Dobrze jest nie być samemu. Po prostu. Zwłaszcza fajnie jest z przyjacielem, przyjaciółmi, to przecież też rodzina.
3 lata temu zacząłem się bawić w triatlon, i było całkiem…zabawnie (ale jakoś nigdy nie miałem czasu…podelektować się zawodami). Chyba nawet wtedy (częściowo) podrzuciłem pomysł IM2015 na forum AT. Jak wiadomo, do 2015 prawie nikt nie dotrwał. Znaczy, większość zwolenników wymiękła i już dawno Żelazny dystans 'pozaliczała’. Rok temu, po zakończeniu sezonu z moim drogim, a właściwie to najdroższym (choć nie miałem żadnych wydatków!) przyjacielem, znanym wszystkim Arkiem C., wymyśliliśmy, że czas 'to’ zrobić. Zasadniczo to On tego chciał! Bo gadają itd…No po prostu klasyczna presja środowiska (oczywiście, myślę, że tak siebie dopingował i przekonywał do czegoś czego po prostu chciał). Po przyjrzeniu się kalendarzowi, wiadomo było, że musi być to sierpień 2015. Pasował nam. Łatwo o krótsze starty przed, do tego to już zaawansowane lato więc łatwiej z długimi treningami itd. Mi sam pomysł pełnego jak i terminu pasował jeszcze z kilku powodów. Drugi chłopiec w drodze (uroczy Henio urodził się w marcu). Do lipca wykłady itd. Zasadniczo wierzyłem, że od czerwca będę w stanie wyciągnąć troszkę treningi, a mniejsza intensywność podziała dobrze po starcie A na 70.3 Challenge Denmark. Padło więc na Ostseeman’a w Niemczech. Termin dobry, znajomi mi polecali jako przesympatyczną imprezę i dopiętą na ostatni guzik. I tak też, już na wstępie napiszę, było.
Przygotowania szły bardzo dobrze. Cały sezon najmniejszej kontuzji. Po Challenge DK miałem jeszcze kilka tygodni na zwiększenie objętości. Doszedł do całych 145 km na rowerze i 26 km biegu. Pływanie jak to pływanie. Kilka sesji w stylu 6-8×500-800 m. Do tego kilka razy pływanie w morzu po ok. 2km…i tyle. Jakby kogoś interesowało, średnio, od października, trenowałem ok. 12h/tydzień, biegałem średnio 39km/tydzień i jeździłem na rowerze średnio 4h/tydzień. Najdłuższy tydzień zajął troszkę poniżej 20h to 11km pływania, 11h na rowerze i 59.8;)km biegu. Na tyle mogłem sobie pozwolić, ale i nie czułem większej potrzeby ani chęci, żeby trenować więcej lub mniej.
Zatem do rzeczy. Wynajęliśmy z rodzinką apartament w Flensburgu, jakieś 500 m dalej mieszkał Arek z moją ulubioną (nie własną) Małżonką. W piątek (-2 dni) pogadaliśmy, popodziwialiśmy sprzęt, pojechaliśmy po pakiety itd. Tak właśnie powinno być.
Dzień -1. Przejażdżka. W domyśle 20 min, wyszła nam 1h. Ale tylko 11km, więc bez dramatów. Było sympatycznie, pobłądziliśmy. Wiecie, taka klasyka na dzień przed. Dobrze, że bidony mieliśmy. Wstawiliśmy rowery i idziemy sobie na molo zobaczyć trasę. Arek zachwycony widząc bojki – jedno kółko…będzie dobrze. Troszkę nas podcięło, kiedy w gazetce startowej doczytaliśmy, że mają być dwa. Jak to dwa! Przecież to za daleko! Nie będę pisał jakie nazwiska wymienialiśmy mówiąc 'jak Oni dali radę…’;) Wróciłem do domu…przygnębiony. Nigdy nie widziałem takich odległości na wodzie! Za bardzo przyzwyczaiłem się do 1/2IM…
Wieczorkiem usiedliśmy sobie przy mały piwku. Strategia zaplanowana. Spało się dobrze.
