Łukasz Głasek: „Nastolatkowie czasem się buntują. Wówczas przydaje się autorytet trenera”

Ze strony trenera punktem wyjścia są chęci. Trzeba chcieć spróbować pracować z tymi zawodnikami – mówi Łukasz Głasek z klubu ParaSportowi, który opowiedział nam o kulisach pracy trenerskiej ze sportowcami z niepełnosprawnością intelektualną.

ZOBACZ TEŻ: Niepełnosprawność intelektualna wcale nie oznacza słabości

Akademia Triathlonu: Jaka jest Twoja trenerska misja?

Łukasz Głasek: Potraktowałbym to dwupłaszczyznowo. Po pierwsze, nie ukrywam, że jest to dla mnie wyzwanie i ogromna satysfakcja, tym bardziej, że im dłużej pracuję, tym bardziej widzę, że wkład włożony w zawodnika się opłaca. Jeśli zawodnik odnosi sukcesy, strasznie mnie to cieszy. Wówczas pojawia się moje spełnienie osobiste. Po drugie, cieszy mnie to, że nie jest to praca taka stricte zawodowa, tylko że to ma również podłoże społeczne, coś, czego w Polsce jeszcze nie było. Że coś od podstaw budujemy i rozwijamy. To mnie napędza.

AT: Jak doszło do tego, że zająłeś się trenowaniem osób z niepełnosprawnością intelektualną?

ŁG: Przez przypadek trafiłem do szkoły specjalnej. Można powiedzieć, że pani dyrektor trochę zadecydowała za mnie. Poszedłem do niej na rozmowę wstępną, a wyszedłem z gabinetu z podpisaną umową.

Przyznam, że bardzo mi się to spodobało. To było coś innego niż to, czego doświadczyłem w czasie praktyk w szkole na studiach. Było tak, jakby to ująć, bardziej empatycznie. Oprócz tego, że my sobie tam ćwiczyliśmy, wiedziałem, że treningi przełożą się w szerszym stopniu na życie tych osób. Widziałem to zaangażowanie – nie wszystkich, ale tych niektórych i to nadawało sens dalszej pracy. Później, gdy dostrzegłem, że można z tymi osobami zrobić coś więcej, poprzez pracę trenerską z nimi chciałem zobaczyć, gdzie są ich granice. Szczerze mówiąc, nie doszedłem jeszcze do tych limitów i cały czas mam z tego frajdę. Zmieniam dyscypliny, podpatruję, jak trenuje się na świecie i pozostaję zmotywowany do tego, żeby dalej pracować.

Łukasz Głasek z zawodnikami na bieżni
Zdjęcie: ParaSportowi

AT: Pozostałeś w tej pracy dlatego, że znalazłeś interesującą i wymagającą trenerską niszę, czy poczułeś powołanie?

ŁG: Powołania nie było na samym początku, ono pojawiło się w trakcie. Już biorąc udział na studiach w wolontariacie, zapragnąłem dowiedzieć się, jak wygląda praca ze sportowcami z niepełnosprawnością intelektualną, ale dopiero tutaj zobaczyłem, że można to robić, że długofalowo ma to sens i że jako trener mogę tą ścieżką podążać. Nie ukrywam, że chciałbym mieć wkład w historię polskiego sportu.

AT: Czym różni się praca trenera z zawodnikami z niepełnosprawnością intelektualną a z zawodnikami pełnosprawnymi?

ŁG: Ze strony trenera punktem wyjścia są chęci. Trzeba chcieć spróbować pracować z tymi zawodnikami. Nie wszyscy się do tego nadają. Trenerzy, których próbowałem wciągnąć do tego sportu, w ogóle nie są tym zainteresowani.

W takiej codziennej pracy, jeśli powiem, że przydaje się cierpliwość, to niby tak, ale trenerzy osób pełnosprawnych też muszą cierpliwie realizować swoje plany, zatem trudno to jakoś wyróżniać. Jeśli powiem, że potrzeba zaangażowania, to na pewno to samo również tyczyć się będzie trenerów osób pełnosprawnych. Z moich obserwacji wynika, że w ich przypadku z, nazwijmy to, masy trener wybiera osoby, które zostaną w szkoleniu. U nas jest trochę inaczej. Jest pewien materiał ludzki i tak się go szlifuje, że z założenia to my kreujemy tych dobrych zawodników i ich formę. Czy nam się uda osiągnąć sukces, nie jestem do końca przekonany. Ja mogę w to wierzyć. Chcę, żeby tak się stało. Mogę zrobić bardzo dużo, żeby pomóc w budowie takiego zawodnika, jednak kluczowa różnica polega na tym, że inny jest punkt wyjścia. Podsumowując: tam wybiera się zawodników najlepszych, a u nas musimy ich stworzyć. Pytanie tylko na ile dobrych.

