W tym roku Harda Suka dobitnie pokazała, że nieprzypadkowo uznawana jest za jeden z najtrudniejszych triathlonów na świecie. Zawodnicy zmagali się z bardzo wymagającymi warunkami, a część pływacka została przerwana. – Decydując się na tak ekstremalne zawody, wiedziałam, że trzeba być przygotowanym na wszystko i nie będzie łatwo – mówi Emilia Graban, która jako jedyna kobieta dotarła do mety.
Harda Suka to triathlon, który co roku budzi wielkie zainteresowanie i ogromne emocje. Chętnych do startu jest wielu, ale tylko 50 szczęśliwców może stanąć w szranki z krwiożerczą bestią, która… lubi kąsać! W tym roku robiła to znowu tak skutecznie, że do mety dotarło tylko 50% startujących. Zwycięzcą został Tomasz Polański, który zameldował się przy Morskim Oku w czasie 19 godzin i 22 minut. Co działo się podczas zawodów? Zmienna górska pogoda dała o sobie mocno znać!
ZOBACZ TEŻ: Szymon Brzęk: „Harda Suka to był mój drugi triathlon w życiu”
„Świata nie było widać”
Dystans Hardej to odpowiednio 5 kilometrów pływania, następnie 240 kilometrów na rowerze, a ostatnia część to bieg na dystansie 55 kilometrów. Same suche liczby w najmniejszy sposób nie oddają jednak trudności zawodów. Po drodze do mety na uczestników czeka między innymi łącznie 8000 metrów przewyższeń. W tym roku warunki były wyjątkowo trudne. Padało, grzmiało, a organizatorzy do samego momentu startu nie wiedzieli właściwie, czy część pływacka zostanie przeprowadzona. W końcu zaryzykowali i zawodnicy wystartowali w kierunku Namestova.
– Do pewnego momentu płynęło się dobrze. Aż przyszła nawałnica. Około mojego 3 kilometra przyszła taka burza, że właściwie świata nie było widać. Trudno powiedzieć, jakie emocje wtedy mną targały. Widoczność była praktycznie zerowa i nie wiedzieliśmy, gdzie płyniemy – powiedział Maciej Adamczyk, który w tegorocznej edycji zajął 7. miejsce.
Adamczyk opowiada, że burza na chwilę ustała. Część zawodników była blisko końca części pływackiej, ale organizatorzy wraz z WOPR zdecydowali na przerwanie pływania ze względu na bezpieczeństwo zawodników i kolejną burzę, która zbliżała się szybko nad jezioro.
– Za nami, za plecami nadciągała kolejna burza. Strasznie waliło piorunami. Organizatorzy musieli się pospieszyć i wszystkich szybko załadował do łódki – mówi.
Część pływacka została anulowana, a organizatorzy ustalili, że zawodnicy rozpoczną od części rowerowej. Startowali dwójkami co minutę zgodnie z numerami startowymi. Różnice czasowe z pływania miały zostać odliczone od wyniku.
– Przed wejściem do wody razem z głównym szefem WOPR analizowaliśmy prognozę pogody i stwierdziliśmy, że powinno wyglądać dobrze. Podczas odprawy przedstawiliśmy jednak zawodnikom scenariusz, w którym wyciągamy ich z wody. Szef WOPR podjął decyzję, że tak będzie bezpiecznej. Wszyscy bezpiecznie wyszli z wody – powiedział jeden z organizatorów.
„Trzeba być gotowym na wszystko”
Emilia Graban jest jedyną kobietą, która w tym roku dotarła na metę przy Morskim Oku. Jej czas to 27 godzin i 40 minut. W rozmowie z Akademią Triathlonu Graban mówi, że warunki były ciężkie na każdym etapie trasy, ale każdy z zawodników wiedział, co może go czekać.
– Warunki były bardzo trudne. Prawie cały czas padał deszcz, grzmiało, jezdnia i kamienie na szlakach były śliskie, a widoczność ograniczała gęsta mgła. Jednak decydując się na tak ekstremalne zawody, wiedziałam, że trzeba być przygotowanym na wszystko i nie będzie łatwo – mówi.
Adamczyk mówi, że trasa rowerowa była „trudna, ale przyjemna”. Problemem okazały się prace drogowe prowadzone po słowackiej stronie, które znacznie zwalniały zawodników.
– Przed Liptowskim na podjeździe było bardzo dużo remontów i wahadłówek. To było kilkanaście miejsc, które były zlokalizowane około kilometra od siebie. Mokry człowiek w ruchu może się dogrzać, a tymczasem trzeba było się zatrzymywać na czerwonym świetle, bo organizatorzy surowo karali za łamanie przepisów – mówi.