Dzień 0. O 3:40 pobudka. Dopakowanie się, ubranie i takie tam. 4:45 planowane spotkanie przy autach. Arki się spóźniają;) Ale zawsze mają dobre wytłumaczenie!…tak czy siak, jak ktoś czytał wpis Arka, to właśnie przez to (:P) ta, jedynie, 5 min rozgrzewka. Nie mniej, bardzo ważna. Z wody szybko na linię startu. Hymny, a było ich 15 (Arek chyba wspominał 5). W wodzie było całkiem miło. Co prawda nigdy tyle razy nie oberwałem. Ludzie machają tymi rękami jak cepami;) Zjechały mi okulary. Troszkę tak płynąłem, później denerwowało mnie to już za bardzo więc poprawiłem. Woda jednak wciąż zalewała prawie oko, ale po szczelnym wypełnieniu okularu już nie denerwowała. Zastanawiałem się, jeszcze przed startem, czy z nudów nie usnę na tym dystansie. Z pomocą przyszło…siusiu. Po pierwszym okrążeniu wiedziałem już, że muszę. Nie było sensu 'tego’ trzymać, a później szukać w strefie WC. Kto to robił to wie, ten kto nie robił musi mi uwierzyć. Robiłem 'to’ pierwszy raz w czasie pływania, w pełnym kroku itd. Było…trudno. Skupić się, rany ileż mi zeszło. Udało się! I 5 min później poczułem, że znowu muszę. I znowu się udało! Tak mi zeszło całe 2 kółko. Miałem jeszcze czas popodziwiać dno. Tyle rozgwiazd jeszcze nie widziałem. Krok był równy, pływanie nie męczyło w ogóle, nawigacja troszkę mi w pewnym momencie nie wyszła. Nie zauważyłem bojki. Znaczy kierowałem się na niewłaściwą, ale to detal. Po równych 75 min byłem już na brzegu. Liczyłem na troszkę mniej, a z drugiej strony nie wiedziałem na co liczyć, bo nigdy tyle nie płynąłem. Zgodne z planem było to, że nie czułem zmęczenia.
T1. Moja specjalność. Pobiłem życiówkę, która od dzisiaj wynosi ponad 8 min. Ale naprawdę, żadnej presji. Robiłem wszystko spokojnie i dokładnie. Po co mam spieszyć? Do czego niby? Spokojnie umyłem stopy, całego siebie wytarłem. Posmarowałem kremem co trzeba, ubrałem pasek tętna, później koszulkę, później pas z numerem startowym, później rękawki co by troszkę cieplej było, wreszcie buty i kask. I tyle, wielkie mi co, że ponad 8 min.
Rower. Rower był przygotowany wspaniale. Wszystko działało pięknie i bez zarzutów. Jechałem na moc i tętno, z założenie, że jak już to się oszczędzam niż dorzucam do pieca. Hitem po raz kolejny okazało się…siusiu. Nie wiem jaki jest rekord ilości siusiu w czasie jednego wyścigu ale nie wiem czy nie byłbym blisko…Więc zatrzymywałem się na 4 pętlach…Szok! Wierzyłem, że przynajmniej się nie odwadniam…choć w pewnym momencie miałem już wątpliwości czy nie mam jakiegoś problemu z zatrzymywanie wody w organizmie. Jadłem sobie żele, całe 13, dwa batony Raw Bite and N’akd, troszkę paluszków, cały czas piłem izotoniki, a od 4 rundy polewałem się wodą. Chyba już przywykłem do duńskich klimatów i przy 22 stopniach robi mi się naprawdę gorąco. Popełniłem też typowego 'overkill’a’. Założyłem nówkę koło dysk (a co, ładnie wygląda!). Trenowałem na nim 2 razy i jeździło się super. Naprawdę, no mojej standardowej treningowej trasie byłem sporo szybszy. Nie mniej, ta trasa była pagórkowata ale prosta, a ta na Ostseeman’ie to chyba typowa anty dysk. Zastanawiał mnie (na dzień) przed startem brak rowerów z dyskiem w T1. Było tylko kilka. Teraz rozumiem dlaczego (a Arek mówił, że to może zbyteczny bajer…). Nie znalazłem, żadnego miejsca gdzie mógłbym się rozbujać. Niestety część zjazdowa to też