardziej pamiętam fragment Nyhavn, gdzie boleśnie pachniały wafle belgijskie. Wróciliśmy tam następnego dnia i przyswoiłem kilka sztuk zapijając gorącym kakao z cukrem. Tak, tak Kuba, z cukrem. Trzy łyżki na kubek.

 

Na metę dotarłem po 12:46 minutach i minięciu kolejnych 180 zawodników. Nawet za bardzo nie byłem zmęczony wysiłkiem,  raczej znużony długością zawodów. Muszę przyznać, że bardziej byłem wzruszony kończąc pierwszą połówkę IM 3 lata temu w Wiesbaden niż po pełnym dystansie teraz. Ale satysfakcja ukończenia z sukcesem pewnego projektu była na pewno.

 

Zaskoczyło mnie dużo SMS-ów od ludzi, z którymi nie miałem kontaktu od kilku-, kilkunastu miesięcy. Gdzieś wyczaili fakt ukończenia IM. Gratulowali najczęściej ukończenia i konsekwencji w dążeniu do celu. 'Szacun’ – to było najczęśćiej powtarzane słowo. Czas na mecie nie był wspominany. Może przez grzeczność.

 

…’Słońce zachodzi (ła la la la), minął kolejny dzień (ła la la la)

    A po wyścigu (ła la la la) dobrze zabawić się (ła la la la)

    Moi koledzy (ła la la la) bawią nocą się (ła la la la)

    Po to jest życie (ła la la la), by korzystać zeń

    Raz, dwa, tri!’…

Marek Strześniewski
Marek Strześniewski
Absolwent Uniwersytetów Warszawskiego i Jagiellońskiego oraz University of Illinois w USA. Od końca lat 90-tych prowadzi w Polsce założoną przez siebie firmę doradczą IMPACT Management. Ponad 300 zrealizowanych projektów koncentrowało się na zagadnieniach efektywności indywidualnej i organizacyjnej, optymalizacji kosztowej, dynamizacji sprzedaży oraz wdrażaniu strategii. Od 10 lat trenuje biegi długodystansowe i triathlon, gdzie wykorzystuje techniki zarządzania czasem i wyznaczania celów. Ukończył między innymi maratony w Nowym Jorku, Berlinie i Amsterdamie, oraz zawody triathlonowe na dystansie IRONMAN w Kopenhadze. Felietonista, bloger i ekspert Akademii Triathlonu w dziedzinie zarządzania czasem i efektywności indywidualnej.

Powiązane Artykuły

23 KOMENTARZE

  1. Zwycięstwo odniosłeś wspaniałe – nad uciekającym czasem, wyciekającą energią i kilometrami. Fajnie było wpaść na Ciebie na mecie!

  2. Marku żuczek gnojarek był owinięty srebrną folią;))) Ale przyjmuję tą złotą barwę jako wyraz uznania za zwycięstwo:)))

  3. Wczoraj czytałem i padłem ze śmiechu. Wciąż wracam do momentu klasyka na odcinku pływackim. :)) Wspaniały tekst!!

  4. Marek! …..Coś ty przeskrobł drogi przyjacielu, że Fortuna zesłała cie do tego więzienia? (Hamlet Akt II) Ty moj IronManie! Ale dałes czadu! :)))))))

  5. Ale mi poprawiles humor od samego rana :). Ogromne gratulacje i dzieki za super tekst. Nawiazujac do 'Wikinga’ ktory podarawal czesc – nie wiem jak na IM ale bieglem w 2012tym maraton w Kopenhadze, byl to chyba najlepszy doping kibicow jaki w zyciu widzialem. Cale miasto zylo tym wydarzeniem, przypadkowi ludzie probowali wymowic moje imie, wszyscy krzyczyeli 'kom sa’; trasa biegla kolo szpitala gdzie pielegniarki wyciagnely pacjentow z lozkami na zewnatrz zeby mogli poogladac i dopingowac, cos niesamowitego.

