Już w dzieciństwie uciekał z przedszkola, żeby szukać przygód wśród górskich szlaków. Od zawsze miał w sobie tęsknotę za zdobywaniem, która przerodziła się w nieustanne wyznaczenie nowych celów. Jednym z nich stał się triathlon. Maciek Hawrylak – pierwszy Polak, który ukończył podwójnego Ironmana.
ZOBACZ TEŻ: Jerzy Górski: „Oddanie się triathlonowi to duże wyzwanie. Zawsze coś za coś”
Dzieciństwo pełne wiatru, dymu z ogniska i przygód ze strupami na kolanach
Urodził się w Polanicy-Zdroju. Swoje przywiązanie do gór czuł już od najmłodszych lat. Zdarzało się nawet, że uciekał z przedszkola, tylko po to, żeby poganiać po górkach. Wakacje zawsze planował tak, żeby jak najwięcej się działo. Do rodzinnego domu często przyjeżdżali znajomi i turyści. Maciek stawał się dla nich przewodnikiem. Zabierał ich na długie górskie wyprawy, które przerastały możliwości gości. Dla niego były przyjemnością. Z czasem stawały się celami. Jednym z nich było przejście wszystkich szlaków Kotliny Kłodzkiej, czego dokonał w wieku 18 lat. Jak przyznaje po latach, już wtedy czuł tęsknotę za zdobywaniem. Tęsknotę, która wyznaczyła jego dalszą drogę.
– Miałem najpiękniejsze dzieciństwo, pełne wiatru, dymu z ogniska i przygód ze strupami na kolanach. Wszyscy moi rówieśnicy pod wpływem filmu Zorro przeistaczali się w jego sylwetkę. Moim idolem był koń Zorro o imieniu Tornado i często przybierałem jego postać, gnając wśród skał, wąwozów i lasów. Podczas burzy wchodziłem na wysokie drzewa i upajałem się żywiołem. W czasie wakacji, gdy wychodziłem z domu mama nie pytała czy wrócę na kolację tylko czy w tym tygodniu – wspomina.
Górskie wędrówki były jednak tylko jedną z wielu dyscyplin, którymi zajmował się jako dziecko. Po ukończeniu szkoły w Dusznikach-Zdroju trafił do technikum rolniczego w Bożkowie, gdzie zaczął uczęszczać na zajęcia akrobatyki sportowej. W krótkim czasie został członkiem kadry narodowej. Dzięki ukończeniu klasy o profilu sportowym bez egzaminów dostał się na AWF w Poznaniu. Jako student powrócił do gór. Zwiedzał Tatry, Bieszczady i Karkonosze. A przygoda z gimnastyką? Przydała się w czasach, gdy został zatrudniony w cyrku jako akrobata…
Jakoś to będzie
Po sześciu semestrach na AWF-ie Hawrylak postanowił wziąć urlop dziekański, wyjechać na Zachód i dorobić. Nie mając znajomości, umiejętności językowych ani konkretnego pomysłu złapał autostop i ruszył. Ruszył z założeniem, że jakoś sobie poradzi.
Kiedy miał wracać do Polski, wybuchł stan wojenny. Plan z pracą wypalił, dlatego Hawrylak zrozumiał, że woli budować swoją przyszłość na Zachodzie. Rzucił studia w Polsce, a po dwóch latach dostał się na Uniwersytet w Regensburgu.
W rozwoju naukowym towarzyszył mu sport. Na rowerze, na który wrzucał cały potrzebny sprzęt, zwiedzał wszystkie możliwe tereny alpejskie w Europie. Z czasem zakochał się w rowerowych wyprawach. W przeciągu kilkunastu następnych lat odwiedził na rowerze 56 państw.
„Nagle stałem się triathlonistą”
Dzięki górskim i rowerowym podróżom Maciek Hawrylak mógł chwalić się świetną formą fizyczną. Wiedzieli o tym jego znajomi. W 1984 roku jeden z nich postanowił więc zaprosić Polaka do udziału w zawodach, które w Niemczech dopiero raczkowały. Trzy dyscypliny połączone w jedno – triathlon. Wydłużony dystans 1/4 Ironmana – 1.2 km pływania, 43 roweru, 10.5 km biegu.
Hawrylak na start dojechał oczywiście rowerem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że start od miejsca, w którym mieszkał, dzieliło… 70 km. Dotarł 30 minut przed planowanym początkiem, bo na trasie złapał gumę. Ostatecznie stanął na podium, a po zawodach wrócił do domu. Na rowerze. 70 km. I jak wspomina „nagle, bez planowania stał się triathlonistą”. Chociaż od triathlonistów różniło go sporo, bo jak sam mówi, ubrany był tak, że było mu wstyd, gdy patrzył na innych. Dziurawe trampki odbiegały wyglądem od profesjonalnego biegowego obuwia.
