W ubiegły weekend wystartowała w Bilbao w Mistrzostwach Europy w duathlonie. To był bardzo dobry start Marty Łagownik, z którego powróciła do Polski nie tylko z miejscem w pierwszej ósemce, lecz także z nową życiówką na 5 km.
Jak przebiegł wyścig? Czy jednym z kolejnych kroków zawodniczki będą mistrzostwa świata? Co takiego ma w sobie Bilbao, że warto je odwiedzić – i to nie tylko ze względu na start w zawodach? Odpowiedzi na te i kilka innych pytań, znajdziecie w rozmowie poniżej.
Kamila Stępniak: Z ME w duathlonie wróciłaś z miejscem w TOP8. Już podczas pierwszego biegu musiałaś narzucić szybkie tempo. Tak szybkie, że nabiegałaś swoją życiówkę na 5 km. Ten bieg musiał Cię sporo kosztować, a przecież po nim był jeszcze rower i kolejne bieganie. Ile czasu trwało, zanim złapałaś „drugi oddech” podczas wyścigu?
Marta Łagownik: Tak, wracam z Hiszpanii z najcięższego mojego duathlonu w życiu [śmiech]. Od samego początku było narzucone tempo przez Belgijkę, potem przez Francuzki. Cały czas ktoś się zmieniał i to tempo było rwane. Zwłaszcza w technicznych momentach trasy. To taktyczny element, który czasami ciężko przewidzieć a który pozwala uszczuplić stawkę.
Celem dla mnie było utrzymać się w pierwszej grupie, bym mogła walczyć o najwyższe miejsce w dalszej części wyścigu. Byłam przygotowana na czas poniżej 17 minut – w okolicach mojej życiówki. Rwane tempo natomiast mocno mnie zmęczyło. Straciłam kontakt z pierwszą grupą, utytułowana Austriaczka i Brytyjka również uległy. Na usztywnionych nogach bardzo szybko się przebrałam i to dało mi szanse na załapanie się z dziewczynami.
Rzadko tak mam, że ledwo jadę. Tutaj przyznam się szczerze, że potrzebowałam 1,5 pętli, by odzyskać kontakt ze światem. Nawet nie włączyłam dyscypliny kolarstwa na zegarku. Przejechałam wszystko na „strefie zmian”, a szkoda, bo miałabym mnóstwo danych do analizy i do treningu.
Drugi oddech, o którym piszę na swoim profilu, pojawił się na powrocie drugiego biegu, już ok. 700-800 metrów przed metą. Po końcówce roweru, do której się przyłożyłam, żeby zejść ze strefy zmian jako pierwsza, wyrwałam kolejne cenne sekundy na szybkie przebranie się i spokojne rozkręcenie nóg. Potem mnie trochę przydusiło, bo Austriaczka mocno naciskała i oddalała się, ale nie była zbyt pewna siebie, bo się cały czas odwracała. Nie potrzebowałam zbyt długo czekać na taki sygnał. Zaatakowałam i poleciałam mocno do końca. Opłacało się i obroniłam 8. miejsce i pierwsze z drugiej grupy.
KS: W jednym z postów pisałaś, chciałaś „bezpiecznie” i w przeciwieństwie do zeszłego roku, bez „laczka” dotrzeć na metę. Na pewno optymizmem nie napawało Cię to, że dwa dni przed startem na treningu najechałaś na gwóźdź i opona były do wymiany. Miałaś gdzieś z tyłu głowy obawy o to w trakcie wyścigu?
MŁ: W zeszłym roku złapałam kapcia na mistrzostwach świata, też w duathlonie. To uczucie bezradności jest nie do opisania. Jesteś zły na siebie, że nic nie możesz zrobić. To był pech, jechałam w pierwszej grupie, ale na szczęście nic mi się nie stało. W tym roku dojechałam cała do mety bez defektów. Lepiej przed niż w trakcie.
