Ponad 8 miesięcy przygotowań, treningi 4-6 razy w tygodniu, litry potu wylane na bieganiu i rowerze, litry wody wypite z Warszawianki i nareszcie się udało – ukończyłem swój pierwszy triathlon . Tak się akurat szczęśliwie złożyło, że to nie był tylko mój pierwszy raz, ale też pierwszy raz triathlonu w Warszawie na licencji WTC, czyli właściciela marki Ironman. Tym razem jednak nie był to dystans Ironman, ale dystans olimpijski w konwencji bez draftingu czyli 1,5 km pływania, 40 km na rowerze, oraz 10 km biegu, co razem daje 51,5 km.
Zawody dla mnie rozpoczęły się już poprzedniego dnia. Wyzwanie logistyczne, jakie postawili przed zawodnikami organizatorzy umieszczając jedną strefę zmian nad Zegrzem, a drugą w centrum Warszawy, było dla mnie szczególnie trudne do opanowania. Nie dość, że to mój debiut to jeszcze z dwoma strefami zmian. Do samego startu zastawiałem się, czy nic nie pomyliłem w workach T1 i T2 i czy na rowerze nie będę musiał jechać w butach biegowych, a biegać w rowerowych i do tego w piance 🙂
Meta wyścigu była gotowa już poprzedniego dnia i wyglądała bardzo kusząco, jedyne co trzeba zrobić to pokonać 51,5 km, a czerwony dywan znajdzie się pod moimi stopami.
Po wysłuchaniu odprawy technicznej, pojechałem nad Zalew Zegrzyński wstawić rower do strefy zmian. Aby nie tracić czasu na przekładanie żeli z worka T1 do kieszonek postanowiłem je przykleić taśmą do ramy roweru, a potem w trakcie jazdy przełożyć sprawnie do kieszonek. W każdym razie taki był mój plan.
Wiedziałem, że tej nocy się nie wyśpię – nawet gdyby udało mi się szybko zasnąć to i tak pobudka o 4:30 gwarantowała trudny poranek. Mimo adrenaliny i nerwów noc udało mi się przespać całkiem nieźle i już o 6:30 zameldowałem się na Placu Teatralnym, w całkiem niezłej formie, w shuttle busie wiozącym zawodników nad Zalew Zegrzyński. W trakcie godzinnej przejażdżki miałem okazje przemyśleć swoją strategię wzywania pomocy w trakcie pływania. Przede wszystkim trzymać się blisko kajaków z ratownikami, a po drugie nie wpadać w panikę tylko ponieść wysoko rękę i czekać na pomoc.
Po krótkiej odprawie i grupowym zdjęciu wraz z innymi zawodnikami Kuźni Triathlonu udaliśmy się na plażę do strefy rozgrzewkowej. Start mojej kategorii wiekowej był zaplanowany na 9:20 czyli 20 minut po zawodnikach PRO. Obejrzeliśmy start PRO i weszliśmy do zalewu na krótką rozgrzewkę, chociaż raczej powinienem to nazwać chłodzenie bo mimo, że podobno woda miała 19 stopni to czułem przez stopy i ręce jakby miała około 3 – była przeraźliwie zimna. 9:05 gotowi do startu w strefie przedstartowej usłyszeliśmy o jakichś problemach i przesunięciu startu o kilka minut. Po kilku minutach kolejne przesunięcie, potem następne o pół godziny. Jak się okazało bardzo słuszna decyzja organizatorów była podyktowana naszym bezpieczeństwem, ponieważ na trasie rowerowej znajdowało się coś co przypominało ładunek wybuchowy i musieliśmy czekać aż Policja i saperzy zabezpieczą teren. Co ciekawe zawodnicy PRO już od godziny byli na trasie.
W końcu się udało, z blisko godzinnym opóźnieniem wystartowaliśmy. Wiedziałem, że liczy się czas netto, a więc od przekroczenia linii startu, a nie od sygnału start więc nie spieszyłem się do wody, aby uniknąć typowej pralki i tłoku. Na początek ruszyłem żabką, aby uspokoić tętno i oddech oraz przyzwyczaić się do wody. Po kilkunastu metrach przestawiłem się na kraula i płynąłem spokojnie w stronę boi. Było dosyć tłoczno, a do tego moja nawigacja na wodach otwartych jest bardzo słaba, więc kiedy tylko zbliżałem się do boi przechodziłem do żabki aby ułatwić sobie nawigację i jednocześnie trochę odpocząć. Trasa była tak poprowadzona, że pierwsze 700 metrów praktycznie wypływaliśmy w głąb zalewu, dalej 100 metrów nawrotu i jeszcze raz 700 metrów z powrotem do brzegu. Taki sposób na łączenie żabki i kraula pozwolił mi na zachowanie sił i pewności siebie, że mam jednak szanse nie utonąć. Oczywiście styl mieszany nie jest najszybszy, ale plan był taki aby nadrobić na rowerze i bieganiu. W końcu po 36 minutach i 57 sekundach udało mi się szczęśliwie wydostać na brzeg i rozpocząć pierwszą strefę zmian.
