Kasper Tochowicz jest doskonałym zawodnikiem age-group, który wkrótce wystartuje w mistrzostwach świata IRONMAN 70.3 w Lahti. W rozmowie z Akademią Triathlonu mówi, czemu ten sezon jest ostatnim, w którym poświęca się triathlonowi. Opowiada również o swojej fascynacji gravelem, charakterystyce takich zawodów oraz tym, czemu większość uczestników podchodzi do nich na totalnym luzie.
ZOBACZ TEŻ: Martyna Lewandowska: „Chciałabym, aby moja historia zainspirowała chociaż jedną osobę”
Akademia Triathlonu: Podsumowując poprzedni sezon, pisałeś między innymi, że był to najtrudniejszy rok pod względem motywacji. Podkreślałeś, że przy pracy zawodowej ciężko jest znaleźć czas na odpoczynek. Jak to wygląda w tym roku? Czy postanowiłeś coś zmienić, aby znaleźć w sobie siłę na kolejny sezon startów?
Kasper Tochowicz: Tak naprawdę myślę, że ten sezon jest ostatnim, w którym skupiłem się na triathlonie. W przyszłym roku raczej nie zamierzam startować w klasycznych formułach. Po tylu latach ciężko jest mi znaleźć motywację. Widzę mniej więcej, gdzie jest sufit moich możliwości. Powiedzmy sobie szczerze, że możliwości czasowe też nie są zbyt łaskawe, bo obowiązków związanych z pracą i życiem codziennym, niestety z roku na rok nie ubywa. Czuję po prostu, że z triathlonu, przy obecnym stanie rzeczy, nie jestem w stanie z moimi zdolnościami sportowymi wyciągnąć już nic więcej.
Moi dotychczasowi rywale w dużej mierze podporządkowali swoje życie pod uprawianie triathlonu, a ja nie chcę podążać tą drogą. Sama dyscyplina poszła też ostatnich latach mocno do przodu i aby osiągać te same wyniki, trzeba być tak naprawdę coraz lepszym. Przyznam też, że uprawianie triathlonu przestało mi sprawiać satysfakcję. Uważam, że jestem w stanie nieco się przebranżowić i wykorzystać swoje umiejętności w czymś, co na tę chwilę sprawia mi po prostu więcej radości. Zamierzam w ciągu najbliższych dwóch, trzech lat próbować swoich sił w kolarstwie gravelowym, w którym patrząc na wyniki osiągnięte w tym sezonie, jestem w stanie zajmować miejsca na podium open.
Jeszcze nie zdecydowałem, czy sprzedaję rower triathlonowy po obecnym sezonie. Może go zostawię i w przyszłym roku wystartuję w kilku zawodach, ale raczej takich ciekawszych typu GIT w Radkowie lub jakieś zawody górskie. Mam takie momenty w życiu, w których chciałbym zrezygnować z treningu, żeby spędzić czas z bliskimi lub pójść z psami na spacer, a niekoniecznie chodzić np. na basen.
AT: Mówisz o problemie z motywacją. Triathlon jednak trenujesz od paru lat. Mocno wsiąkłeś w środowisko i jesteś wręcz wychowany na triathlonie. Nie będzie Ci trochę brakowało treningów, obozów i atmosfery zawodów oraz emocji związanych ze startami? Jak sobie wyobrażasz taki triathlonowy detoks?
KS: Czuję ulgę na myśl o końcu. Odejdzie mi część presji oraz obowiązków. Jestem podekscytowany, że będę miał tyle wolnego czasu, a trening trzech dyscyplin zamienię na moją ulubioną jazdę na rowerze. Zostawiam sobie też otwartą furtkę, nie wykluczam, że kiedyś wrócę do pływania rekreacyjnie albo przebiegnę się po pracy. Mam nadzieję, że mój trener Jacek nie zrezygnuje ze współpracy ze mną, więc myślę, że kontakt z dyscypliną w jakimś stopniu zachowam. Prawda jest też taka, że głównie trenuję sam, a triathlonowych znajomych spotykam co najwyżej kilka razy w roku (i to przy dużej dozie szczęścia), myślę więc, że rozstanie z tą dyscypliną nie będzie dla mnie aż tak brutalne, jakby się mogło wydawać.
AT: Jeszcze w poprzednim sezonie wystartowałeś w pierwszych zawodach gravelowych. Skąd zajawka na nowe hobby?