Pojechałam na trening z Mają Wąsik i poł żartem pół serio chciałam jej pokazać, jak się wymienia dętkę [śmiech]. Dobrze, że była, bo pomogła mi nałożyć oponę na felgę, która była wyjątkowo sztywna. Co się stało, to się stało – kupiłam nową oponę i skupiłam się na tym, żeby wystartować najlepiej, jak potrafię. Nie zaprzątam sobie już głowy zbędnymi rzeczami. Często nie mamy na nie wpływu i po prostu trzeba to zaakceptować.
KS: Właśnie, na wiele rzeczy nie ma się wpływu. Zwłaszcza w wyścigu zawodników PRO uwydatnione jest, ile kosztuje każdy najdrobniejszy błąd. Najgorsze są zwłaszcza sytuacje losowe, niezależne od nas. Czy jest coś gorszego dla triathlonisty, niż dźwięk uchodzącego powietrza w trakcie zawodów?
MŁ: Tak, ale musicie się Kacpra Stępniaka zapytać, jak to jest, kiedy człowiek ma wypadek na rowerze nie z jego własnej winy. To chyba jest gorsze od kapcia. No i jak coś się ze zdrowiem dzieje… To jest wpisane w sport wyczynowy, ale nikt tego nie chce. Potem jest tylko taka sportowa złość, że nie da się nic już więcej zrobić, pomimo że bardzo się tego chce. Albo ma się ten dzień, kiedy można góry przenosić…
KS: Zawodnicy PRO mają specjalnie wyznaczone miejsce na koło zapasowe, które można w razie potrzeby wymienić w trakcie wyścigu. Korzystałaś kiedyś z tej opcji?
MŁ: Korzystałam! Na odprawie dzień przed zawodami organizator zawsze wskazuje na mapie, gdzie dokładnie znajduje się strefa z kołami. Zawsze jest strefa dla zapasów od federacji, albo może ktoś wstawić tam również swoje prywatne, jeśli ma ze sobą dodatkowy komplet. To zawsze zwiększa szanse na ukończenie zawodów.
Czasami jest też neutral wheel station – wtedy najczęściej jest po jednym komplecie takich uniwersalnych koł, na przykład na hamulce szczękowe i tarczowe. Z takiego nigdy nie korzystałam, ale wykorzystałam koła teamowe, które pożyczył mi w Avilles rok temu Mateusz Gajewski. Nie sądziłam że z nich skorzystam, na szczęście sama je oddawałam i doskonale wiedziałam, gdzie są.
No i szczęście w nieszczęściu, złapałam laczka ze 100 metrów od tej stacji, więc straciłam tylko 1′-1’30” i przy dystansie 40 kilometrów nie dostałam dubla i ukończyłam mistrzostwa świata na 14. miejscu.
KS: Na krótkich dystansach, takich jak sprint w duathlonie (triathlonie również) defekt roweru oraz czas poświęcony na naprawę z reguły oznacza koniec wyścigu, czyli bardzo małe szanse na walkę o czołówkę. Myślisz, że warto w takiej sytuacji zejść z trasy, czy jednak ukończyć wyścig?
MŁ: Znasz mnie i dobrze wiesz, że jestem osobą która nie schodzi z trasy! Nie znaczy to oczywiście, że robię to za wszelką cenę. Po prostu tak mam i się tego trzymam. W przypadku dystansu olimpijskiego, jeśli pętle są wystarczająco duże, to jest szansa na zmianę koła, pod warunkiem oczywiście, że masz blisko strefę z kołami.
Zdarzały się na wyścigach serii World Triathlon sytuacje, że np. Taylor-Brown dojechała na kapciu do strefy zmian, albo Brownlee dobiegł do strefy z rowerem. To jest moment, kiedy zawodnik musi podjąć możliwe racjonalną decyzję – najlepszą dla niego.
