Łukasz Szałkowski: „Hawaje? Kiedyś nie były dla mnie nawet w sferze marzeń”

Rok 2024 Łukasz Szałkowski poświęcił przygotowaniom do startu na Hawajach. Jak sam przyznaje, kiedyś nie odważył się na nawet o nich marzyć. Finalnie wyścig ukończył, ale ten zostawił po sobie duży niedosyt. Dlaczego?

ZOBACZ TEŻ: Postanowienia noworoczne? Rozpocznij je z dietą Fix! [SPECJALNY RABAT] 

Łukasz Szałkowski w swoich przygotowaniach do mistrzostw świata IRONMAN na Hawajach zdecydował się skorzystać z diety pudełkowej Fix Catering. Jak sam przyznaje: to był game changer. W rozmowie z Akademią Triathlonu opowiada o kryzysowych momentach w trakcie przygotowań, największych wyzwaniach i wyścigu na Wielkiej Wyspie. Z okazji zbliżającego się 2025 mówi również o planach na przyszły sezon oraz postanowieniach noworocznych.

Nikodem Klata: Sezon 2024 z pewnością stoi u Ciebie pod znakiem Hawajów. Chciałbym się trochę cofnąć. W marcu 2024 ogłosiłeś, że zaczynasz współpracę z Fixem. Dlaczego zdecydowałeś się na catering dietetyczny?

Łukasz Szałkowski: Catering dietetyczny to pomysł na zmaksymalizowanie efektu treningu, bo dobrze zbilansowane posiłki, odpowiednia ilość kalorii to podstawa codziennego życia. Catering to zapewnia, dając dodatkowo czas, który normalnie spożytkowalibyśmy na zakupy i przygotowanie posiłków.

NK: Przygotowania do startu na Hawajach różniły się czymś od zwykłych przygotowań?

ŁS: Sam proces treningowy nie różnił się niczym od zwykłych przygotowań do dystansu Ironman. Była standardowa, duża objętość treningowa. Starałem się nie unikać treningów w upały. Pod sam koniec przygotowań, gdy w Polsce robiło się już chłodno, wdrażałem elementy adaptacji cieplnej jak: jazda na trenażerze bez wentylatora i ciepłe, dłuższe kąpiele po treningu. 

NK: Sam przyznajesz, że trenowałeś dużo jak na amatora. Do tego praca, codzienne obowiązki. Momentami intensywność tego okresu Cię przytłaczała?

ŁS: Miałem takie dni, gdy zmęczenie zarówno te fizyczne, jak i mentalne mocno dawało mi w kość. Ten pęd, to zaginanie czasoprzestrzeni, by w dobie zmieścić wszystko, co trzeba, powodowało dużą presję. Odczuwałem realną ulgę, gdy udawało się wszystko zrobić zgodnie z planem. Mam na myśli każdy element mojego życia, tj. rodzina, praca, trening.

NK: W trakcie przygotowań pisałeś: „jest solidnie jedzone, jak i dobrze pite”. Jak oceniasz dietę Endurance z perspektywy mocno wymagających przygotowań?

ŁS: Dieta Sport Endurance to był strzał w dziesiątkę. To była odpowiednia ilość lekkostrawnych kalorii. W diecie przeważały węglowodany, co było paliwem do wysiłku. Odpowiednia ilość białka odżywiała mięśnie. Posiłki niekiedy „wymyślne” były bardzo smaczne i mocno ułatwiły mi przygotowania. 

NK: Między ciężkimi treningami znalazł się również debiut na kinowym ekranie. Jak to się stało, że wziąłeś udział w projekcie? Jak wspominasz udział przy tworzeniu tego filmu? 

ŁS: Materiał do filmu powstawał na przestrzeni 2-3 lat. Producentem filmu jest mój kolega ze studiów na AWF. Po jakiś 20 latach, tuż przed premierą swojego pierwszego filmu dokumentalnego (o kitesurfingu), skontaktował się ze mną. Obserwował w social mediach moje triathlonowe zmagania w postaci treningów i zawodów. Zaprosił mnie na premierę i po obejrzeniu potwierdziłem mu, że można w podobny sposób pokazać triathlon. Udział w tym filmie to była fajna przygoda, poznałem świetnych ludzi. No i mam pamiątkę na całe życie.

NK: Na ekranie filmu mogliśmy zobaczyć informacje: Łukasz Szałkowski: „z determinacją dąży do zdobycia slotu na mistrzostwa świata na Hawajach”. W końcu cel udało się osiągnąć. Zanim o samym starcie – jakie to uczucie pojawić się na Hawajach?