Morderczy bieg do mety i wielka satysfakcja
Część biegowa była nie tylko fizycznie trudna (kolejne zbiegi mocno nadwyrężały zmęczone stawy), ale też ciężka mentalnie. Zawodnicy biegli praktycznie samemu, a mgła sprawiała, że widoczność wynosiła około 20 metrów.
– Przebiegłem 55 kilometrów, a nie widziałem praktycznie żadnych krajobrazów. Żadnych pięknych widoków. Widziałem na 15-20 metrów. Trudno powiedzieć, czy gorsze dla psychiki było to, że padał deszcz, czy to, że nie było niczego widać. Ta samotność, ten przedłużający się czas, dobijało. Trzeba było mieć mocną głowę na te zawody.
Graban mówi, że emocje były dla niej tym większe, że nie wiedziała, czy zmieści się w limicie czasowym. Udało się jednak dotrzeć na metę do godziny 22!
– Do ostatnich metrów nie wiedziałam, czy zdążę ukończyć zawody w limicie czasu – przed godziną 22. Dopiero gdy wbiegłam na asfalt prowadzący do schroniska w Morskim Oku z zapasem 20 minut, mogłam być pewna, że się udało. Czułam satysfakcję, że jestem jedyną kobietą, która ukończyła zawody, bardzo cieszyłam się, że bezpiecznie dotarłam na metę i WYGRAŁAM!
Wspaniała atmosfera i chęć powrotu
Po zawodach wszyscy zawodnicy, którzy dotarli do mety, byli niezwykle szczęśliwi. Chwalili organizatorów, wolontariuszy i doskonałą atmosferę. Adamczyk mówi, że osoby pomagające przy organizacji zawodów były ogromnym wsparciem i również dzięki nim pokonywanie kolejnych kilometrów było trochę łatwiejsze. Opinię tę podziela Emilia Graban.
– Atmosfera na starcie, podczas zawodów, na mecie i dekoracji była fantastyczna. Każdy uczestnik, niezależnie od roli (zawodnik, support czy wolontariusz) w pełni angażował się w realizację swojego zadania. W większości były to osoby ze świata xtri. Dobrze czuję się w takich warunkach i na pewno chciałabym powalczyć w podobnych zawodach w przyszłości – mówi.
Czy w Hardej Suce warto wziąć udział i czy faktycznie są to tak ekstremalnie trudne zawody? Ciężko znaleźć zawodnika lub zawodniczkę, którzy nie chwaliliby świetnej atmosfery i organizacji. Graban mówi, że każdy triathlon jest wyzwaniem, ale odpowiedni trening i support na pewno ułatwiają dotarcie do mety.
– To zależy – czas trwania, dystans czy przewyższenia były rekordowe, jednak każde zawody wymagają, by dać z siebie 100%. Triathlon na dystansie sprinterskim bywa równie trudny, gdyż trzeba zmusić się do maksymalnego wysiłku – psychicznego i fizycznego. Dobrze czuję na długich dystansach, w wymagających warunkach. Trenuję w Bike U Up, więc byłam pewna siebie i wiedziałam, że jestem doskonale przygotowana. Nasze treningi są różnorodne i często zawierają ekstremalne elementy. Na trasie miałam perfekcyjne wsparcie, więc o sprzęt, trasę czy jedzenie również nie musiałam się martwić. Wystarczyło krok po kroku zbliżać się do celu.
Galerię zdjęć autorstwa Karoliny Krawczyk znajdziesz na fanpejdżu Hardej Suki.
Ciekawie się to czyta bo.. ma się wrażenie że uczestnik nie był na naprawdę dobrze zorganizowanej imprezie..
sory.. ale za takie wpisowe oczekiwałbym czegoś więcej niż samodzielne pokonanie trasy. W czym niby tu organizator pomaga poza obrzydliwie wysoką opłatą startową.
Niestety część imprez w PL daleko jeszcze do dobrej profesjonalnej organizacji. A szkoda bo miejsc i warunków jest sporo. Dla przykładu podam imprezę w Andorze – gdzie uczestnicy po około 10 h wysiłku mają do swojej dyspozycji nie tylko sowicie zastawiony sto, ale… 6 stołów do masażu i masażystów… i to wszystko za 120 euro.
Świetny artykuł. Naprawdę dobrze napisane. Wielu osobom wydaje się, że mają odpowiednią wiedzę na ten temat, ale często tak nie jest. Stąd też moje miłe zaskoczenie. Chciałbym wyrazić uznanie za Twoją pracę. Koniecznie będę rekomendował to miejsce i częściej tu zaglądał, aby przejrzeć nowe posty.
Świetna relacja.