Kontuzja, plan na Konę i powiększenie rodziny. Agnieszka Jerzyk opowiada o szybkim powrocie

Niecałe dwa miesiące temu Agnieszka Jerzyk uległa wypadkowi, który postawił pod znakiem zapytania resztę tegorocznego sezonu. Zawodniczka bardzo szybko wróciła i wygrała zawody Samsung River Triathlon w Uniejowie. W rozmowie z Aleksandrą Bodnar mówiła o tym, jak doszło do złamania obojczyka, jak przebiegała rekonwalescencja i czemu uwielbia startować w Polsce.

ZOBACZ TEŻ: Agnieszka Jerzyk wraca po wypadku i wygrywa Samsung River Triathlon w Uniejowie

Aleksandra Bodnar: Opowiedz o swojej kontuzji. W jakich okolicznościach doszło do wypadku?

Agnieszka Jerzyk: Wypadek miał miejsce na zawodach 3 lipca w Koninie. Działo się to podczas części rowerowej, w sumie już na ostatnich kilometrach, kiedy właściwie zjeżdżałam z pętli. Inny zawodnik (age group) miał do pokonania jeszcze jedną pętlę i musiał zawrócić. Ja jechałam prosto, on nawracał i kiedy zaczął robić łuk, to zjechał tak mocno, że wypchnął mnie z trasy. Nie miałam już ratunku i się przewróciłam. Złamałam obojczyk.

Musiałam przejść operację. Chciałam, aby obojczyk był dobrze zoperowany. Pomogła mi Gosia Nowak, koleżanka z drużyny Jerzyk Team. Jest chirurgiem dziecięcym i poleciła mi bardzo dobrego lekarza Krystiana Pyszela, który operował również alpinistę Adama Bieleckiego. Zaleciła operację u niego, bo jest dokładny i profesjonalny. Mnie zależało na tym, aby operacja się udała i nie trzeba było jej powtarzać. Na operację trzeba było czekać tydzień, a więc chodziłam ze złamanym obojczykiem.

AB: Chodziłaś, spałaś, funkcjonowałaś? Da się tak?

AJ: Tak, ale najgorsze było to, że kiedy miałam złamany obojczyk, nie mogłam wziąć córki Kasi na ręce, musiałam więc prosić rodziców o pomoc. Mój partner Piotrek musiał być jeszcze mocniej zaangażowany w opiekę nad Kasią. To był dla mnie ciężki i bardzo frustrujący moment, szczególnie że już wracałam na dobre tory. Już myślałam, że to ten moment, w którym „Agnieszka Jerzyk wróciła”. Chciałam się ścigać na planowanych mistrzostwach Polski w Poznaniu. Nie było mi to dane.

Myślałam, że ten sezon pójdzie na straty i już nic z niego nie będzie. Trener mnie pocieszył, mówiąc „zobaczysz Aga, że w tym sezonie jeszcze wystartujesz”, a chodziło o zaplanowane zawody w Izraelu.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Agnieszka Jerzyk (@agnieszka_jerzyk)

AB: Uwierzyłaś w te słowa?

AJ: Na początku w to nie wierzyłam. Myślałam, że mnie tylko pociesza. Wiem też jednak, że mój trener nie owija w bawełnę i mówi, jak jest i dlatego zaczęłam trochę wierzyć w to, że to się uda.

AB: Co dokładnie powiedział? Przecież złamany obojczyk to poważa kontuzja i nie ma co tutaj owijać w bawełnę?

AJ: Wiadomo, że najważniejsza była operacja. W tym czasie mój trener przeszukał chyba cały internet. Znalazł tam filmik o tym, jak Sebastian Kienle wraca do formy po złamaniu obojczyka. Tam chyba jednym z jego pierwszych startów po powrocie była właśnie Kona. Trener powiedział mi, że Sebastian po 14 dniach wszedł do wody, bardzo szybko zaczął też biegać. „Ty zrobisz tak samo” – powiedział trener. Rzeczywiście tak się stało.