najczęściej 90 stopniowe zakręty. Męczyłem się z tym troszkę psychicznie, ale fizycznie robiłem swoje. Trzymałem watów, a dzięki postojom na siusiu co 30 km nie bolał mnie ani kark, ani tyłek. (Może to najlepsze rozwiązanie, takie przerwy!?) Cóż, pierwszy raz jak wiadomo jest tylko raz, widocznie tak miało być. Dojechałem po 5h33 min, czas ruchu wg Garmina to 5:29. Jak ten Arek wyjechał te 5:26…!? Dodam jeszcze, że na okrążeniu były 3 stacje z wodą i z izotonikami. Do tego dwie miały jeszcze jakieś inne artefakty mocy. Wspominam o tym, bo moimi sąsiadami byli Belgowie. I tam Pani również debiutowała, a mąż, już otrzaskany na pełnym dystansie z zazdrością patrzył na organizację. Po wszystkim stwierdził, że mimo tego, że trasy ciężkie, właśnie ze względu na ilość punktów i jakość pomocy to idealne miejsce na debiut – jakoś o tym wszystkim nie myślałem w ten sposób…
T2. Tutaj siebie zaskoczyłem. Ciut powyżej 2 min i już biegłem. Zdziwiło mnie to, bo jak wiadomo w strefach czas dla mnie płynie wyjątkowo szybko. Zdążyłem przebrać skarpety, przebrać pasek startowy (miałem dwa, na rower i bieg, które posłużyły jako nośniki żeli), wybrać daszek (była przygotowana jeszcze czapeczka), ubrać okulary. Trzeba oddać, że organizatorzy się popisali i to dzięki nim to przejście mogło być takie szybki. Odbiór roweru, podanie worka, a worka z ciuchami po rowerze nie trzeba było podawać tylko podchodził wolontariusz i zbierał wszystko po nas i odwieszał na miejsce.
Bieg. Zacząłem spokojnie, znaczy tak jak miałem. 4:30-4:40. Pasek tętna wysiadł już po 3 km gdzie to polałem się wodą i tyle było z odczytu. Chyba, że wierzyć w tętno 60…Ściągnąłem go na brzuch co by mnie nie drażnił (i wciąż pokazywał mi 60J). Dużo stacji, woda, gąbki, izo, żele, banany, ciastka, jakieś tam słone rzeczy i chyba nawet rosołek/bulion (?). Do tego co jakiś czas prysznice. Lałem na siebie wszystko co się dało i było przyjemniej. Trasa nie mniej nie była lekka. Na początek troszkę płasko, później długi podbieg z dość ostrym początkiem, później bardzo ostry zbieg, później jakiś mostek, ostry podbieg po kostce typu…słabego, pół stopy wpadało w szpary i z powrotem po bulwarze wzdłuż plaży. Taka trasa x5. Do 27 km było naprawdę dobrze. Od tego momentu…czułem się dobrze, ale stopy i czwórki zdecydowanie już mniej. Przez to polewanie biegłem cały czas w błocie, przez te ostre zbiegi cała stopa jeździła do przodu. Oczywiście bóle w czwórkach z tego samego powodu. Każdy krok bolał, bardzo. Do tego…byłem już zmęczony. Trudniej było przyjmować żele, jakoś apetyt już nie ten. Starałem się biec w pobliżu 5:00. Pod górę wychodziło wolniej. Jak gdzieś źle przydepnąłem czułem wysokie prawdopodobieństwo kurczów w czwórkach. Nie mnie, koniec był blisko. Czułem to. Powtarzałem sobie, jeszcze dwa kilometry i już nawet na piechotę nie zejdzie mi więcej niż godzina…a póżniej, że wcale nie chce mi się chodzić tak długo i lepiej to przebiec w pół godziny. Jak dotarłem do 39 km to już wiedziałem, że nic mnie nie zatrzyma. Przyspieszyłem do tempa 4:45-4:50…i poczułem się…lepiej. Po 3h22min byłem na mecie. Całość wyszła na 10h23min02s. Czułem się bardzo dobrze! Bardzo szczęśliwy! Wszystko zrobiłem tak jak chciałem. Do tego w końcu miałem czas żeby się tym wszystkim nacieszyć. Całą trasę, zwłaszcza biegową miałem uśmiech na twarzy.
