Postanowiłem to napisać, jako głos ad vocem do niedawnego postu Arka Cicheckiego. Dzięki ci Arku że wyzwoliłeś u mnie chęć do napisania tego i pierwszej od parunastu miesięcy publikacji na AT.
Ubiegły trieuforyczny rok zmienił się w tym roku w 2017 wątpliwości, rozterek, wahań i wycofań. Po zrobieniu w 2016 roku (nie) pełnego dystansu w Poznaniu, zakąszonego wcześniejszym ultramaratonem, z dwoma maratonami na deser, energia mnie rozpierała do takiego stopnia że klikałem jak głupi w zakładki „zapisz się”. Poznań otworzył drogę do Samorin. To się zapisałem. Jak się tu nie zapisać na mistrzostwa. Ten sam Poznań kazał mi się zapisać na pełen dystans. No bo trzeba jakoś to (nie) z pełnego wykreślić. Padło na Malbork. Następnie przyszła kolej na jakąś „legendę” w której jeszcze nie startowałem. Wybrałem połówkę w Suszu. Lidzbark Warmiński sugerował kolejne miłe spotkanie z Nadblogerem a i Arek C. coś przebąkiwał w temacie pojawienia się tam, więc klik i już jestem. W tym momencie przyszło lekkie otrzeźwienie. Trzy połówki i pełen dystans dla dziadka to może ciut przesada. Ale ponieważ to wszystko jeszcze było daleko przede mną, nie przejmowałem się. Zacząłem trochę, jak kolano odmówiło posłuszeństwa po drugim jesiennym maratonie. Miałem jednak nadzieję że to odmowa zmęczeniowa a nie „konstrukcyjna” i koniec roku aktywnie odpoczywałem. Aktywność dotyczyła leczenia kolana.
Ponieważ 2017 zapowiadał się tribogato, postanowiłem skupić się na rowerze który był tradycyjnie traktowany wcześniej po macoszemu. Jak postanowiłem tak nie zrobiłem. Trochę pokręciłem w zimie na trenażerze, ale najpierw leczenie kolana a później choroba obcięła o dwa miesiące te praktyki. Zapukała wiosna i odległe ( dopiero od czerwca) starty w tri schowały się pod pomysłami na wiosenne biegi. Rower poszedł w odstawkę, biegi poszły nieźle. Nagle ni z gruchy ni z pietruchy, pojawiły się zawody w Gołdapi. Nie mogłem się nie zapisać bo to „moje miejsce”. W ubiegłym roku twardo zdecydowałem że 1/4 nie dla mnie. Za szybko i za wściekle ( szczególnie w wodzie). I tak z trzech zrobiły mi się w planach startowych 4 połówki. Jeszcze dodatkowo źle policzyłem odległości między nimi i wyszły mi dwie z nich w odstępie tygodnia. Tego już było za wiele. Przebukowałem Lidzbark na 1/4 Gniewino, które potraktowałem jako sprawdzian przed Samorin. I od tego Gniewina chyba się zaczęło moje zniechęcenie do tristartów. Po raz kolejny dostałem w ryja od żabkarza, tym razem jednak tak porządnie, że spędziłem parę minut w strefie zmian tamując krew która zalewała mnie tak że nie byłem w stanie się przebrać z pianki. Trasę rowerową przejechałem z tamponem na nosie. W Samorin, kolejny kopniak, tym razem już nie tak krwawy ale równie bolesny. Truchtając w słowackim upale zastanawiałem się nad sensem „uprawiania tego sportu”. Nie miało być lekko ale miało być ogólnie fajnie a chyba przestawało być. Dobrze że chociaż socjalnie dobrze wyszło dzięki spotkaniu z Arkiem Cicheckim. Nadeszła kolej na Susz. Z nadzieją jechałem na socjalne zgrupowanie. Wyszło jak wyszło. Zamiast oczekiwanych znajomych blogerów, grupa Kombi i jej lokalni fani. Wszyscy chyba w Suszu robili w tym roku życiówki, to ja też, ale wyjeżdżałem z uczuciami że chyba mi się dalej nie chce w to bawić. Choć do końca życia będę chyba pamiętał Jerzego Górskiego który potrafił chyba ze 20 razy sparafrazować regułę wchodzenia do wody poszczególnych grup, tak że pod koniec wszyscy patrzyli na siebie spanikowani że nie w tej grupie wejdą i każdy się zastanawiał czym się różni zawodnik od kobiety, rocznik od wieku, kto jest w grupie pozostałych poza innymi zawodnikami itd. itp. No dobra, po Suszu, z połówek została już tylko Gołdap. I tu dwa miłe akcenty. Po pierwsze startowało tylko ok 40 osób. Ciężko w gołdapskim akwenie z tego wykonać pralkę i takowa nie powstała, dzięki czemu z wody wyszedłem z całym ryjem. Po drugie