Po operacji czułam się bardzo źle. Okazało się, że mój obojczyk był mocno pogruchotany. Tego nie było widać po zdjęciach, ale podczas operacji trzeba było go poskładać, jak klocki Lego. Normalnie obojczyk operuje się około 30-40 minut. Moja narkoza była znacznie dłuższa i dlatego też tak cierpiałam po operacji. Ten czas po operacji był znacznie gorszy niż czas po samym wypadku, kiedy leżałam na ziemi i czekałam na karetkę. Wymiotowałam i czułam się bardzo źle. Dostałam później zastrzyk przeciwbólowy i dopiero wtedy mogłam zadzwonić do najbliższych. Następnego dnia po operacji czułam się lepiej.

AB: Czy ciało zawodowców regeneruje się szybciej? Biorąc pod uwagę skomplikowanie operacji, minęło przecież bardzo mało czasu?

AJ: Faktycznie wróciłam szybko. Bardzo chcę jednak wystartować w tym Ironmanie 25 listopada. Zależy mi na tym, aby zakwalifikować się na Hawaje – chcę tam pojechać w 2023 roku. To taki mały deadline ze względu na rodzinę. Nie mówię, że chce kończyć z triathlonem, ale chciałbym powiększyć rodzinę. Trzeba też planować nie tylko triathlony, ale też swoją przyszłość. Chcę to zrobić teraz. Nie chcę wariacko wracać po ciąży, aby dopiąć swoje marzenia. Chcę poświęcić się w 100%, aby to zrobić.

AB: Wracają do regeneracji. Wspomagałaś się jeszcze w jakiś sposób?

AJ: Tak, stosowałam Exogen. To urządzenie, które za pomocą ultradźwięków przyspiesza gojenie kości. Była także suplementacja witaminą D3. Myślę, że to wszystko zadziałało korzystnie. Najwięcej pomógł mój trener i moja głowa. Początki rehabilitacji były ciężkie. Pamiętam takie momenty, że trener kazał mi podnieść rękę. Zawsze zaczynałam ćwiczenia zdrową ręką, a później tą zoperowaną. To było frustrujące, bo ręka się skurczyła, a mięśnie zaniknęły.

Cieszyło mnie jednak to, że z dnia na dzień widać było postępy. Przykładowo na samym początku, kiedy siedziałam przy stole i miałam podnieść rękę, to ciężko było ją oderwać. Kolejnego dnia mogłam podnieść ją na 15 centymetrów, a następnego już na 30. Zaczęłam też zajmować się Kasią. Cały czas starałam się robić tą ręką coraz więcej.

AB: Nie czułaś się trochę dziwnie podczas powrotu na basen?

AJ: Na pierwszym treningu trener wysłał mnie na płytki tor. Dał mi piłkę i makaron. Kazał zanurzać je w wodzie i podnosić.

AB: To nie był nawet trening pływacki, ale rehabilitacja w wodzie?

AJ: Tak, ale ja się cieszyłam, że już mogę robić propellera. Dobrze mi szło pływanie żabką. Ta chora ręka nie robiła może pełnego ruchu, ale nogi i druga ręka świetnie dawały radę. Cieszyłam się po prostu, że mogę to robić.

Czternastego dnia po operacji ściągnęli mi szwy. Pojechałam do Szklarskiej Poręby na zgrupowanie, na które miałam nie jechać. Trener widział, jak idą mi postępy, bo rehabilitował mnie codziennie przez 2,5 godziny. Powiedział, że mam jechać. Rzeczywiście na tym obozie zaczęłam biegać, wchodzić do wody, jeździć na rowerze oraz trenażerze.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Agnieszka Jerzyk (@agnieszka_jerzyk)

AB: Jesteś człowiekiem gór czy człowiekiem morza?