W przypadku duathlonu, najprawdopodobniej dobiegłabym do strefy z kołami i dostałabym dubla, co skutkuje ściągnięciem z trasy. No chyba, że trasa biegowa jest inna niż kolarska – wtedy jest szansa. Innej możliwości nie widzę. Wiem jednak, że wiele zawodników wlewa specjalne mleko do kół, co pozwala w trakcie zawodów łatać dziury, kiedy taka ewentualność się pojawia. Działa to tak, że to mleko wlewa się w dziurę, kiedy toczy się koło i zakleja ją. Może jest trochę mniej powietrza, ale można dojechać. Lepiej jechać niż stać prawda?
KS: Może porzućmy już ten mało wdzięczny temat i skupmy się ponownie na bardziej pozytywnej stronie sportu! Powiedz, jak w ogóle czujesz się z tym, że jesteś w czołówce najlepszych duathlonistek w Europie?
MŁ: Czuję się świetnie z tym, że mogłam tam wystartować. Naprawdę. Wygrała Włoszka Giorgia Priarone, która w triathlonie zawsze miała mocny rower i bieg. Była poza zasięgiem. Mam do niej wielki szacunek. Z uśmiechem na twarzy oglądałam, jak ją dekorują. Pan Andrzej Szołowski którego serdecznie pozdrawiam, zawsze mi powtarzał, że duathlony są dla mnie. Ja czuję się na nich dobrze, ale wiecie, co powiedziałam na mecie do mojej trenerki Moniki, trenera i taty zawodniczki z Krakowa? Duathlon boli, ale bardziej podoba mi się triathlon. To jest to.
KS: A planujesz start na mistrzostwach świata wduathlonie w przyszłym sezonie? Też odbędą się w Hiszpanii, a dokładniej na Ibizie…
MŁ: Na razie tylko gdzieś tam żartowaliśmy, że połączymy to z wakacjami, więc tylko na rozmowach się kończy. Skupiam się na aktualnych startach. No chyba, że Majka znowu ma zamiar wygrać, to musimy z nią jechać. Już drugie zawody razem jedziemy i wygrywa! A może wtedy razem wygramy…
KS: Nie myślałaś o tym, żeby zostać na dłużej w Bilbao i wystartować tydzień później w ME w triathlonie na dystansie średnim? Zwłaszcza, że szanse na podium byłyby całkiem realne.
MŁ: Myślałam, myślałam. Zwłaszcza, że Bilbao jest pięknym miastem. Naprawdę. Natomiast mam zaplanowany już kalendarz startów na najbliższe kilka tygodni, więc połówka mogłaby mnie za dużo kosztować, jeśli chodzi o regenerację. Ola Kijko z Fizjolabu wychodzi z siebie i staje obok, żeby doprowadzić moje ciało do ładu. No i musiałabym zabrać dwa rowery. Nie wiem, czy bym to ogarnęła. [śmiech]
KS: Mówisz, że Bilbao jest naprawdę piękne. Co więc najbardziej spodobało Ci się tam spodobało?
MŁ: Sama historia jest ciekawa, bo generalnie niczym się nie wyróżnia pewnie od innego miasta. Natomiast ukształtowanie terenu i dostosowanie się mieszkańców, a przez to architektury, jest po prostu niesamowita. Ciekawa jest również historia Basków i tego, jak walczą o niezależność (a to ich region) w Hiszpanii. Wszystkie znaki są po baskijsku. Ja trochę się uczę hiszpańskiego i zdarzało się, że nie mogłam nic rozczytać, a na początku nie wiedziałam czemu.
