Ostatni weekend Ojciec Dyrektor postanowił spędzić niedaleko Olsztyna u znanego mistrza grup wiekowych Marcina mkona Koniecznego. Umawialiśmy się na to spotkanie już od maja ubiegłego roku, kiedy to razem z Profesorem, Sportowym Jeżem Porannym oraz Maćkiem Dowborem ładowaliśmy zbiorniki z paliwem podczas domowego pasta party przed zawodami Elemental Triathlon Olsztyn. Droga na Mazury jaka jest, wie każdy warszawiak. Niby tylko niespełna 200km do miejsca przeznaczenia, ale jęk dzieci z tylnego siedzenia zwiastował, że nie będzie to podróż łatwa. Pierwsze pytanie „Po co tam jedziemy?” jeszcze jakoś zbyłem, ale na drugie: „Czy tam są jakieś zwierzęta?”, nie potrafiłem już odpowiedzieć. Oprócz mkona nie widziałem tam żadnego zwierzaka, ale dzieciom nie o takiego sierściucha chodziło. Na szczęście już w drzwiach usłyszeliśmy, że jest 5 kotów wałęsających się po ogrodzie. Poza tym dom okazał się idealnym miejscem do zabawy w chowanego i moje córki były szczęśliwe, zadając tylko czasami niezręczne pytania np. o numery startowe porozwieszane na ścianach gabinetu. Weź wytłumacz teraz dziecku, że tatuś swoje numery wyrzucał do kosza, a inni wieszają je na ścianach jak myśliwskie trofea!
Generalnie przez cały weekend dominował temat regeneracji i resetu – oczywiście biernym uczestnikiem niektórych aktywności był sam gospodarz. Obżeranie się sernikiem, opijanie czerwonym winem i nalewką to czynności, o których mkon nie chciał słyszeć. (A propos sernika upieczonego przez Ewę – żonę Marcina, to publicznie chciałem wyrazić ubolewanie z powodu ukrywania przepisu i apeluję o odtajnienie tych informacji!). Przez całą sobotę w powietrzu wisiała wizyta w małym drewnianym domku, o którym krążą już legendy.
Wygląda jak Ruska Bania, a miejscowi mówią, że wieczorami z tej szopy dochodzą dziwne odgłosy, przypominające w większości listę dialogową filmów pornograficznych, aby chwilę później zmienić się w ścieżkę dźwiękową z filmu „Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną”. Około 16.00 mkon wymknął się cichaczem i rozpalił ogień w piecu, z komina poleciał biały dym, a ja wiedziałem, że to nie na cześć naszego „Papierza”. Upewniłem się, że nie mam ogolonych łydek, co miałem nadzieję, pozwoli nam pominąć listę dialogową pierwszego filmu i spokojnie czekałem na rozwój wypadków. Te potoczyły się błyskawicznie i zaskakująco. Na początek zostałem zaproszony do tajemniczego domku, gdzie na ścianach zobaczyłem to:
{gallery}mkon_sauna1{/gallery}
Co prawda gospodarz zapewniał, że to rozlewająca się żywica, ale widok narzędzia, które nagle pojawiło się w rękach mkona, pozbawiło mnie złudzeń, że rozmawiam z leśnikiem amatorem. Gość rzucił tylko krótko: „Dawaj, idziemy za szopę”. Tych kilka metrów były najdłuższymi w moim życiu. Oczyma wyobraźni zobaczyłem sceny z najgorszych horrorów. Chwilę później dostałem siekierę do rąk i rozkaz – rozbić lód w czymś, co wyglądało jak zbiornik na deszczówkę. Rozbijaliśmy na raty, a ja myślałem tylko, czy najpierw mnie w tym utopią i później poćwiartują, malując krwią wnętrze drewnianego domku, czy na odwrót?
{gallery}mkon_sauna2{/gallery}
Kiedy skończyliśmy, mkon zaprosił jeszcze na kawę i ciasto. Kawy nie piję, ciasto zeżarłem w ilości podwójnej, delektując się sernikiem jak skazaniec ostatnim papierosem, wypalonym chwilę przed ścięciem.
