Zawodnik, który trzeci sezon łączy pracę na pełen etat, treningi oraz studia. Ostatni start w mistrzostwach Polski w duathlonie w Rumi pokazał, że naprawdę można – i to ze zwycięskim efektem – znaleźć balans i ciężką pracą pogodzić wszystkie aspekty życia. Co więcej, świeżo upieczony złoty medalista nie zwalnia, a wręcz przyspiesza. Ale o wszystkich jego planach już za chwilę.
Kamila Stępniak: Triathlon. Trenujesz i startujesz w tej dyscyplinie już 15 lat. Niezmiennie na wysokim poziomie, zdobywając medale w kraju oraz walcząc o najwyższe lokaty na arenie międzynarodowej. Wszyscy wiedzą, że do wejścia w triathlonowy świat zainspirował Cię Twój tata. On jednak to typowy długas, którego celem były zawsze Hawaje i słynne logo z kropką nad „M”. I tu pojawia się często zadawane pytanie: czy w przyszłości zobaczymy kolejnego Stępniaka na kultowej triathlonowej trasie?
Kacper Stępniak: Myślę, że będzie ciężko. Jak już zdecydowałbym się na Hawaje, to na pewno za cel postawiłbym sobie start w kategorii PRO. Dotarcie do takiego poziomu przy aktualnym trybie życie byłoby skomplikowane, szczególnie że mam już żonę. Zapewne niedługo pojawią się dzieci i nie będzie czasu na realizację tylko swoich marzeń.
KS: Skróćmy nieco dystans, jeśli chodzi o triathlon i zatrzymajmy się na chwilę przy sporcie kwalifikowanym. W swojej sportowej karierze kilkukrotnie zmieniałeś trenerów. Z „polskiego trenerskiego podwórka” przeniosłeś się najpierw za granicę, do Czech, pod skrzydła brązowego medalisty olimpijskiego Jana Rehuli. Później trafiłeś do zawodowej, multinarodowej grupy kierowanej przez Iana O’Briena. Co wniosło to do Twojego rozwoju jako zawodnika? Dlaczego, pomimo swoich sukcesów, tak szybko zakończyłeś współpracę i treningi za granicą?
KS: Muszę zacząć od tego, że miałem wielkie szczęście, że dostałem szansę na współpracę z takimi utytułowanymi trenerami. Wszystko zaczęło się od uczestnictwa w projekcie Elemental Tri Team sponsorowanego przez Elemental Holding. To był dla mnie milowy krok w treningu. Trenowanie zarówno z Janem Rehulą, jak i Ianem O’Brienem to był inny świat. Trenowałem o wiele więcej i ciężej. Poznałem kompletnie inne podejście do triathlonu i do treningu w ogóle. Czołowi zawodnicy za granicą trenują inaczej i są o wiele dalej. To był duży przeskok i ryzyko. Wiedziałem, że trzeba je podjąć, a nie powielać ciągle te same schematy, czekając, aż w końcu za x lat to wypali. Treningi za granicą na pewno bardzo wiele mnie nauczyły i rozwinęły jako zawodnik. A teraz to procentuje.
Dlaczego tak szybko zakończyłem współpracę? Celem było próba zakwalifikowania się do igrzysk w Tokio, co bardziej było tak naprawdę moim marzeniem. Taki postawiłem sobie limit czasowy. Rok przed igrzyskami już wiedziałem, że się nie uda i nadszedł ten czas, kiedy musiałem podjąć jakąś decyzję. Stwierdziłem, że brnięcie dalej w trenowanie i bycie przeciętnym na europejskim poziomie i medale w kraju to nie był mój cel. Stąd ta decyzja.
KS: Trzeci sezon reprezentujesz klub KS GVT Świebodzice oraz współpracujesz ze Zbyszkiem Gucwą, byłym zawodowym kolarzem. Jak wygląda wasza współpraca?
KS: Ze Zbyszkiem i całym klubem mam naprawdę dobre relacje. Oni rozumieją, że nie jestem już w stanie poświęcić się w całości treningowi, bo mam teraz również inne obowiązki. Wspierają mnie nie tylko sprzętowo, ale po prostu mogę zawsze na nich liczyć. A co do treningu, mam dużą swobodę w realizacji jednostek. Konsultuję się i korzystam z wiedzy Zbyszka, jednak w dużej mierze, po latach własnego doświadczenia i tego, czego się nauczyłem, jako zawodnik prowadzę się sam.
KS: Teraz ścigasz się głównie na „połówkach”. Sprint i olimpijka, z tego, co widać po Twoim ostatnim sezonie, poszły „w odstawkę”. Skąd ta decyzja?