AT: Empatia, cierpliwość. Czy jeszcze jakieś inne cechy musi posiadać trener osób z niepełnosprawnością intelektualną?

ŁG: Ja bym odpowiedź na to pytanie zamienił w życzenie. Osób empatycznych i cierpliwych jest wiele. Brakuje osób merytorycznie przygotowanych do podjęcia tej pracy. Chodzi o to, żeby to nie były osoby, które tylko chcą, ale żeby one rozbudowywały swój warsztat merytoryczny, żeby się rozwijały. Z tą pracą jest tak, że jak się przejdzie przez ten początkowy etap, to na późniejszym etapie potrzebne jest już wdrożenie bardzo precyzyjnych metod treningowych i fajnie byłoby, żeby ktoś to potrafił robić. Żeby nie odbywało się to tylko na zasadzie, że cokolwiek zrobimy, to i tak będzie dobrze. Profesjonalizacja wśród trenerów jest jednym z warunków rozwoju sportu wyczynowego osób z niepełnosprawnością intelektualną.

Łukasz Głasek, Przemysław Kossakowsi i zawodnicy
Zdjęcie: ParaSportowi

AT: W jakich sytuacjach czujesz się spełniony jako trener? Bardziej cieszy Cię: medal, wynik, a może wystarczy poczucie, że zawodnik dał z siebie wszystko?

ŁG: Nie ukrywam, że to właśnie wynik daje mi największą satysfakcję. Wielokrotnie widziałem, że zawodnik dawał z siebie wszystko, ale nie zdołał na zawodach uzyskać rezultatów, na jakie było go stać. Często tak jest na pływaniu, że coś nie wychodzi, zawodnik o czymś zapomina etc. Ja wtedy wiem, że tutaj mam jeszcze coś do zrobienia, że to jeszcze nie jest ten moment, a ja jako trener nie zasłużyłem na nagrodę w postaci satysfakcji. W końcu przychodzi taki wyścig, że wszystko się udaje. Wszystko dzieje się tak, jak sobie zaplanowałem. Jest to potwierdzenie pracy, którą wykonałem z zawodnikiem, mojej wizji i analizy. Dopiero wtedy pojawia się satysfakcja.

Moje podejście do medali jest takie, że nie są one miarodajne. Jeśli wiem, że w społeczności jest zawodnik, który jest lepszy, ale nie bierze udziału w zawodach, to wiem, że takie osiągnięcie musimy jeszcze zweryfikować przy innej okazji. Dla mnie poczucie, że ktoś jest najlepszy, że osiągnął wynik/rekord wskazujący, że już nie ma nikogo szybszego, jest czymś, do czego dążymy.

AT: Czy trener pracujący w tym środowisku czuje presję na „dostarczanie” wyników sportowych?

ŁG: Jeśli chodzi o wynik sportowy, to nie. Jednak w tej kwestii trochę rozmijamy się z rodzicami. Oni czasem chcą, żeby ich dziecko wystawić do jakieś rywalizacji, w której zdobycie medalu jest niemal pewne. Nasze wizje się ścierają: im zależy na tym, żeby nieco obniżyć poprzeczkę i sięgnąć po medal, ja często jestem zdania, że taki start nie jest nam potrzebny. Jako rodzic rozumiem ten tok myślenia, jednak jako trener nie zawsze popieram. Musimy w tej kwestii wypracować porozumienie. Pogodziłem się z tym, że zawodnicy od nas odchodzą.

AT: Jak odbierasz takie sytuacje?