Wreszcie wybiła moja godzina. Kazano mi się ubrać w kąpielówki, zabrać ze sobą kurtkę i w ciemnościach przemaszerować do drewnianej szopy. Wewnątrz panowała już tak wysoka temperatura, że stało się jasne, że najpierw będą mnie smażyć, co potwierdzał rozgrzany niemal do czerwoności stos kamieni. Na początek położyłem się jednak na drewnianej półce, wlepiając wzrok w plamy krwi na ścianach. Po kilku minutach dostałem rozkaz: „Połóż się na brzuchu, twarz zakryj rękoma!”. – O fuck! Po co był mi ten triathlon?! – pomyślałem. Nic nie widziałem, ale gospodarz oznajmił mi, że będzie mnie biczował dębowymi witkami, które pół dnia moczyły się w wodzie. Najpierw wytrząsł je z wody nad kamieniami, co spowodowało, że temperatura wzrosła do prawie 100 stopni Celsjusza, a później zaczął wprawiać w ruch gorące powietrze nad moimi plecami i nogami, okładając mnie na koniec dębowymi liśćmi. Cała wieś słyszała z pewnością odczytaną przeze mnie listę dialogową porno produkcji. Na koniec padło hasło: „A teraz jak najszybciej do lodu!”. Wiedziałem, że zaczynamy podkładać dźwięk pod „Teksańską piłę”. Zresztą sami zobaczcie. Oglądacie na własną odpowiedzialność.
http://youtu.be/QmVdMUNxpLA
I tak pięć razy…
Nie pamiętam jak doszedłem do domu, nie pamiętam jak zasnąłem, ale wiem, że muszę albo wybudować taką szopę u siebie, albo częściej obierać kierunek na Olsztyn. A! I tak już zupełnie na koniec…nie zdążyłem zrobić zdjęć dębowych lub brzozowych witek, ale już dawno temu namalował je rosyjski malarz Borys Kustodijew…
@Marcin Stajszczyk – do Splash przygotowuje się nieustannie :))) . Ostatnio na basenie skakałem z 7.5 metra. Na razie na nogi, ale z trampoliny już na główkę. Ale ja to pikuś – jak to się mówi. Żebyście wiedzieli co Redaktor Dowbor wyczynia. Nie mogę zdradzić szczegółów, ale powiem, że wygląda to naprawdę profeska! 🙂 Jedno jest pewne – trening gimnastyki i akrobatyki baaardzo się przydaje.
Czyżby to były przygotowania Ojca Redaktora do roli Ojca Prowadzącego Celebrity Splash?;)) Szacunek:) Żadna siła by mnie zmusiła to tej przyjemności:)
A co do treningów to pamiętajcie łatwiejszy dzień był wczoraj:)
Profesorre, zacytuje B.Lindę – ,,nie chce mi się gadać” ! Załamujesz mnie…. Brzydalu!
Ojciec! Ja sie obijam?!? Zapytaj Dziadka Arka!:))) Z siekiera po podworzu nie biegam:))) Bede teraz sie bacznie Tobie przygladal mieszkajac w Twoim domu:)
Dawaj,dawaj ten mocny trening:))
@panie Profesor! Spokojnie. Dla Pana mam inne propozycje. Myślę, że mocny trening wystarczy. Słyszałem, że ostatnio się Pan obija
@Filip – montuj taką szopę w Kielcach!
@Ewa – dziękuję za odtajnienie przepisu. Podstęp się udał. Mam nadzieję, że Maciek Dowbor zauważył i będzie korzystał.
„lajk” za przepis 🙂
6-7 żółtek (w zależności od wielkości) utrzeć z cukrem – do smaku, bo nie pamiętam ile powinno być – dla mkona piekę bez cukru. Dodać 1 kg twarogu, najlepiej z Piątnicy w wiaderku – ucierać. Dodać 2 łyżeczki proszku do pieczenia, 7 łyżek kaszy manny albo mannej 🙂 i roztopioną wcześniej margarynę Kasię (całą kostkę). Na koniec pianę ubitą z białek. Wszystko razem delikatnie wymieszać. Wlać do prodiża wysmarowanego margaryną i obsypanego mąką (mnie w piekarniku nie wychodzi). Piec ok. 45-50 min. Sprawdzić cienkim drucikiem czy ciasto się nie oblepia. Rodzynki, żurawina – mile widziane. Przepis odtajniony – smacznego!