grupa Kombi też się zjawiła ale grali poza strefą tri. Poprawiłem też wynik z Susza co zinterpretowałem, że nie wyeksploatowałem się za bardzo. Dzięki Gołdapi, wykrystalizowała mi się w głowie decyzja, nie tak radykalna jak Arka Cicheckiego o której dowiedziałem się w ubiegłym tygodniu. Ok w 2018 jeśli będzie Gołdap to wystartuję ale to wszystko. Wymieniliśmy z Arkiem parę refleksji wokół naszych decyzji co stało się na dwa dni przed ostatnim dla mnie tegorocznym startem. Start na dystansie pełnym w sytuacji kiedy od kilku miesięcy nie chciało już mi się startować dawał mi specyficzne wyzwanie. W tabelce w po stronie „przeciw” było kilkanaście pozycji. A to że Tri to nie miało być MMA gdzie na co drugich zawodach dostaję po mordzie, a to że nie robię tego dla wyników więc po co to robię, a to że strona socjalna startów jest tak samo prawdziwa jak to że otwarcie konta w znanym banku zrobi za ciebie biznes. Ponad wszystko jednak jako zdeklarowany przeciwnik każdego reżimu nienawidzę też reżimu treningowego. Kiedy nie trenowałem pływania, pływałem 3-4 razy tygodniowo. Kiedy zacząłem trenować w ubiegłym roku z trenerem wyszło mi przez cały sezon raz w tygodniu i ten raz był dla mnie mordęgą psychiczną. Kiedy dwadzieścia lat temu zdałem egzamin radcowski powiedziałem sobie to był ostatni. Nie jestem typem „zawodnika”. Przez te wszystkie starty w tym roku jak chciało mi się pobiec dalej to nie mogłem bo albo taper albo odpoczynek po starcie, to samo z rowerem i pływaniem. Nie przejechałem ani razu więcej niż 90 km na rowerze bo mi się nie chciało. A te trzy razy kiedy przejechałem te 90, były na zawodach.
Pozostawał jeden a właściwie dwa powody żeby wystartować w Malborku. Pierwszy to upórkonsekwencja. Jak się zapisałeś to zrób to. W końcu jeden start to nic w porównaniu z 40 latami pracy w zawodzie którego się nie lubi. No ale jak się zapisałem to pracuję. A drugi to ten nieszczęsny Poznań. Kilkaset metrów, paręnaście minut ale jednak krócej. Do tej pory jak była jakaś rozmowa o Ironmenie to albo mogłem przemilczeć albo wyjaśniać że go zrobiłem ale był krótszy – a o ile, a o tyle, to chyba i tak ciężko, no ciężko, i tak gratki, i tak dziękuję itd. itp. To ani stosunek przerywany ani palenie bez zaciągania ale tyle samo ceregieli.
Start w Malborku zasługuje na osobny wpis. Może będę mieć powód żeby to zrobić. W skrócie: wynik do dupy, ból nie do zniesienia, warunki (atmosferyczne) nie do pozazdroszczenia, zmęczenie – dawno nie było takiego. Efekt – dzisiaj o godzinie 20 otwierają się zapisy na przyszły rok i ja tam będę!
@ Arku, sorry ze tak odebrałam te Twoje piśmienne niedomówienia. Jak człowiek po TAKICH SUKCESACH jak TWOJE, zamiast kolejnej dawki motywacji, dobrowolnie i nieprzymuszony przez nikogo rezygnuje to najczęściej z powodu jakiegoś wypalenia. Nie jestem na bieżąco w Waszych relacjach, pewnie mi coś umknęło- więc wybacz za to zaszufladkowanie Ciebie. Niestety każdego dnia nasza rzeczywistość się zmienia- blogi nie są już takie jak kiedyś (choć akurat tego wcześniejszego etapu nie znam), nawet niektórzy piszą, że i triathlony też już są nie takie jak dawniej. Ponieważ nie wiem jak było wcześniej, nadal chętniej zaglądam na Akademię. @Tomek- najważniejsze, że złe demony poszły sobie precz ! Trzymam kciuki za te godziny na trenażerze 😉
Tomasz to magia dystansu IM 😉 nienawidzisz go w trakcie, przeklinasz, zapowiadasz, że to ostatni raz….a po przekroczeniu mety….sam już wiesz :DDDD
Małgosiu ja sam nie wiem co się stało. Przez tyle miesięcy byłem zniechęcony i nagle jeden start wszystko odmienił. I nie był żadnym sukcesem. Nie wiem ale w Malborku poczułem wszystko to o czym wiele czytałem ale nie doświadczyłem. Ciężko to rozebrać ale w sumie się nie staram i cieszę się że mi się znowu chce. Tobie życzę żeby tak samo niespodziewanie się odwróciły przeciwności które nie pozwoliły Ci startować tyle ile chciałaś.