Za kilka chwil na metę wpadł Arek. Jakież to miłe mieć blisko siebie ludzi których chce się mieć blisko. Żeby nie było, ktoś pomyśli, a rodzina itd. Pięknie…jednak na mecie najlepiej wszystko rozumie ktoś taki jak my sami, który przeszedł przez to samo.
Wielkie dzięki dla moich bliskich. Moja biedna Żona z dwójką maluchów, rodzice, którzy przyjechali specjalnie na tą okazję, raz żeby dopingować, dwa żeby Żonę i mnie odciążyć. Cichym bohaterem jest dla mnie moja ulubiona 'Nie Własna Żona’, czyli Mirka, Żona ArkaJ Jej obecność na trasie była bezcenna. Co okrążenie zastanawiałem się gdzie tym razem się pojawi i biegłem już nawet z samej ciekawości nowej lokalizacji spotkania. Dzięki temu wszystkiemu było po prostu super!
A dodam jeszcze, co mi tam. Pani z Belgii skończyła w 14h48min i od 14h biegli z nią wolontariusze co by zmieściła się w 15h, do których to trwała jeszcze impreza powitalna. Po 15h kończący byli jeszcze witani, ale już bez muzyki, cheerleaderek itd.
To jeszcze dodam. To nie było ostatnie słowo na pełnym dystansie. Za rok może nie, ale za dwa lata pomyślę o…9h30min, o ile uda się przetrwać bez kontuzjiJ
Gratulacje! Fajny opis.
Gratulacje! Czas zawodów krótki, ale i relacja….zbyt krótka. Ledwo się wczytałem a tu koniec. Lubię pogodny dystans do siebie lekko podlany ironią! Brawo i jeszcze raz gratuluję.
Michale i Andrzeju, w imieniu koleżanki małżonki serdecznie Wam dziękuję, że doceniliście jej starania… 🙂 Nawiasem, była kiedyś niezłą sportsmenką, świetnie te nasze męczarnie rozumie….
Gratulacje ! Gdyby nie ta ’ zyciowka ’ w T1 byloby 10 i nascie . 🙂 Arka zona jest naprawde niesamowita ! Po mojej fatalnej kraksie na rowerze na trzy godziny przed startam w Suszu , natychmiast znalazla cos na dziure w moim lokciu i na bol zlamanego zebra . Mireczko, jeszcze raz: DZIEKUJE !!!!
Dziękuję wszystkim serdecznie. Najważniejsze, dla mnie jest to, że było naprawdę fajnie! Więc z czystym sumieniem polecam pełen dystans. Oczywiście w dniu +1 nie mogłem zejść ze schodów (wchodzenie nie było takie złe) itd. ale to przecież tak musi być. Z ciekawostek, wyłączając po tym wszystkim zegarek zakomunikował mi on, że należą się 45h odpoczynku…To mi wycenił wysiłek…Znając troszkę Arka, to jest on już jakby zdecydowany…;) Kuba, tak sobie napisałem to 9:30, bo jakoś wierzę, że przy takiej wiedzy jaką posiadłem w niedzielę 10h byłoby do zrobienia już teraz. Oczywiście to też takie sobie pisanie…a każdy dzień jest inny, każdy start jest inny, a przy takiej długości wysiłku efekt motyla może być nader aktualny. Znajomy startował w Holandii, jeszcze nic nie napisał, ale może go podpytam jak tam inauguracyjna impreza się udała.
Arek ale trasa jest tak wytyczona ze jak sie lekko zboczy to mozna sobie kawałek podbiegnąć a poza tym w sprzedaży są już okularki z kalkomanią więc możesz sobie kupić z rozgwiazdami i płyniesz jak po rafie.
