No więc stało się. Sezon, którego tak oczekiwałem na początku tego roku … dobiegł końca. Nastąpił czas spotkań z przyjaciółmi – przypomnienia im o swoim istnieniu. Ale nie chcę żeby ktoś sobie pomyślał, że mógłbym pić jakiś alkohol! Ostatnio dowiedziałem się, że prawdziwy zawodnik alkoholu nie pija! Więc zgodnie z tymi zaleceniami – pijamy, tylko świeżo wyciśnięty sok z marchewki (ale takiej niezmodyfikowanej genetycznie) i zajadamy to wszystko kiełkami. Serio!
I nowe logo Ironmana, to tylko durny żart! Nigdy Koli, ani Maka w ustach nie miałem! A to wszystko potwierdzi Łukasz Grass z którym po Roth jedliśmy w … (no gdzie jedliśmy?).
No dobrze, a teraz wracajmy do rzeczy najważniejszych, czyli do spotkań z przyjaciółmi! Oróż rzeczą najważniejszą w tym sezonie, przebijającą 9:55, na dystansie IM, jest trzecie miejsce Jaśka (z dumą mogę powiedzieć – mojego przyjaciela) w Radioorienteengu (pomyliłem się w nazwie? Pewnie tak) na Mistrzostwach Świata w Serbii. (przypomina mi się sms od Jaśka – 'Szedłem po górę dzisiaj z tętnem – 200′ – 'no gratulacje’ – odpowiadam, szybka odpowiedź od Jaśka – 'źle mnie zrozumiałeś – szedłem, nie biegłem’).
9:55 dało mi Mistrza Poslki w IM w kategorii 18-29
Jasiek, przy soku z pomarańczy (bo alko nie wchodzi w grę!!!), wyjaśnił o co w tym wszystkim chodzi (w której kategorii zdobył medal). I że pomogły mu frotki z Frankfurtu. I jak to bawili się przed startem. I jak pomylił trasę – przez co (w innej klasyfikacji) zdobył 4, a nie 3 miejsce. Ale że później zdobył 3 miejsce (dzięki moim frotkom) i w ogóle i w szczególe! Jasiek! Gratulacje! Jaka to była opowieść!
Frotki jeszcze przy moim pasku. No i na zawody IM zabieram tylko najważniejsze rzeczy.
Frotki (do włosów – sam ich nie używam) dawali na IM we Frankfurcie – każde zaliczone kółko biegowe – jedna frotka.
No i rzecz przez którą powstał ten wpis. Medal. (ARDF, to nie skrót od RFN – to radioorientejting).
Masz rację. O ile do najbliższego fitness klubu ma się kilka przystanków komunikacją miejską, a nie 40km jakimś rozklekotanym autobusem. 🙂
Łatwo się mówi o tej domowej siłowni. A przydałby się jakiś podstawowy atlas. Plus rower spinningowy. Jeszcze bieżnia też. Jakiś eliptyk ewentualnie dla żony. Plus ławeczka ze sztangą. I jeszcze wyciąg. I taka maszyna do pływania na sucho. No i duuuuży pokój, żeby to wszystko ustawić. A potem, jak już wydamy te kilkanaście tysięcy – patrzeć, jak to wszystko się kurzy od marca do października. Całe szczęście ktoś wymyślił fitness kluby.
Ach … mój błąd. Myślałem, że to określenie typu – wino z ziemniaków, albo coś. Windżitsu to moja ulubiona sztuka walki … choć ze względu na trajlon mocno ograniczyłem treningi.
nie czerwone wudżitsu tylko WINdżitsu czyli 'red wine’ jak mawiają na salonach:-)
Dzięki! Następny będzie jeszcze lepszy! Bo przyznam że końcówka nie była urywająca (bardzo nieudany start w triathlonie warszawskim – urwany pedał i przegrane dwa podia – w zawodach i GP WTT). A co to jest czerwone wudżitsu?
za to red windżitsu godzi się jak najbardziej szczególnie po niezdrowym jedzeniu tam 🙂 gratulacje za sezon!
Za wudżitsu jakoś osobiście nie przepadam 😉
Ale jak to tak bez gorzałki ani krzty. Wszak medycy mówią, że zdrowa wielce jest i na serce wpływa dobrze, i krążenie. No i trzeba lampeczkę od czasu do czasu by żądz moc móc wzmóc.
Ale Mak to to nie był!!!
Potwierdzam! jedliśmy tam…wybrałem coś co nie przypominało hamburgera, ale było równie niezdrowe. Gratuluję Kuba życiówek! Odpoczywaj.
Kuba moje gratulacje!!!!!! Daj Bóg abym i ja mógł się już niedługo pochwalić pierwszym ukończonym sezonem . Zdrowia i odpoczynku życzę!!!