Małgosiu, zastanawiam się gdzie Ty u mnie widzisz totalne zniechęcenie? Owszem marudzę, że blog już nie ten…. Ale co do tri to inna historia. Zresztą Tomasz wie na ten temat znacznie więcej bo wymieniliśmy korespondencję… Decyzja dość trudna ale kilka konkretnych powodów jest… W każdym razie zawsze jest szansa na powrót… A tymczasem priorytety… 🙂 Sama wiesz…
A już myślałam, że swoją opowieść zakończysz jak Arek- totalnym zniechęceniem. Ogromnie się cieszę, że to po prostu było 'czarowanie’ czytelnika. Niemniej jednak, wiele emocji, które opisałeś były moim udziałem, tylko że ja nie mam tak spektakularnego zakończenia sezonu. Oprócz Samorin- wszystko poszło w las. Niestety. A ambicje to ja jesienią ubiegłego roku miałam, że hoho. Zostało z tego tylko echo 🙁 a nawet i to za dużo powiedziane. Nie wiem jak to inni sobie dają radę, kiedy wszystkie plany muszą ulec zmianie, a jednak konsekwentnie idą na zaplanowany trening. Ja tego czasu już nie znajdowałam. Ogromnie się cieszę, że postanowiłeś się zapisać na kolejne zawody. To dobry prognostyk. Pozdrawiam serdecznie
Marku Twoja diagnoza jest prawdziwa – coś mnie u..bało ale to chyba było coś większego niż lisek. Dzięki za dobre słowa. Wyrazy podziwu że się nie dałeś przeciwnościom w tym roku i powalczyłeś. Ja te krótkie omijam z daleka bo mi się jawią jako coś z czym tylko młodzi sobie mogą poradzić ale jak widzę zastosowałeś klasyczny numer z przekręceniem licznika 😉 Piotr, dziękuję i również gratuluję Twojego IM, wciąż mając nadzieję na jakieś spotkanie !
Tomek gratulacje! piekny wynik i ciekawe 'coming outy’ szczególnie te zawodowe! Mam nadzieje, że skrzyżujemy miecze w 2018!
Tomek, dobrze, że z tekstu przebija lekkie otrzeźwienie z domieszką szaleństwa na koniec. Jak patzyłem na Twoje starty w tym roku, ich liczbę i dystanse, to zacząłem się niepokoić, czy Cię jakiś wściekły lis pod Dubeninkami nie pokąsał…. Gratuluję startów, wyników i ukończenia pełnego dystansu!!
Dzięki Kuba. Twoje 3 IM w ubiegłym roku były poniekąd inspiracją dla moich multipołówek (poprawka na wiek) więc może Twój 2017 będzie moim 2018.
Ale przemyślenia i uwagi… W każdej jest jakiś sens i ziarenko prawdy… Oby z czasem kielokowaly… 😉
Gratulacje no nie źle przemyślenia im więcej trenujesz tym bardziej Ci się nie chce, masz dość chcesz zrobić przerwę, tak jak Arek, tylko Po to aby wrócić silniejszym 😉 mój 2017 właśnie tak wygląda mało tri, żeby złapać dystans , więcej pobawić się biegiem i potem wrócić mocniejszym w #tri zabawę.
Jarku mam nadzieję że w naszym przypadku powiedzenie 'do trzech razy sztuka’ się ziści, no i że ten nałóg o którym piszesz nie odpuści. Są gorsze.
Szkoda, szkoda, że chociaż na tym rowerze chwilę nie pogadaliśmy, co do meritum, widać, że jak polubisz reżim…. 😉 treningowy to wyniki poszybują, poza tym chyba sobie zdajesz sprawę, że jesteśmy trinałogowcami, ja też sobie nie odmówiłem 1/2 w Malborku 2 tyg po pełnym. A Arek po prostu jest na terapii i próbuje się uwolnić 😉
Marcin (Plati) dzięki i wzajemnie. Nasze 'Brothers in ból’ to kawałek tej wciągarki.
Gratulacje!!! 'efekt’- widać, że Malbork wciąga hahaha 😀
Arku dzięki. Ale po Malborku zdecydowanie miałem miększe członki niż po Poznaniu. Może to ta woda w rzece bardziej zmiękcza 😉
Tomasz, jak to piszesz ,,efekt socjalny’ jest niewątpliwie olbrzymim plusem zabawy w tri. Myślę, że dla wielu z nas jest ważniejszy od samego wyniku… Dobrze, że nie wziąłeś ze mnie przykłady 🙂 Gratuluje ukończenia pełnego! Zostałeś całym Żelaznym… faktycznie po Poznaniu jakiś członek pozostał miękki… 😉