ŁS: Pojawić się na Hawajach to coś niesamowitego już ze względu na samą lokalizację. Samo zakwalifikowanie się mistrzostwa świata w Konie kiedyś, nawet nie były dla mnie w sferze marzeń. Nie wierzyłem kiedyś w to, że kiedykolwiek moja forma sportowa pozwoli mi się zakwalifikować. Później ze względu na przypuszczalne koszty porzuciłem ten pomysł. Nawet już gdy moja forma pozwalała mi myśleć o slocie. Na szczęście mam dobrych ludzi wokół siebie, którzy wsparli mnie finansowo. To wyzwoliło we mnie chęć uzyskania kwalifikacji.

O samych warunkach na Hawajach nasłuchałem się od innych osób, które już tam kiedyś były. O wysokiej wilgotności, temperaturach, wietrze. Jednak czymś innym jest posłuchać, a czymś innym jest po prostu doświadczyć na własnej skórze. Moje założenia były ambitne. Uważam, że forma, którą udało mi się wypracować dawała perspektywę czasu w okolicach 9h30’. Jednak pierwsze treningi na miejscu pokazały, że to takie proste nie będzie. 

7 czy 8 dni na miejscu przed startem okazały się niewystarczające do tego, żebym mógł w ogóle na jakimkolwiek treningu poczuć formę, którą czułem tuż przed wyjazdem. Na pierwszym treningu mocno się spaliłem na słońcu i kolejne dni były też bardzo ciężkie. Do dnia startu byłem opuchnięty, nie czułem się świeży. Stwierdziłem, że ważne będzie to, aby te zawody ukończyć. Posłuchałem też rady bardziej doświadczonych osób, w tym Jana Frodeno, którego słuchałem na żywo podczas podcastu „Śniadanie z Bob’em”: nie walcz na siłę w momentach kryzysowych, jeśli nie wiesz na co cię tutaj stać. Starałem się po prostu przetrwać te momenty i nie walczyłem o ten wynik na maksa.

NK: Na Wielkiej Wyspie już na samym początku nie obyło się bez problemów – opowiadaj co tam się działo.

ŁS: Dotarłem tam o dzień później, niż miałem dotrzeć, bo przegapiliśmy wymagany element, jakim była ESTA, żeby można było w ogóle do Stanów Zjednoczonych wjechać. Druga sprawa to problemy ze złożeniem roweru. Musiałem skorzystać z serwisu. To zabrało kolejny dzień.

Jak wcześniej wspomniałem, mocno się spaliłem na tym pierwszym biegu. Później problemy z kołami na pierwszym treningu na rowerze. Finalnie w połowie tego treningu wracałem stopem do miasta. Działo się wiele rzeczy, na które nie miałem wpływu. To wszystko, plus forma, która po prostu zdawała się nie nadchodzić, spowodowało, że nie czułem się gotowy na ten wyścig.

NK: A jak przebiegł sam wyścig?

ŁS: Paradoksalnie wyścig rozpoczął się całkiem dobrze.  Od dobrego, jak na mnie pływania. Dużo walki właściwie przez cały dystans tych 3800 m. Start wspólny w bliskim kontakcie, wymaga szukania sobie miejsca praktycznie przez cały czas. Zbierasz i zadajesz kopniaki. Widziałem tonące zegarki, czepki. Druga sprawa to meduzy. Jedna poparzyła mnie na samym początku, tak więc czułem tę nogę przez cały wyścig. No i też parę dni po.

Na rowerze zaczęło się całkiem dobrze. Pilnowałem, żeby się nie podpalić na samym początku, jeszcze w mieście. Jechałem całkiem spokojnie. Dopiero w momencie kiedy wyjechaliśmy na Queen K., wtedy depnąłem na swoim poziomie. Dobrze mi się jechało przez pierwsze 2 godziny. Trzymałem waty, które chciałem. Pamiętałem o żywieniu – piłem i jadłem co trzeba i wszystko było w porządku. Na pierwszych dłuższych, większych podjazdach i bocznych wiatrach złapały mnie skurcze. Zostały ze mną do  końca roweru i co jakiś czas mnie łapały. Podjazd na dwóch spiętych nogach do łatwych nie należał. Nie wałczyłem. Po prostu starałem się wjechać na tę górę, a później bezpiecznie zjechać. Cały czas na rowerze tasowanie. Ty kogoś mijasz, ktoś ciebie mija i tak dalej. 