Artur – powinno mu wystarczyć 2 m2 w ogródku i kupka śniegu do przykrycia 😉
Mkon przyjezdza do nas… I chce nocowac… Nie wiem co o tym myslec po tej projekcji filmowej… Ojca Dyrektora to juz raczej nie wpuszcze..:)
Czyta się to jak reportaż z podróży do Transylwanii:)
5 takich serii?! Respekt! Ten wysiłek wymagał z pewnością energicznego uzupełnienia elektrolitów 😉
No proszę po „Idzie” wszyscy zaczynają kręcić filmy w czarnej-bieli 😉
Z tematu saun przez „wanienki” dotrzemy do przerębli i morsowania…kto pierwszy powie, że to przyczynia się do wyników w tri?
Idealna wanienka do sprzedaży karpia wigilijnego, a czapeczka przyda się do wyławiania 🙂
Film bomba, chata pierwsza klasa! 🙂 Może kiedyś uda się podejrzeć patenty….! Chętnie bym sobie wysmerfował taką! 🙂
Dla mieszkańców Warszawy i okolic takie uciechy często gęsto stosują w bani na Warszawiance często przybywający tam specjaliści zza wschodniej granicy. Tylko robią to bardziej tradycyjnie niż bohaterowie komentowanego komiksu- tj. bij swoją babę albo bij swojego chłopa. Ale z kolei jeszcze zwykle dodają zapach rozkładając w bani gałazki czegoś co tak śmierdzi że już lepiej dać się biczować bo adrenalina hamuje odruchy wymiotne. A może to są zielone ludziki i sprawdzają jakąś broń biologiczną na reprezentatywnej grupie. Chociaż czapeczki też mają takie białe
teraz już wiadomo, gdzie czym Wojciech Smarzowski się inspirował, aby zrealizować „Dom zły” 😉
Łukasz, polecam podczas biczowania witką jeszcze jedną witkę połozyć na twarz i oddychać przez nią 🙂 Zdrowo, a do tego dłużej da się wytrzymać torturę 🙂
A czapka może również służyć za kaptur katowski jak się ją mocniej nasunie na głowę 🙂
morsowałem w Narwi już przy -24, gacie mi przymarzały do czterech liter po wyjściu w kilkanaście sekund, ale „Chatka” jest jeszcze bardziej na „wyczesie” :DDD
Dobrze to wygląda! I czapeczka a’la Włóczykij…pełen czad.
Plati polecam, zresztą opis Ojca Dyrektora mówi sam za siebie. Doświadczyłem tego kiedyż będąc w Finlandii, ale ponoć za naszą wschodnią granicą są więksi specjaliści od tego typu zabaw 😉
Plati – podobno najlepiej jak jest minus 15 i śnieg. Tego jeszcze nie doświadczyłem, ale za rok na pewno.
ale zajebi…. !!! muszę kiedyś tak spróbować 😀
za daleko…Poza tym mam złe wspomnienia z Lidzbarkiem Warmińskim, które kiedyś poznałem 🙂 będę kręcił po Mazowszu.
Ano 7emką często jeżdżę na Warmię:D. Jakby Ojciec redaktor jeszcze raz wybierał się drogą nr 7 na Mazury,to polecam podskoczyć 42 km na północ od Olsztyna na Warmię do Lidzbarka Warmińskiego:).Dość ciekawa miejscowość z idealnymi warunkami do trenowania triathlonu:)
Lidia…wie, ale to jest droga na Mazury :-))) chyba, że nigdy nie jechałaś siódemką na Mazury :-)) i specjalnie dla Ciebie:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Olsztyn
Hmmm Olsztyn Olsztyn.. To chyba Warmia?Więc droga na Warmię nie jest łatwa:).Ale każdy warszawiak o tym nie wie:D.
@Marcin – tylko wcześniej krwią podpiszę :-)))
Czapeczka świetna, uśmiałem się na całego. 🙂
coś czuję, że za rok na licytację wystawię tę czapeczkę 🙂
Od dłuższego czasu myśle o wybudowaniu sauny w ogrodzie i chyba mam już projekt 🙂