ŁG: Powiem tak, bo to bardzo ważne. Najtrudniejszym etapem pracy z zawodnikami z niepełnosprawnością intelektualną jest sam początek. Wtedy ich wszystkiego uczymy, wtedy wprowadzamy całkowicie nowe rzeczy. Wszystko to trwa znacznie dłużej niż u osób pełnosprawnych. Wymaga odpowiedniego podejścia, metod, analizy, obserwacji, dopasowania ćwiczeń etc. Przykład lekkoatletów. Jak zawodnicy są już ułożeni, już wiedzą, jak wygląda rozgrzewka, jak wyglądają wszystkie skipy, wieloskoki, czyli takie ćwiczenia, które później się im z automatu aplikuje w treningu, to już tak naprawdę zostaje taka praca czysto trenerska. U nas nie ma żadnych regulacji czy licencji, nie mówiąc już o gratyfikacji dla trenera, taki zawodnik może odejść i wtedy czasem jest przykro. Pogodziliśmy się z tym, że tak jest. Takie same sytuacje zdarzają się w sporcie osób pełnosprawnych, gdzie niekiedy zmiany trenerów bywają nieakceptowalne czy burzliwe.

AT: Czy Twoja rola jako trenera sprowadza się jedynie do dbania o rozwój sportowy zawodników, czy jesteś też dla nich mentorem doradzającym w kwestiach życiowych, pozasportowych?

ŁG: Myślę, że ta relacja zawodnik-trener wychodzi poza ramy czysto sportowe. Moja praca nie kończy się, jak idę do domu po skończonym treningu. Często wraz z rodzicami próbujemy rozwiązywać problemy wychowawcze na przykład w szkole. Wspólnie wypracowujemy zasady. Jeśli nasi zawodnicy mają problem, to czasem łatwiej im się zgłosić z nim do trenerów niż do rodziców. Na tyle często ze sobą przebywamy, że są w stanie opowiedzieć nam różne rzeczy.

Zbuntowani nastolatkowie nie zawsze chcą słuchać rodziców. Czasem rodzice proszą nas o przekazanie czegoś ich dzieciom, bo, jak coś wychodzi od trenerów, to wtedy to skutkuje.

AT: Czyli autorytet trenerski coś znaczy?

ŁG: Tak. I to czuć. Ktoś coś powie i czasem to jednym uchem wpada, a drugim wypada, a jak powie to trener, to nie ma dyskusji. To oczywiście też trzeba sobie wypracować, co osiągamy poprzez określenie, przestrzeganie i egzekwowanie podstawowych zasad.

Nie zawsze jest miło na treningach. Czasami jest tak, że zawodnicy nie chcą czegoś robić, jednak muszą to wykonać. Coś robią źle, to trzeba ich poprawić. Trenowanie zawodnika nie polega na ciągłym chwaleniu i budowaniu poprawy w oparciu o bodźcowanie go tylko pozytywną informacją zwrotną. Dzięki omawianiu błędów, czy nawet aplikacji dodatkowych zadań – nie powiem, że karnych, ale dodatkowych – zawodnicy doskonale wiedzą potem, gdzie są granice i dobrze się w nich poruszają i czują. To jest taki standardowy element wychowania.

Łukasz Głasek - podpisanie umowy
Zdjęcie: ParaSportowi

AT: Często musisz gryźć się w język na treningach?

ŁG: To, że ja coś powiem im więcej, nie zawsze musi przynieść pożądany efekt. Ja się denerwuję i obiecuję sobie czasem, że będę mniej emocjonalnie reagował. Jednak ja nie potrafię przejść obojętnie obok zawodnika, który niepoprawnie wykonuje jakieś ćwiczenie. Muszę się wtedy odezwać.

Jak ktoś mnie obserwuje na treningach, to może pomyśleć: czemu on się tak czepia. Robię to, bo widzę, jak niewiele brakuje zawodnikowi do tego, żeby dzięki poprawie jakiegoś elementu uzyskał efekt, z którego nie tylko trener, ale on sam też będzie zadowolony. Z moich doświadczeń z zawodnikami z niepełnosprawnością intelektualną wynika również to, że mówienie do nich takim jednostajnym tonem często nie przynosi efektu. Dopiero podniesienie tonu głosu jest dla nich sygnałem, że trener się zdenerwował, że nie ma żartów i trzeba zacząć słuchać. Próbujemy do tego momentu, aż mogę im powiedzieć: słuchajcie, powtarzaliśmy to ćwiczenie, które robiliście źle, ale teraz już jest dobrze, udało się nam to osiągnąć. Zawsze w ten sposób kończymy zajęcia, pozytywną wiadomością zwrotną.