KS: Głównym powodem było to, że każdy start, szczególnie ten międzynarodowy, po pierwsze wymaga sporych nakładów pieniężnych. Po drugie zabiera dużo czasu. To wiąże się z kolejnymi urlopami w pracy, a te nie zawsze tak łatwo ogarnąć.
KS: No właśnie. Praca. Na pełen etat, w biurze projektowym. Studia. To chyba rzadkość, by zawodnik, szczególnie PRO, pracował 8h dziennie, kończył studia, wciskał w plan treningi i wciąż był w czołówce, zdobywając medale na MP i najwyższe lokaty na zawodach spod szyldu Ironman czy Challenge. Nie wspominając już o tych mniejszych, lokalnych. Jak to robisz? Czy naprawdę nie trzeba rzucać pracy i skupiać się wyłącznie na treningu, by móc nazywać siebie i ścigać się na poziomie PRO?
KS: Myślę, że większość zawodników PRO w triathlonie nie może sobie pozwolić na to, żeby tylko trenować. Chyba że np. są naprawdę dobrymi blogerami i mają z tego spore zyski, bo ciężko jest utrzymywać się wyłącznie nagrodami pieniężnymi z zawodów. Dlatego myślę, że nie jestem wyjątkiem pod tym względem.
A jak mi się to wszystko udaje? To główna zasługa sporego doświadczenia. Miałem sporo trenerów, poznałem wiele szkół treningowych i znam już na tyle swój organizm, że potrafię tak dopasować swój trening pod małe objętości, by zyskać jak najlepszy efekt.
KS: Pozostawmy na chwilę temat triathlonu i rzućmy nieco światła na Twoje media społecznościowe. A w zasadzie ich brak. W dobie XXI wieku wydawać by się mogło, że to podstawa. Porównując Cię do innych, gdzie często każdy błahy szczegół musi zostać pokazany, Ty nie chwalisz się często nawet wygraną. Czemu Kacper Stępniak nie wpisuje się w trendy i nie jest typowym influencerem?
KS: Nie wiem. Trudne pytanie. [śmiech] Kiedyś próbowałem swoich sił w tym kierunku, jednak jest to takie nienaturalne w moim wykonaniu. Mimo wszelkich starań nie czuję się w tym jak ryba w wodzie. Myślę, że jakbym był w tym nieco lepszy, być może nieco inaczej potoczyłaby się moja zawodowa sportowa kariera.
KS: Cenisz sobie swoją prywatność, a więc niełatwo dowiedzieć się, czy jest coś, poza triathlonem, co robisz tylko dla siebie. Hobbystycznie, dla relaksu. Może posiadasz jakieś ukryte talenty, o których nikt poza rodziną nie wie?
KS: Ciężko. Nie wiem. Nie mam niestety czasu na dodatkowe talenty i hobby.
KS: Cztery miesiące temu wróciłeś do swojego rodzinnego miasta, Bydgoszczy. Dlaczego zamieniłeś nadmorskie, trójmiejskie tereny na nieco bardziej scentralizowaną lokalizację?
KS: Przede wszystkim, głównym motywem był powrót do rodzinnych stron. Wyjeżdżając do Trójmiasta, wiedziałem, że chcę tutaj wrócić. Przed przeprowadzką pojawiła się możliwość pracy w Bydgoszczy i to właśnie to przyspieszyło decyzję. A poza tym trenowanie w mniejszym mieście ma swoje duże zalety, co też niewątpliwie zaważyło.
KS: Powiedz, ile jeszcze sezonów triathloniści będą mieli szansę ścigać się ze „starym wygą”, zanim stwierdzisz, że nadszedł czas na sportową emeryturę?
KS: Wydaje mi się, że jeszcze aż taki stary nie jestem. [śmiech] Wszystko zależy od mojej dyspozycji. Kończę teraz studia, więc myślę, że będzie trochę luźniej i może uda mi się bardziej skupić na treningu. Ale wszystko sprowadzi się do tego, jakie będę osiągał wyniki i czy nadal sprawiało mi to będzie radość, bo nie ukrywam, że trenowanie i osiąganie dobrych wyników cieszy. Jeśli będę widział, że staję się coraz słabszy, spowoduje to zapewne, że nie będę miał już takiej motywacji.
KS: Dziękuję za rozmowę. To było naprawdę ciekawe kilka minut, dzięki którym myślę, że pozwoliłeś rzucić nieco światła na to, co chodzi po głowie jednemu ze wciąż czołowych, polskich triathlonistów.
KS: Cała przyjemność po mojej stronie.