Nie wiem, czy mogę tu to napisać, ale uwielbiam hiszpańskie piwko. Jest lekkie i po starcie tylko znajome „aaaaaa” można usłyszeć. [śmiech] Poza tym jest tutaj mnóstwo muzeów, które warto odwiedzić. Ja niestety nie mogłam, bo od razu po starcie pakowałam walizkę na rower, a nad ranem miałam lot powrotny. Ale warto też przysłowiowo zgubić się w mieście od samego rana, zjeść ich małe hiszpańskie śniadanie i napić się dobrej kawki, wina. Zjeść pinchosy, czyli ich tak zwane przekąski oraz owoce morza, które są tutaj przepyszne.
Warto też podjechać nad Zatokę Baskijską, jest tylko 15 kilometrów rowerem dalej, a każda ulica w Bilbao od centrum i od rzeki w bok, czy w prawo czy w lewo, to ogromne kilku do kilkunastu procentowych podjazdów! Poza tym komunikacja dobrze stoi – można w 40 minut dojechać do centrum z lotniska, bo jest blisko. Więc pakuj plecak i leć zwiedzaj świat!
KS: Na stronie ETU obiecali duże tłumy kibiców na trasie. Był głośny doping na trasie?
MŁ: Było pełno kibiców na trasie! W porównaniu do Szwecji i mojego startu w Kalmar (mini tri), było znacznie mniej, ale i tak zagrzewali do walki. Co ciekawe w grupie byłam z Hiszpanką, która na imię miała Marta, wiec możecie sobie wyobrazić, że wszyscy kibicowali tylko mi. [śmiech] Mówiłam do siebie: „dawaj Marta, nawet Hiszpanie chcą, żebyś biegła szybciej”.
A tak serio, to dziękuję polskim kibicom. Dawali powera – zwłaszcza na koniec, kiedy musiałam polecieć na maksa i zaryzykować, że może mnie odciąć na finiszu
KS: Widziałam, że w planach na ten weekend masz kolejny start. Tym razem biegowy. To przetarcie przed Pucharem Azji w Akabie?
MŁ: Dokładnie. Wszystko jest zaplanowane. Zawody pozwalają na zrobienie solidnego treningu, a przy okazji łapania doświadczenia w taktycznym rozgrywaniu wyścigu. Poza tym, że są wplecione w trening, to nie znaczy, że biegnę sobie tak na zaliczenie. Zawody to zawody. Daję z siebie wszystko, a benefitem przy odpowiedniej superkompensacji jest lepsza dyspozycja na kolejne starty.
KS: Kiedy w tym roku zamykasz swój sezon startowy?
MŁ: Szczerze? To odnoszę wrażenie, że dopiero wchodzę w drugą cześć sezonu. Mam już kilka startów na horyzoncie. Jestem już na listach startowych i planuję logistykę wyjazdową. Na bieżąco z trenerką będziemy przed i po starcie analizować jak wygląda moja dyspozycja startowa. Czy warto jeszcze wydłużyć sezon, czy już rozpocząć roztrenowanie i przygotować się do startów w przyszłym roku.
KS: Masz w ogóle jakieś plany, co będziesz robić na roztrenowaniu?
MŁ: Na roztrenowaniu na pewno odpocznę. Będę aktywna, ale z dozą rozsądku i raczej w inny sposób niż triathlon. Uwielbiam piec, więc pewnie kilka ciast znajdzie się na mojej relacji. Poodwiedzam moją rodzinkę, którą mam naprawdę dużą i moich bratanków, bo w tym roku urodziła się już trójka!
Podsumuję swój sezon, oraz przeanalizuję trening i wyniki z zawodów. Zastanowię się, co dalej będzie w kolejnym sezonie. Chyba zapiszę się w końcu do szkółki hiszpańskiego. Bardzo podoba mi się ten język. No i chcę już definitywnie wpleść trening motoryczny z fizjoterapeutką, bo wiem, że mimo iż jestem bardzo wysportowana, to jest taka mała rzecz, która może mi bardzo pomóc.
KS: Dziękuję bardzo za rozmowę.
ZOBACZ TEŻ: Paweł Korzeniowski: „Ten triathlon nie jest do końca zdrowy”