  6. @all, dzięki za ciepłe przyjęcie mojej relacji. Może zdolności literackie mam większe niż sportowe, ale determinacji jest więcej po stronie tri. Marcinie, sorka za literówkę w Twoim nazwisku. Koryguję, na mecie pierwszą spotkaną osoba był Marcin Stajszczyk, MD, a zza barierek krzyczał i wymachiwał mój osobisty KE. Nawiasem mówiąc, po przeczytaniu tekstu żona skomentowała ..’czyli zwolniłeś, kiedy poszłam do hotelu po kurteczka, tak?’..

  7. Wielkie gratulacje za wynik i ukończenie. I ma się rozumieć za spokój, którego nie można było wyczuć w tekście. Prędzej te wafle czułem z monitora 🙂 Tekst rewelacja – czytałem tak jak pierwszy raz 'Dzieci z Bullerbyn’, to nie duńska przygoda ale Twój tekst jest jak wyprawa wikingów. Trzymał w napięciu do końca. Gratki i pozdrawiam

  8. @Marcinie, uzupełniam: na mecie wpadłem w objęcia Marcina Stajszczaka, MD, który okryty złocistą folią wyglądał jak duży żuczek gnojarek. Zaraz też kazał mi się przykryć i wygladając jak dwa żuczki czekaliśmy na Profesora. Artur zachował się po rycersku, kiedy mijałem go na 40 km. Zaproponowałem, że go trochepodciągnę, ale powiedział – 'leć swoje’. @Kazik – obejmki oddane z załącznikiem wdzięcznościowym.

  9. Marku, gratulacje ukończenia a także wyniku 🙂 ja tak jak Łukasz, także popłakałem sie ze smiechu z Twojej 'śrubkowej’ tragedii

  10. Biorę Twój wynik w ciemno. Wielkie gratulacje. A po za tym super ale to super felieton.

  11. Dawno się tak nie ubawiłem, czytając felieton. Charoszij Malczik – sorry IronMan. Gratulacje.

  12. Moi koledzy już Żelaznymi są Wszyscy na szczycie, nie ma spadania w dół W triathlonie siła (la la la la ) Chwała im za to a a a a a

  13. Marek, może to nieładnie śmiać się z Twojej 'śrubkowej’ tragedii, ale popłakałem się ze śmiechu. Jak zwykle rewelacyjna relacja. Gratulacje i w przyszłym roku łamiesz nie tylko śrubki w swojej time machine, ale mam nadzieję, że również 12h. Podziwiałem Twój olimpijski spokój po tym, jak bike doctor zapomniał, że przysięgał: primum non nocere. Swoją drogą to oni powinni biegać za tą śrubką, nie ty 🙂 jeszcze raz gratulacje – super tekst!

  14. Fantastyczny tekst! Uśmiałem się do łez, choć współczuję sobotniego koszmaru. Gratuluję ukończenia (o wyniku nie wspomnę 😉 i posiadania tak fantastycznego KE. A tak z ciekawości, obejmki oddałeś?

  15. Gratulacje za ukończenie tego jakże trudnego dystansu. Ja dzisiaj biegałem po Kopenhadze i nadal widać oznaczenia z niedzieli. Duńczycy to na prawdę miły naród czego dowodem jest Twój wpis no i te tłumy na biegu oni to kochają zresztą o której bym tu nie wyszedł na trening, nawet 5 rano, to i tak zawsze ktoś biega normalnie nie normalne 🙂

  16. Marku jeszcze raz gratuluje! Dzien przed zawodami jak mowiles o tej awarii wygladales bardzo spokojnie i nawet zartowales, to bylo niesamowite:) Ale w Twojej relacji nie ma slowa o tym kto Cie wital na mecie… no ani jednego slowa;))) A te wafle na biegu tez czulem, teraz to sobie przypomnialem:)

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,816ObserwującyObserwuj
22,100SubskrybującySubskrybuj

Polecane