Marta Kubisa: „Na szczycie nie da się być wiecznie, ale gdyby nie upadki to nie docenilibyśmy wzlotów” 

Jak połączyć pracę lekarki, wychowywanie dziecka i treningi triathlonu? Marta Kubisa o tym dlaczego warto: „plany dostosować do życia, a nie życie do planów”. 

ZOBACZ TEŻ: Monika Belczewska o kwalifikacji paralimpijskiej: „Był moment, w którym sama nie wiedziałam co robić”

Nikodem Klata: Zanim trafiłaś do triathlonu, było bieganie ultra i OCR. Skąd więc pomysł na triathlon?

Marta Kubisa: Szukałam nowego wyzwania. Doszłam do takiego etapu w biegach OCR, że osiągnęłam wszystko, co mogłam osiągnąć jako amatorka. Doszłam do wniosku, że nie jestem w stanie zrobić więcej. Wtedy akurat ktoś z mojego otoczenia wspomniał o IRONMANIE, o tym, że to bardzo trudne wyzwanie, które jest niezwykle imponujące. Zaczęłam o tym czytać i stwierdziłam, że faktycznie jest to bardzo imponujące.

Stwierdziłam, że sport umiem uprawiać, bo uprawiałam OCR. Biegać, biegam. Na rowerze ostatni raz jeździłam na komunii, ale to nie może być trudne. Pływać nie umiem, ale jestem w stanie się nauczyć. Znalazłam więc imprezę, na której chciałam wystartować i stwierdziłam: „dobra, to jest plan!”.

Źródło: Archiwum prywatne Marta Kubisa

NK: Początki nie były chyba najprostsze. Debiut wspominasz z kolei jako sporą lekcję pokory, kiedy z wody wyszłaś ostatnia. A jednak zostałaś w tym sporcie. 

MK: Jadąc na swój pierwszy triathlon, wiedziałam, że nie będę najlepsza, ale przez to, że sporo trenowałam to czułam się „kozakiem” (śmiech). Ale kiedy rozpoczął się etap pływacki, to tak się zestresowałam, że okazało się, że nie jestem w stanie płynąć kraulem. Zaczęłam więc płynąć pieskiem (śmiech). Kajak ratowników podpływał do mnie kilka razy. Pytali mnie, czy nie chcę, żeby mnie zabrali do brzegu, a ja stanowczo odpowiadałam, że nie. Wyszłam ostatnia z wody. Na rowerze też rzeźbiłam. Z całego wyścigu zaliczyłam tylko dobry bieg. Pewnie dlatego, że byłam tak wkurzona. 

Po starcie zaczęłam się zastanawiać czy triathlon to na pewno coś, co chcę robić. Natomiast jestem uparciuchem i uznałam, że udowodnię, że jestem sobie w stanie z nim poradzić i zaczęłam trenować porządnie. 

NK: W mediach społecznościowych zajmowałaś się publikowaniem rzeczy dotyczących ortopedii, bo to Twój zawód. Kiedyś nazwałaś się „weteranem kontuzji”. Własne doświadczenie chciałaś przełożyć na pomoc innym?

MK: Zanim zostałam ortopedą i zaczęłam pracować z biegaczami i triathlonistami, to niestety większość kontuzji przerobiłam sama. Na początku było u mnie chyba jak u każdego. Bardzo dużo trenowałam i uważałam, że jestem nieśmiertelna (śmiech) Nie wierzyłam w żadne rozciąganie czy rolowanie do momentu, w którym przez kontuzje nie byłam w stanie wchodzić po schodach.

W pewnym sensie ma to swoje plusy. Dzięki kontuzjom bardzo doceniłam rolę fizjoterapii w procesie sportowym. Jako lekarka fizjoterapeutów stawiam na równi ze sobą, bo muszę z nimi działać w jeden drużynie. Bardzo doceniłam też rolę regeneracji i lepiej zrozumiałam jak ważny to proces. Kiedy przychodzi do mnie pacjent-biegacz czy triathlonista to właściwie po pierwszych kilku zdaniach już wiem, co mu jest, ponieważ znam to z autopsji. I co najważniejsze, mogę mu pomóc. 

Źródło: Archiwum prywatne Marta Kubisa

NK: Ostatnio natomiast w Twoich mediach społecznościowych sporo tematów dotyczących ciąży i łączenia jej ze sportem. Dlaczego postanowiłaś o tym mówić? Zwłaszcza że jak sama piszesz: „nieważne co robisz, to społeczeństwo dookoła mówi, że robisz to źle”.