AJ: Teraz jestem człowiekiem gór. Jak byłam dzieckiem, to kochałam morze i plaże. Kocham Szklarską Porębę. Jako triathlonistka jeżdżę tam od 2006, a jeszcze trzy lata wcześniej zaczęłam jako dziewczyna trenująca lekkoatletykę.

AB: Jak wyglądały Twoje pierwsze zawody po powrocie? Rywalizacja to adrenalina. Nie bałaś się, że gdzieś wykonasz nieprawidłowy ruch i ręka będzie bolała?

AJ: Od 2 do 3 dni pływam całkowicie bez bólu. Najważniejsze jednak, że przeszłam badania barku i obojczyka. Wiem, że obojczyk jest zrośnięty. Czekamy tylko na przebudowę kości. Coś mnie boli, ale jest cały. Bolą po prostu mięśnie. Dlatego zdecydowaliśmy się tutaj wystartować.

Chciałam też, aby mój start w listopadzie w Ironmanie, nie był pierwszym startem po wypadku. Nie bałam się wody i to mimo tego, że wiedziałam, że popłynęłam słabo w porównaniu z innymi edycjami. Nie było w tym nic dziwnego. Na treningu przepływam na razie gdzieś 2-2,5 km. Dystans 400 metrów kraulem pokonuję w 00:06:30. Do optymalnej formy jeszcze daleko. Byłam przygotowana, aby część pływacką po prostu zrobić. Chciałam skoncentrować się na rowerze, ale tam też nie było idealnie. Jeszcze się bałam wchodzić w zakręty tak, jak zawsze to robię. Cieszy mnie jednak, że jest progres. Do listopada te robione kilometry sprawią, że wróci Agnieszka Jerzyk, która jest rowerowym dzikusem.

AB: Teraz czeka Cię po pierwsze, praca fizyczna, a po drugie, praca z głową?

AJ: Muszę wszystko zawsze sama przepracować. Czasem trzeba na to więcej czasu, ale wiem, że kiedy będę o tym myślała przed snem, to wrócę na dobre tory. Dobrze, że Ironman dopiero w listopadzie. Czułam, że noga nie jest jeszcze mocna i świeża. Wynikało to z faktu, że robiliśmy nawet dwie jednostki treningowe biegu. To było po prostu zmęczenie tygodniem.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Agnieszka Jerzyk (@agnieszka_jerzyk)


AB: To był tak sympatyczny start na przetarcie. Miałaś też wsparcie kibiców?

AJ: Ogólnie atmosfera tutaj była świetna. To piękne miejsce, w które fajnie przyjechać z rodziną. Termy i kompleks to świetna sprawa dla dzieciaków. Mam nadzieję, że w przyszłym roku przyjedzie ze mną tutaj córka, która będzie już miała co robić. Ona też jest szalona i mogłaby już wystartować w triathlonie. Chętnie bym ją zapisała, aby później trochę więcej posiedziała w miejscu (śmiech). Cieszę się, że tutaj przyjechałam. Trochę się wzruszyłam na mecie, popłynęły łzy. To były jednak łzy szczęścia, że dalej mogę startować. Chłopak i rodzina zwracali mi trzy razy mocniej uwagę przed startem, abym na siebie uważała. Oni też się trochę stresowali.

Sporo zawodników mówiło też mi, że cieszą się, że mnie widzą. Gratulowali mi i mówili, że podziwiają. To motywujące. Dlatego lubię te starty w Polsce. Właśnie one ładowały mnie taką energią oraz ciepłem polskiego triathlonu i pokazywały, że mam kibiców. Dla nich też się startuje.

AB: Dziękuję za rozmowę.

Grzegorz Banaś
Grzegorz Banaś
Redaktor. Lubi Lionela Sandersa i nowinki technologiczne. Opisuje ciekawe triathlonowe historie, bo uważa, że triathlon jest wyjątkowo inspirującym sportem, który można uprawiać w każdym wieku. Fan dobrej kawy i książek Jamesa S.A. Corey'a.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,813ObserwującyObserwuj
21,600SubskrybującySubskrybuj

Polecane