Z czasem rowerowe dojazdy na wyścigi stały się dla niego tradycją. W 1984 roku zameldował się na starcie maratonu w Norymbergi po tym jak przejechał 120 km. Po ukończeniu 42 km w 2:59:00 wsiadł na rower i wrócił.
W tym samym roku pojechał na pierwszą, większą triathlonową imprezę – Große Preis von Deutschland w Koblenz. Na starcie stanęło 360 zawodników z 16 państw. Na dystansie 2 km pływania, 105 km roweru i 25 km biegu zajął 9. miejsce OPEN.
Im więcej, tym lepiej
Triathlon zafascynował go od samego początku. Podobnie jak w każdą rzecz, którą się zajmował, postanowił włożyć w niego 120 procent wysiłku i zaangażowania. Treningi i przygotowania do startów go pochłonęły.
Kilka miesięcy po Koblenz, w Europie zadebiutowały zawody IRONMAN a wraz z nimi Maciek Hawrylak, który na inauguracyjnej imprezie zajął 3. miejsce. Po kilkukrotnym starcie na dystansie Ironman celem stał się Doppel Iron Mann Triathlon w Stanie Alabama – 9.2 km pływania, 360 km jazdy rowerem i 84 km biegu.
Jak wyglądały przygotowania? Budzik na 4:30, 20-25 kilometrów biegu, trzy godziny na basenie, cztery na rowerze i… ponowny bieg wieczorny od 3 do 10 kilometrów. Do tego praca, często po nocach. Wszystkie treningi ułożone na własną rękę, zgodnie z filozofią „im więcej, tym lepiej”.
– Sam wytyczałem sobie wskazówki trenera, koordynowałem stopień intensywności treningów, które trwały dziennie od 5 – 8 godzin. Nie miałem problemów z motywacją i brałem to jako wspaniałą przygodę życia. Piękny okres, pełen dyscypliny, zawziętości i niebywałej mobilizacji. Byłem zamknięty w sobie, gdyż nie mogłem nikogo zapytać, jak i co mam robić. To była nowość w tej branży i doświadczenia szukałem na samym sobie. Czułem straszną pewność siebie i każdy trening był czymś wyjątkowym – pisze w poście na Facebooku.
Wicemistrzostwo świata i… koniec?
Przygotowania do zawodów trwały rok. Przez moment stanęły jednak pod znakiem zapytania. Przed startem w Alabamie Maciek Hawrylak wziął udział w innym, mniejszym wyścigu. Na etapie rowerowym przewrócił się i mocno poobijał. Ostatecznie w 1987 roku, pojawił się jednak na starcie podwójnego Ironamana.
Etap pływacki pokonał… bez picia i bez okularków. Musiał więc pływać z częściowo zamkniętymi oczami. Z wody wyszedł na 12. miejscu. Rower jako najmocniejszą dyscyplinę przejechał najlepiej, jak tylko potrafił. Przepłacił to kryzysami na biegu. Przyspieszał w momentach, gdy czuł się lepiej, zwalniał, kiedy było gorzej. O taktycznym planowaniu i doświadczeniu nie było mowy.
– Ta jazda była spełnieniem marzeń po niezliczonych treningach, które obok wysiłku fizycznego napełniały się przemyśleniami i rozważeniami wolnego, pełnego energii młodzieńca. Jak podczas wspaniałego snu pędziłem 360 kilometrów, naciskając na pedały. Bez obaw przed niczym , pewny siebie i zadowolony. Gnałem, czując się jak szybujący orzeł, niesiony wiatrem. Napełniony byłem szczęściem, że mogę tu być W podświadomości wiedziałem , że jest to pożegnanie z triathlonem… mój ostatni wyścig. I też się tak stało.
Ostatecznie metę przekroczył po 24 godzinach 16 minutach i 34 sekundach, zostając pierwszym Polakiem, który ukończył dystans podwójnego Ironmana, z tytułem wicemistrza świata.
I chociaż zainteresowanie jego osobą wzrosło, a sponsorzy chcieli opłacić przyszłoroczny start, Maciek Hawrylak postanowił skończyć czteroletnią przygodę triathlonem. Udał się w 14-miesięczną podróż po Dzikim Zachodzie, pływał indiańskimi łódkami, odwiedził Alaskę, przeżył zimę w Górach Skalistych w opuszczonej chacie traperskiej i powoli zaczął układać własne życie. Z pięknymi wspomnieniami, w których triathlon był ważnym rozdziałem.