MK: Uważam, że bardzo ważne jest to, żeby pokazywać, że macierzyństwo jest trudne w pewnych aspektach i żeby jednocześnie oswajać niektóre rzeczy. Mi samej było trudno, a uważam, że jestem stosunkowo odporna na presję otoczenia, kiedy np. dostałam sporo wiadomości o tym, że jestem złą matką, bo przychodzi do nas niania, a ja jestem na macierzyńskim i chce wyjść na trening. Mam wrażenie, że w Polsce mamy „kult matki cierpiętnicy” i wszystko, co się z tego schematu wyłamuje, to jest złe. Doszłam więc do wniosku, że należy otwarcie mówić o tym, że skoro macierzyństwo jest trudne, to trzeba sobie w nim pomagać. I jeśli ma się do tego możliwości, to powinno się je wykorzystywać.

NK: Mówiłaś kiedyś: „Głęboko wierzę, że pokazując sport w ciąży, robię dobrą robotę”. Ciąża i sport to dalej temat tabu? 

MK: Niestety tak. To jest tak duży temat tabu, że ja nie byłam w ogóle tego świadoma, dopóki nie zaszłam w ciążę. Dla mnie sport zawsze był częścią mojego życia. Nigdy nie traktowałam też wyjścia na trening jako wielki wyczyn. Do tego w pracy na co dzień mam do czynienia ze sportowcami, więc dla mnie sport był czymś zupełnie „zwykłym”. 

Kiedy zaszłam w ciążę i dalej trenowałam, nieustannie pojawiało się pytanie:  „A nie boisz się?”. Nie. Czego miałabym się bać? To, że uprawiam sport, jest przecież dobre i dla mnie i dla mojego dziecka. Zaczęłam sobie myśleć, że może moje podejście wcale nie jest dla ludzi takie oczywiste. Kiedy już zaczęłam wrzucać na Instagrama content związany z ciążą i sportem, to nagle się okazało jak ogromny jest mit tego, że w ciąży nie powinno się uprawiać sportu. Mimo że mamy przecież klarowne stanowisko medyków w tej sprawie, które jasno wskazuje, że powinniśmy pozostawać aktywni. 

Doszłam do wniosku, że jest robota do zrobienia. Że trzeba wrzucać posty i edukować. Może nie będzie efektu za miesiąc czy 2, ale jeśli będziemy systematyczni to za 5 czy 10 lat ten efekt osiągniemy.

Źródło: Archiwum prywatne Marta Kubisa

NK: Jeszcze przed ciążą mówiłaś, że łączenie wszystkich obowiązków to: „kwestia organizacji czasu”. Po ciąży, że: „nie będzie pisać, że wszystko jest kwestią organizacji czasu” – Twoje wartości i pogląd, również na trenowanie i triathlon, chyba mocno się zmieniły?

MK: To zabrzmi trywialnie, ale zmieniło się wszystko. Po sporcie, który uczy w życiu pokory, kolejną taką rzeczą jest dziecko. Nasze dziecko mnie zdecydowanie nauczyło i uczy dalej niesamowitej pokory. Faktycznie przed ciążą byłam chyba zbyt oceniająca i uważałam, że wszystko da się zrobić. Teraz mam dużo więcej wyrozumiałości. Dużo mniej oceniam i innych i siebie. Odeszłam od narzucania sobie presji. Dziecko uświadomiło mi, że planować faktycznie można. Bo przed jego narodzinami zaplanowaliśmy cały sezon startowy, łącznie z kupieniem biletów samolotowych. Tylko później się okazało, że nasze dziecko ma zupełnie inne plany niż my (śmiech). Więc teraz nie uważam, że wszystko to kwestia organizacji czasu. Uważam, że da się bardzo dużo zrobić, ale mnóstwo rzeczy po prostu nie zależy od nas i trzeba z pokorą przyjmować to co daje życie, przystosowywać się do tego i cieszyć się tym, co mamy. 

Oczywiście jestem w stanie to powiedzieć po 4.5 miesiącach od narodzin syna. Przez pierwsze 2 miesiące byłam bardzo sfrustrowana. Wiedziałam, że mam plany, rozpisane treningi. Chciałam jak najszybciej wrócić do triathlonu i pracy, a nie byłam w stanie robić nawet połowy z zaplanowanych rzeczy. To było bardzo denerwujące. Stopniowo zaczęłam się z tym godzić i to akceptować, a plany dostosować do życia, a nie życie do planów. 

NK: W Twojej rodzinie triathlon trenujesz nie tylko Ty. Trenuje też Twój mąż, który również jest lekarzem. Trzeba więc połączyć podwójne triathlonowe treningi. Podwójna pracę lekarzy. A do tego wszystkiego małe dziecko. Jak to się udaje?

MK: Ja sobie jestem sama winna, bo to ja wciągnęłam mojego męża w triathlon (śmiech). Jeśli chodzi u nas o treningi, to jest całkiem spoko. Tak jak mówiłam, jesteśmy całkiem dobrzy w planowanie i w zmienianie tych planów, więc siadamy dzień wcześniej i ogarniamy nasz grafik. Ja też otwarcie mówię o tym, że mamy świetnych dziadków i nianię, którzy dają nam przestrzeń do tego, żeby gdzieś „podrzucić” nasze dziecko (śmiech). Kiedy widzimy tę przestrzeń, to wychodzimy razem. Nawet jeśli mamy co innego do zrobienia, to wychodzimy wspólnie i każdy robi swoje. Kiedy nie ma na to miejsca to się dzielimy. Jedno idzie na trening przed pracą, a drugie po. Niestety nie ma już spontanów w kwestii treningów. Jeśli ich nie ułożysz to nie zrobisz jednostki. 