Michał, ogromne gratulacje!!!! Zrobiles mega wynik!!! Rewelacja! Arku, plywalem teraz na 1/2 na Malcie w Poznaniu, wcale nie bylo tak zle. Tzn. bylo fatalnie pogodowo (wiatr, fale) ale nie odnioslem wrazenia, ze to bajoro:) Bardziej przeszkadzalo mi wyniesienie strefy zmian na jakas polane i trawe, i te dlugie dobiegi i wybiegi. Dojechalismy do Sopot. Przystanek przed Kalmar:) No i zaczyna sie od jutra… Bedzie sie dzialo:))))))
Pany, kusi mnie ten Poznań! Trochę przeraża Malta w kontekście 3, 8km plywania… bajoro! Dajcie chwilę na przemyślenia……
Aha no i cenowo jest całkiem przyzwoicie, sporo taniej niż IM
MKB jak chcesz łamać 9:30 to fakt swoje musisz przepracować, sam mam małą córkę i wiem, że wyrwać się w weekend na dłuższy trening łatwo nie jest. W sierpniu z IM jest jeszcze Holandia, ale zastanów się nad tym Poznaniem trasa zostaje taka jak w tym roku, no może po za bieganiem, wydłużają je po za Maltę trochę.
Graty Michał 🙂
Kuba, przyszłego roku 'obiecać’ nie mogę, ale może za dwa lata, jakby wciąż byli chętni. Te długie treningi jednak odrywają od małych jeszcze dzieci na prawie całe weekendowe dnie…a w tygodniu praca itd. Myślałem też o Kalmar na 2016 rok, ale trzeba być szybkim (z zapisami). O Kopenhadze słyszałem…że nie ma rewelacji (powiem szczerze, że ekipa IM w Danii jest taka sobie). To taki przegląd sierpnia, no ale może jakoś się uda inny termin…a może ten Poznań za rok:)
Tomasz ja też ale jestem otwarty na inne propozycje 😉
Już się cichcem ( Arek sorry za zbieżność) zapisałem jakiś czas temu.
Panowie no to może za rok Poznań, robią cały dystans, co Wy na to ? Termin dobry ostatni weekend lipca
Boguś, bingo! Nie tylko tri ale inne aspekty są ważne….!
Gratuluję świetnego wyniku i odważnych perspektyw :-). teraz dopiero skojarzyłem kim jest MKD. To przyjaciel Arka, który parę razy o Tobie wspominał snując plany na 2015 rok. Wyrazy uznania, Michale 🙂
Któż by się tego spodziewał w takiej lokalizacji…Sam mieszkam przy brzegu morza i mam pagórki z każdej strony, a jednak wciąż naiwnie wierzę, że wzdłuż brzegu lub w jego pobliżu powinno być płasko…Zdecydowanie, na początek analiza profilu, później decyzja…o ile analiza nie zajmie nam tyle czasu, że znowu wszystkie imprezy powykupują:)
Michale, ,,zrobiłem’ szybciej rower bo ani razu nie siusiałem…. 🙂 Za to Ty, chociaż biegam przyzwoicie, oczywiście jak na swój wiek…. wyprzedziłeś mnie jak Pendolino! 🙂 Masz potencjał i jeszcze ta młodość to jak najbardziej rokuje na te 9.30! Tylko pamiętaj, jak coś będziemy wybierać to wcześniej konieczna analiza profilu tras! :-))) Cały pobyt odkładam jako perełkę na półce wspomnień….
Piękny czas piękne emocje, gratuluję i życzę osiągnięcia kolejnego celu !
Gratuluję 'posmakowania’ kilku debiutów naraz. Co prawda nie wiem jeszcze jak smakuje pełen dystans ale wiem z wieloletnich doświadczeń ( nurkowo, windsurfingowo i wreszcie triathlonowych) jaką przyjemniość sprawia olanie pianki i to własnej. A na marginesie czy mógłbyś podpowiedzieć czy trzeba się spinać czasowo zeby coś wynająć w Legolandzie i jaki jest koszt dla 3 osobowej rodziny. Zapisałem się parę dni temu na Lego Challenge (po części dzięki Twojemu wpisowi) i zastanawiam się nad logistyką. W razie czego podaję swój mail – [email protected]. Pozdrawiam i gratuluję raz jeszcze.