AT: W naszym odczuciu praca wypełnia znaczną część Twojego życia. W jaki sposób odreagowujesz sprawy związane z pracą i jak odpoczywasz?

ŁG: Mam wrażenie, że od kilku lat nie odpoczywam. Moje pełne zaangażowanie niestety odbija się na rodzinie. Zarówno żona, jak i dzieci rozumieją to, czym się zajmuję, dlaczego to robię, dlaczego poświęcam na to tak dużo czasu. Jest to coś społecznie pożytecznego, ale ja sam mam świadomość, że te proporcje są zbyt mocno zaburzone i mówiąc kolokwialnie, trochę przegiąłem. Próbuję odnaleźć ten właściwy stosunek pracy do odpoczynku, do czasu, który spędzam z rodziną.

Moja żona jest tą osobą, która wysłuchuje tego, co dzieje się u mnie w pracy. Ona przejmuje na siebie może nie nerwy, ale moje ekscytacje tym, że coś mi się nie udało. W rozmowie z nią wyrzucam to z siebie. Ona później przejmuje się tym, a ja już jestem jakby oczyszczony. Mam świadomość, że to nie do końca powinno tak być.

Z drugiej strony wiem, że jeśli mam się tym zajmować, a sprawia mi to mnóstwo radości, to tak to musi wyglądać. Jestem niewymownie wdzięczny za wsparcie, które otrzymuję od żony – bez niej nie mógłbym tego robić – i od dzieci. One też są coraz starsze i łatwiej jest im to zrozumieć.

Łukasz Głasek i Natasza Jaworska
Zdjęcie: ParaSportowi

AT: Jakie są Twoje marzenia jako trenera? Czy związane one są jedynie z wynikami, osiągnięciami zawodników, czy może również wychodzą poza ramy stricte sportowe?

ŁG: Dla mnie to nie są marzenia a plany. Mam ich mnóstwo. Część z nich już udało się wdrożyć, m.in. dzięki temu, że spotkałem na swojej drodze właściwe osoby.

Obecnie w ogóle nie angażuję się w działania, których nie mogę doprowadzić do końca według swojej wizji. Jeśli czegoś się podejmuję, to wiem, że efekt będzie zgodny z moimi oczekiwaniami. Szczegóły pozwolę sobie póki co zatrzymać dla siebie.

Jeśli chodzi o marzenia, to mogę powiedzieć, że spełnienie trenerskie dałby mi medal igrzysk paraolimpijskich, najchętniej w pływaniu. To jest coś co mnie jako trenera wprowadziłoby na zawodowy szczyt, a zawodnikowi dałoby sportową emeryturę. Jest to bardzo ważny aspekt, o którym zawsze wspominam każdemu rodzicowi, którego dziecko dopiero wchodzi w sport wyczynowy. To może być sposób na życie i na zabezpieczenie finansowe w życiu.

Medal z igrzysk paraolimpijskich korzystnie wpłynąłby również na wzrost mojej wiarygodności jako trenera. Mógłbym wówczas pokazać nie tylko to, że trening ma pozytywny wpływ na zdrowie, że dzięki treningowi dzieci są aktywne, przynależą do społeczności, nabywają nowych umiejętności i że zmieniają postrzeganie sportowców z niepełnosprawnością intelektualną przez społeczeństwo, lecz również to, że na pewnym etapie trening może stać się pracą tych zawodników. Jeśli pojawi się sukces, będzie można powiedzieć, że z pomocą trenerów osiągnął go profesjonalny sportowiec. Ten sukces nie musi nawet być na końcu. Ja mogę być początkowym ogniwem – trenerem, u którego dany zawodnik rozpoczynał swoją przygodę z wyczynowym sportem.

Gdzieś po drodze jest jeszcze marzenie o rekordzie świata. Zdobycie takiego rekordu daje świadomość, że w historii danej dyscypliny nie było nikogo lepiej wytrenowanego. Nawiązując do odpowiedzi na wcześniejsze pytanie, jest to takie osiągnięcie, którego rangi nie da się podważyć.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,814ObserwującyObserwuj
21,600SubskrybującySubskrybuj

Polecane