Mija pięć lat od tragicznej śmierci Magdaleny Mielnik. Wspomnienie zawodniczki

Od dziecka sport był priorytetem w jej życiu. Marzyła o udziale w igrzyskach olimpijskich w triathlonie, a po zakończeniu kariery chciała być trenerką, mieć liczne potomstwo. Niestety depresja sprawiła, że tych planów nigdy nie zdołała zrealizować. W piątą rocznicę śmierci wspominamy Magdalenę Mielnik.

ZOBACZ TEŻ: Mikołaj Luft o depresji: „Siadałem do stołu i nie byłem w stanie się podnieść”

Oficjalnie nie stwierdzono u niej depresji. Gdy w październiku 2017 roku wracała do domu po wielotygodniowym leczeniu w szpitalach psychiatrycznych, opuszczała oddział jako osoba zdrowa, wolna od problemów natury psychofizycznej. Nie przepisano jej żadnych środków farmakologicznych. Mąż zawodniczki Tomasz Domżalski twierdzi, że lekarze nawet nie używali określenia depresja w rozmowach z nim. Przypadek Magdy traktowany był jak załamanie nerwowe, które któregoś dnia się pojawiło i po jakimś czasie ustąpi. Lekarze do końca nie potrafili udzielić odpowiedzi na pytania dotyczące jej choroby.

Domżalski nie ma jednak wątpliwości, że Magda chorowała na depresję. Ustąpienie objawów choroby, do którego doszło na kilka miesięcy przed tym, zanim odebrała sobie życie, mogło wcale nie oznaczać wyleczenia, a jedynie koniec jednego z epizodów. Depresja ma to to siebie, że bardzo często powraca. Statystyki mówią o tym, że w 70% przypadków osoba, która upora się z jednym epizodem depresji, zachoruje ponownie w ciągu 2 lat.

We wspomnieniach męża Magda jest osobą uśmiechniętą, tryskającą energią. Słowo depresja do niej nie pasuje. Mielnik nie dawała znać po sobie, że coś ją gryzie. Gdyby nie to, że nie kryła się ze swoją chorobą – publikowała wpisy w mediach społecznościowych w czasie pobytu na leczeniu – wiele osób nawet nie wiedziałoby o tym, że przechodziła jakiś kryzys.

Mahdalena Mielnik
Archiwum prywatne zawodniczki

Wiele od siebie wymagała

Od początku kariery Mielnik czuła, że musi coś udowadniać. Nie grzeszyła wzrostem, przez co „życzliwi” wmawiali jej, że nie będzie w stanie niczego osiągnąć w wyczynowym sporcie. Największym sportowym sukcesem zawodniczki było wywalczenie tytułu mistrzyni Europy U-23 w aquathlonie w 2014 roku. Wygrywała też puchary kontynentalne w triathlonie w kategorii juniorek. W tej samej kategorii wiekowej sięgała po tytuły mistrzowskie na krajowym podwórku. Została młodzieżową mistrzynią Polski na dystansie olimpijskim. Zdobyła srebro w MP seniorów w sprincie.

Była bardzo ambitna. Mierzyła wysoko i była w pełni skoncentrowana na realizowaniu celów. W orbicie jej zainteresowań znalazł się udział w igrzyskach olimpijskich. Niestety na te odbywające się w Rio de Janeiro nie udało jej się zakwalifikować, co było dla niej dużym rozczarowaniem. Gdy zachorowała i udała się na leczenie, wprost z łóżka szpitalnego pisała o tym, że udziałowi w kolejnej olimpiadzie, która miała odbyć się w Tokio, nadała rangę celu życiowego. Narzucała na siebie presję, która w pewnym momencie zaczęła ją przytłaczać, a z czasem – przerastać. Trenowała nawet w szpitalu, gdy tylko mogła. Chciała jak najszybciej wrócić do domu i do uprawiania sportu.

Konieczność podjęcia leczenia

Coś w niej pękło po niepowodzeniu w kwietniowym biegu na 10 km w Warszawie. – Zazwyczaj zatrzymywała się po czymś takim na jeden, dwa dni i wracała do pracy. Tym razem było inaczej – mówił w pierwszą rocznicę śmierci mąż zawodniczki.

Kondycja psychiczna Magdy pogorszyła się na tyle, że trzeba było zasięgnąć konsultacji psychiatrycznej. Okazało się, że problem urósł do takiego stopnia, że musiała pozostać na oddziale. Zawodniczka leczyła się w trzech różnych ośrodkach. Z początku nie było mowy o depresji, a o przezwyciężaniu złości do otaczającego ją świata.

Powrót do zdrowia trwał tygodniami. Pocieszające było to, że leczenie przynosiło skutki i widać było znaczną poprawę. W lipcu objawy choroby złagodniały. Wkrótce lekarze stwierdzili, że nie ma śladu po załamaniu nerwowym – w ten sposób określali to, co trapiło Magdę. Swoją drogą oni nie do końca potrafili wyjaśnić to, co stało się ze zdrowiem psychicznym zawodniczki. Tak jak nagle choroba się pojawiła, tak nagle zniknęła. A przynajmniej wszystko na to wskazywało.

Do domu wróciła w październiku. Wydawało się, że była w dobrej kondycji, że osiągnęła psychiczną równowagę.

7 listopada 2017 roku Magdalena Mielnik powiesiła się we własnym mieszkaniu. W chwili śmierci miała 26 lat.

Wielu wydaje się, że sportowcy mają przyjemne życie, w którym wszystko podane jest na tacy. Tak jednak nie jest i Magda jest tego najlepszym przykładem. Często sama powtarzała, że co roku musi coś komuś udowadniać. Ona była takim prawdziwym kopciuszkiem. Zaczynała bez niczego przygodę ze sportem i praktycznie sama doszła do bycia niezależnym sportowcem na światowym poziomie. Nie była mistrzynią świata i nie spełniła swojego wielkiego marzenia, jakim był wyjazd na igrzyska, ale przez drogę, jaką przeszła była – moim zdaniem – wybitnym sportowcem – powiedział w rozmowie z Onetem mąż zawodniczki.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,813ObserwującyObserwuj
21,600SubskrybującySubskrybuj

Polecane