Źródło: Archiwum prywatne Marta Kubisa

NK: Bardzo mocno propagujesz udział kobiet w sporcie. W środowisku triathlonowym zawrzało ostatnio po słowach Joe Skippera. Zdaniem Anglika, idealny podział nagród powinien zależeć od liczby zawodników danej płci. Przy przewadze 60% do 40% mężczyzn, najlepsi PRO powinni otrzymać 60% całej „puli” nagród, a kobiety pozostałe 40%. Ma to również działać odwrotnie, gdyby profesjonalistek było więcej. A Ty co sądził o takim rozwiązaniu? 

MK: To bardzo trudne pytanie. Muszę na pewno zaznaczyć, że sprawiedliwie nie oznacza po równo. Jednak nie uważam też, że powinno to być dzielone dokładnie w taki sposób. Na pewno mężczyzna nie będzie w ciąży, co oznacza też, że nie „wypadnie” ze ścigania i nie będzie musiał wracać do formy. Myślę, że wypowiadanie się w ten sposób, kiedy nie poniosło się „kosztu” urodzenia dziecka, a koszt ten jest bardzo duży, jest trochę niesprawiedliwe. Nie wiem, czy jesteśmy w stanie znaleźć złoty środek. 

NK: Jedna z topowych zawodniczek, Chelsea Sodaro zwraca z kolei uwagę na to, że istnieje również duży problem dotyczący dostępu do pomocy oraz ułatwienia startów kobietom, które zdecydowały się na dzieci. W jej wypadku chodzi oczywiście głównie o PRO, ale z Twojej perspektywy amatorki problem ten jest faktycznie istotny? Co mogłoby zmienić się w tym zakresie? 

MK: Jeśli chodzi o sport amatorski, myślę, że bardzo dużo zależy od pomocy innych osób. Ja się nie boję powiedzieć, że gdyby nie mój mąż to nie wróciłabym do sportu tak szybko. Kiedy ja chcę pojechać na zawody, musi być ktoś, kto w tym czasie zajmie się dzieckiem. Mam jeden pomysł, który chodzi mi po głowie od dłuższego czasu i zastanawiam się, czy jest możliwy do realizacji, ale uważam, że świetną ideą byłoby stworzenie w miejscu zawodów „małego przedszkola”. Myślę, że kilkuletnie dzieci mogłyby bawić się razem w namiocie pod okiem opiekunki, a mamy w tym czasie mogłyby startować w zawodach.

Źródło: Archiwum prywatne Marta Kubisa

 NK: Jak u Ciebie wyglądał lub nadal wygląda proces powrotu do triathlonu? Wydaje się, że to raczej sinusoida, a nie prosta droga…

MK: To chyba w każdym sporcie jest sinusoida. Zresztą myślę, że nie dotyczy to tylko sportu. To dotyczy każdej dziedziny życia. Czasami jest trudniej, czasami jest łatwiej. Są tego plusy i minusy. Kiedy jest trudniej, tłumaczę sobie, że zaraz przyjdzie ten lepszy okres. Minusem jest to, że na szczycie nie da się być wiecznie, ale gdyby nie upadki to nie docenilibyśmy wzlotów. 

NK: W wywiadzie w 2023 roku mówiłaś, że w triathlonie najbardziej lubisz proces, który prowadzi do upragnionego celu. Mówiłaś też, że w perspektywie 2024 roku tym celem może być Kona. Twoje triathlonowe plany musiały chyba ulec pewnym modyfikacją… 

MK: Faktycznie uległy modyfikacją (śmiech). Dalej marzę o Hawajach. Nie wiem, czy uda się to marzenie zrealizować w przyszłym roku, czy nie. Sporo zależy od naszych planów rodzinnych, ale faktycznie Wielka Wyspa nie znika z listy. Kolejnym marzeniem jest maraton na Antarktydzie. Mąż powiedział, że zrealizujemy je wspólnie, ale musimy się do tego dobrze przygotować. Ciągle rozbudowujemy naszą listę sportowych marzeń. Na pewno w chwili obecnej jeszcze ważniejszy niż kiedyś jest dla mnie sam proces. Widzę, że on dużo uczy, a ja chcę się nim jak najdłużej cieszyć.  

Nikodem Klata
Nikodem Klata
Redaktor. Dziennikarz z wykształcenia. W triathlonie szuka inspirujących historii, a każda z nich może taką być. Musi tylko zostać odkryta, zrozumiana i dobrze opowiedziana.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,744ObserwującyObserwuj
16,300SubskrybującySubskrybuj

Polecane