Na biegu zacząłem szybciej, niż chciałem, ale fantastycznie mi się biegło. Nogi, pomimo tego, że wcześniej łapały mnie skurcze na rowerze, tak tutaj były luźne. Niestety popełniłem błąd żywieniowy jeszcze w T2. Wypiłem przygotowane w sumie 8 porcji elektrolitów w 2 soft flaskach w pierwszych 40’ biegu. Skończyło się trzema postojami w toi toiu i stracie tempa, które początkowo miałem. Później te 10 km po Queen K. pomiędzy 11 a 21 km. To było praktycznie lekko pod wiatr i też lekko pod górkę. Ludzi po horyzont i tam mindset dostawał najbardziej. Później troszeczkę się zebrałem, jak poczułem więcej energii i chęci do walki. Około 30 kilometra mijałem biednego Sqoorę [Macieja Skórnickiego], który walczył o dobiegnięcie do mety. Zapytałem się, czy mu pomóc. Byłem nawet gotów z nim razem iść te kolejne 12 km, ale jednak stwierdził, że da radę. Ostatnie 3 km to już celebracja i świetne uczucie na strefy mety.

NK: Mówiłeś też, że został niedosyt. Chcesz wrócić jeszcze na Hawaje? Jakie są Twoje plany na 2025?

ŁS: Niedosyt mam tak jak mówiłem, bo czułem się lepiej wytrenowany niż to, co pokazałem podczas startu. Czy tam wrócę? Tego nie mogę wykluczyć. Zaraz po mówiłem, że nie. Teraz troszkę perspektywa się zmieniła. Czas pokaże. Jednak, jeśli kiedyś tam wrócę, to na pewno przyjadę o jeszcze dobry tydzień wcześniej. I lepiej przygotowany, jeżeli chodzi o te wszystkie rzeczy organizacyjne. 

Co do planów na sezon 2025 to na pewno sporo zwalniam. Zaliczę tylko dwa krótkie starty triathlonowe i jeden biegowy. Zamierzam trenować mocno dla zabawy, uwzględniając zniżkę formy. Będę też myślał nad tym co kolejne lata przyniosą.

NK: Już po starcie na Hawajach i powrocie do treningów w  jednym z ostatnich postów pisałeś „każdy stęka po okresie nicnierobienia”. Dla wielu osób przełomowym momentem, żeby zacząć coś robić jest właśnie nowy rok i postanowienia noworoczne. A Ty? Masz jakieś? 

ŁS: Dla mnie momentem przełomowym, żeby zacząć cokolwiek robić, jest to poczucie, że już fizycznie i mentalnie odpocząłem po starcie docelowym i trudach sezonu.  Zaczynam się wtedy ruszać na spokojnie. Wtedy faktycznie czuję, że brakuje mi ruchu, aktywności. Rozkręcam się powoli. Jestem teraz na tym etapie.

Myślę, że nowy rok też jest czymś przełomowym. To nowy początek i dobry moment na to, żeby zacząć coś robić nowego lub w inny sposób. Trzeba jednak pamiętać, że nowy rok nie kończy się po pierwszym miesiącu, dwóch czy trzech. Tylko konsekwencja i systematyka w tym postanowieniu, da efekty, o który myśleliśmy na początku.

NK: Sam w przygotowaniach do Hawajów zacząłeś korzystać z diety Fix Catering. Dieta pudełkowa może być dobrym pomysłem dla osób, które wraz z początkiem nowego roku coś chcą zmienić?

ŁS: Dieta pudełkowa jest na pewno game changerem w żywieniu. To jest po pierwsze odpowiednia ilość kalorii. Tych dobrych kalorii. Dobrze zbilansowane elementy tej diety, powodują, że po prostu odżywiamy się lepiej. Po drugie nie tracimy czasu na przygotowanie, zakupy i tak dalej. To jest dobry sposób na to, żeby zmienić nawyki żywieniowe. Dostarczyć nieco lepszej energii do organizmu i po prostu odżywiać się lepiej. Więc jak najbardziej – nowy rok, to dobry moment, żeby zacząć korzystać z diety pudełkowej.

Kup dietę Fix Catering 20% taniej! Specjalna promocja

Aby ułatwić utrzymanie postanowień noworocznych Akademia Triathlonu i Fix Catering przygotowały specjalny kod rabatowy. Od 25 grudnia wszystkie dostępne diety Fix Catering, w tym dietę Endurance (z wyłączeniem produktów BOX oraz CARB LOADING)zamówisz aż 20% taniej! (rabat obowiązuje na zamówienia powyżej 20 dni). Wystarczy, żeużyjesz kodu „akademiatriathlonu”

Jeżeli chcesz wypróbować dietę na mniejszą liczbę dni, użyj kodu„akademiatriathlonu1”. Otrzymasz 10% rabatu. Promocja jest ograniczona czasowo!

*Tekst powstał we współpracy z Fix Catering.

Nikodem Klata
Nikodem Klata
Redaktor. Dziennikarz z wykształcenia. W triathlonie szuka inspirujących historii, a każda z nich może taką być. Musi tylko zostać odkryta, zrozumiana i dobrze opowiedziana.

Powiązane Artykuły

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,816ObserwującyObserwuj
22,700SubskrybującySubskrybuj

Polecane