KT: W zeszłym roku w czerwcu kupiłem swój pierwszy rower gravelowy i bardzo spodobały mi się możliwości, jakie oferuje ten typ roweru. Znalazłem informację, że jest organizowany Garmin Gravel Race w Świeradowie-Zdroju. Padła szybka, spontaniczna decyzja o starcie moim i Julii (narzeczona Kaspra – przyp. red.). I wystartowaliśmy po raz pierwszy. Nie stanąłem wtedy na podium. Zderzyłem się z całkiem nową formą wyścigu, który rządzi się swoimi prawami. Teraz, po kilku występach gravelowych wiem już, jak należy jechać, żeby plasować się na czele stawki. Mimo wszystko za każdym razem uczę się czegoś nowego i wyciągam wnioski. Niesamowite jest to, jak każde takie zawody się od siebie różnią i jak dużo doświadczenia nabiera się ze startu na start. Wciągnąłem się w to, czuję, że mogę się jeszcze wiele nauczyć.
AT: Jakie główne różnice pomiędzy triathlonem i gravelem mógłbyś wyróżnić np. w zakresie podejścia uczestników do ścigania?
KT: Patrząc na to, jak wyglądają i zachowują się ludzie, którzy uprawiają kolarstwo gravelowe, a jak ludzie, którzy uprawiają triathlon, widzę wielką różnicę.
Jak przyjrzysz się uczestnikom zawodów triathlonowych, to 70% ściga się, walczy o jak najlepsze miejsca, są przy okazji zestresowani. W gravelu o wynik walczy może 10-20% uczestników. Reszta chce przejechać dystans w formie kolarstwa romantycznego i traktuje to jako przygodę. Myślę, że każda osoba, która miałaby odpowiedni rower, mogłaby się po prostu zapisać na zawody i ukończyć je dla przyjemności, aby zobaczyć, z czym to się je.
Moim zdaniem trudność w takich stricte gravelowych zawodach polega trochę na czym innym. Jest to zazwyczaj znacznie dłuższy wysiłek, a wyznaczona trasa często potrafi zaskoczyć i nie można niczego przewidzieć. Czasem zawody trwają kilkanaście lub kilkadziesiąt godzin, podczas których trzeba być samowystarczalnym w zakresie wyżywienia, obsługi roweru oraz odpowiedniego ubioru. Tak naprawdę wszystko, co chce się wykorzystać na trasie, należy zabrać ze sobą, bo może się okazać, że po drodze nie będzie zbyt wielu sklepów (a jeśli chce się wygrać, to nie ma czasu nawet na szybkie zakupy). Trzeba być też w stanie wysiedzieć tyle czasu na siodełku. Ludzie w tym sporcie naprawdę dobrze znają się na pakowaniu, a takie zawody traktują nieraz wyłącznie jako przyjemną zajawkę.
AT: Masz jakieś cele związane z gravelem?
KS: Na chwilę obecną nie mam sformułowanych żadnych konkretnych celów na przyszły rok. Chciałbym pojechać i wystartować w zawodach, które odbywają się w miejscach, w których jeszcze nie byłem. Mam w głowie kilka wyścigów o różnych specyfikacjach. Na pewno planuję wystartować w zawodach, których czas trwania przekracza 10 godzin. Mam wrażenie też, że mój organizm jest dużo bardziej przystosowany do długotrwałego wysiłku, o relatywnie niskiej intensywności niż do krótszych, ale intensywniejszych wysiłków, które są w triathlonie. Chciałbym jeszcze intensywnie potrenować, żeby zobaczyć, dokąd jestem w stanie zajść.
AT: Ostatnio dwa razy wypróbowałeś bardzo wymagający format weekendowy. W sobotę startowałeś w wyścigu gravelowym, a następnie w niedzielę w triathlonie. Patrząc na świetne wyniki, chyba się sprawdziło? Co z regeneracją po takim weekendzie?
KT: Startowałem dwukrotnie w takiej „kombinacji”. W sobotę zawsze był zawsze wyścig gravelowy, a w niedzielę był triathlon. Raz jechałem 150 kilometrów, a raz 80 kilometrów. W niedzielę startowałem na dystansie 1/4 IM. Wydaje mi się, że ten wysiłek w sobotę nie wpłynął znacząco na moje zdolności wysiłkowe w niedzielę.
Za pierwszym razem miałem wrażenie, że moje pływanie jest nieco gorsze, ale mogło to być subiektywne. Przypuszczam, że może na rowerze wydajność jest gorsza może o 1-3%. Nie uważam, że ma to jakiś bardzo znaczący wpływ na wynik zawodów.
Odnośnie do regeneracji, to ciężko mi powiedzieć. Wydaje mi się, że jestem osobą, która się dobrze regeneruje i nie odczuwa negatywnych skutków wysiłku. Jest to kwestia logistyki, bo poza samymi startami trzeba to zorganizować tak, aby mało jeździć, pakować się, przemieszczać itd. To element, o który trzeba również zadbać.
AT: Wróćmy jednak do triathlonu. Jak na kogoś, kto wspomina o triathlonowej „emeryturze” radzisz sobie bardzo dobrze. Dwa drugie miejsca (GIT Stężyca i Syców), wygrana w Maniowie Małym, triumf w Kościanie podczas GREATMAN. Jak oceniasz sezon z Twojej perspektywy?
KT: Sezon przebiega zgodnie z oczekiwaniami. Patrząc na listy startowe, wiedziałem czego się spodziewać. Nigdy nie zaskoczyłem siebie jakoś wybitnie pozytywnie lub negatywnie. Poziom kolarski mam lepszy niż w zeszłych latach. Najbardziej ucierpiało pływanie, które było nieregularne i jest gorzej niż w zeszłych latach. Biegowo jest przyzwoicie. Jestem zadowolony z tego, co udało się wypracować.
AT: Za niecały miesiąc wystąpisz w mistrzostwach świata na 70.3 w Lahti. Stawiasz sobie jakiś cel w związku z tym startem? Jaki wynik i czas uznasz za sukces?
KT: Patrząc na to, że spora część amatorów podporządkowuje swoje życie triathlonowi, to ja już nie jestem na ich poziomie i prawdopodobnie nigdy nie będę. Zresztą nie chciałbym być. W związku z tym nie mam jakiegoś określonego celu związanego z miejscem lub czasem.
Nie patrzyłem nawet na to, jaka jest trasa, a uzyskany czas, jak to bywa w triathlonie, zależy głównie od niej. Chciałbym się dobrze bawić, dobrze popłynąć, pojechać na rowerze i pobiec. Co to znaczy, będę mógł ocenić na mecie. Realnie patrząc, do TOP10 kategorii wiekowej będzie mi bardzo ciężko wejść. Staram się nic nie zakładać, żeby nie nakładać na siebie dużej presji. Niech to będzie przygoda i miłe zamknięcie jakiegoś rozdziału w życiu.
AT: Trasa w Lahti zapowiada się na bardzo szybką. Podczas roweru raczej małe wzniesienia i dużo płaskiej jazdy. Na trasie biegowej również płasko, jeden większy podbieg. Podoba Ci się taka trasa?
KT: Nie jestem przekonany, czy profil trasy ma dla mnie aż takie znaczenie. Czegokolwiek organizatorzy nie zaplanowali, ukończę zawody i nie będę marudził. Jeśli chodzi o moje preferencje na co dzień, to lubię pofałdowane i pagórkowate trasy rowerowe, na których chociaż na moment można wyjść z pozycji triathlonowej, czyli jazdy na lemondce. Biegowe dystanse preferuję raczej płaskie. Najważniejsze jednak dla mnie jest to, że każdy ma równe szanse na starcie, płynie, jedzie i biegnie to samo.
AT: Odnoszę wrażenie, że start w Lahti nie jest dla Ciebie aż tak ekscytującą perspektywą. Tymczasem jest do dla Ciebie przecież pierwsza taka międzynarodowa impreza. Zastanawia mnie, skąd takie podejście?
KT: Startowałem już wcześniej za granicą, ale nigdy na imprezie o randze mistrzowskiej. Widzę, jak poziom poszedł bardzo do przodu, nawet wśród polskich amatorów, w przeciągu ostatnich lat. Natomiast mój poziom nieco się ustabilizował. Wiem mniej więcej, na co mnie stać i nie spodziewam się, żeby wystarczyło to, żeby uzyskać tytuł mistrza świata. Rozpoczynając ten sezon, wiedziałem, że kombinacja moich możliwości czasowych, życiowych oraz motywacji nie doprowadzi mnie raczej na podium nawet wśród amatorów. Nie jest jednak tak, że Lahti mnie nie ekscytuje. Oczywiście mam kilka obaw i trochę stresu. Oprócz tego, po starcie zostajemy z rodziną w Finlandii, żeby trochę pozwiedzać i to jest chyba dla mnie największy powód do ekscytacji.
AT: Czego Ci życzyć przed MŚ i drugą częścią sezonu?
KT: Druga część sezonu to zbyt duże słowo. Tak naprawdę w tym sezonie czekają mnie jeszcze mistrzostwa Polski na dystansie olimpijskim w Białymstoku i połówka w Lahti. Planuję też jeszcze kilka razy wystartować na rowerze. Myślę, że do tego najbardziej przyda mi się dobra pogoda i zdrowie, ich nigdy za wiele.
AT: Dziękuję za rozmowę.