Jak na debiut poszło całkiem nieźle, zdjęcie pianki i założenie kasku i butów rowerowych zajęły mi w sumie około 4 minuty. Od tej pory miało być już tylko łatwiej.
Na rower wyruszyłem z założeniem, że będę się starał trzymać średnią prędkość około 31 km/h, plan dosyć optymistyczny jak na debiut, ale w końcu do odważnych świat należy, plus widziałem, że mam co nadrabiać po pływaniu. Na początek zgodnie z planem chciałem odkleić żele i schować je do tylnej kieszonki. Tutaj pierwsza niespodzianka, przykleiłem je tak dobrze, że nie byłem w stanie się do nich dostać. Po ponad 15 minutach walki z taśmą klejącą w trakcie jazdy udało mi się do nich dobrać (to jednak nie jest sposób dla mnie). Jechało mi się bardzo dobrze i bez problemu trzymałem średnią lekko ponad 33 km/h. Trochę się bałem czy starczy mi sił na później, ale czułem się naprawdę dobrze. Trasa była wyjątkowa, najpierw malownicze okolice Warszawy, potem Most Północny i Wisłostrada – to było niesamowite uczucie jechać wyścig kolarski Wisłostradą. Ogromne podziękowania dla organizatorów i m. st. Warszawy, bo jak się domyślam było to bardzo złożone przedsięwzięcie logistyczno- organizacyjne.
Po 1 godzinie i 15 minutach dojeżdżając do kolejnej Strefy Zmian T2 wiedziałem, że będzie dobrze. Jak się później okazało udało mi się utrzymać średnią na poziomie 33,1 km/h. Tym razem nie marnowałem cennego czasu w strefie zmian i cała zmiana zajęła mi tylko 2 minuty i 28 sekund, a mogło być jeszcze szybciej gdybym wiedział, że buty rowerowe zostawiamy przy rowerze, a nie w worku, no cóż lekcja debiutanta.
Rozpocząłem bieg w bardzo dobrym tempie 4:30 i znowu trochę mnie to zestresowało, nie chciałem się spalić na pierwszych kilometrach. Fakt, że nogi na początku były jak z ołowiu, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało w trzymaniu dobrego tempa. Postanowiłem trzymać tempo w okolicy 4:45 co jak na moje możliwości było zadaniem całkiem wymagającym.
Dzięki wspaniałemu dopingowi kibiców i pięknej trasie wiodącej głównie przez okolice starego miasta biegło mi się jak na skrzydłach. Trudno byłoby mi utrzymać takie tempo na samym biegu, a tutaj po pływaniu i bieganiu udało się to bez problemu. Pokonawszy 10 kilometrów w czasie 45 minut i 46 sekund zameldowałem się na mecie z czasem końcowym 2:44:55 co jak na debiut i moje umiejętności pływackie bardzo mnie cieszy, a co najważniejsze jest to moja oficjalna życiówka.
Wykończony, ale bardzo szczęśliwy, po 30 minutach potrzebnych na dojście do siebie, odebrałem swoje rzeczy i wraz z moimi kibicami ruszyliśmy świętować.
Teraz już jestem pewny te ostanie 8 miesięcy nie poszło na marne, a ja wsiąknąłem na dobre. Jest coś magicznego i niepowtarzalnego w połączeniu tych trzech dyscyplin. W końcu nie bez powodu tysiące ludzi rezygnuje z innych rozrywek i poświęca często ponad 10 godzin tygodniowo na treningi. W moim przypadku to często rezygnacja ze snu, pobudki o 6:00 rano, poświęcanie godzin w weekend. Ja już to w 100% rozumiem, a moja rodzina powoli zaczyna rozumieć . Już nie mogę się doczekać Gdyni, a wiem, że łatwo nie będzie i mam wiele do poprawienia.
Oklaski!! Teraz to się dopiero zacznie:)
Good job!
Dzięki!!! @Andrzej tak Gdynia w tym roku. 🙂
Gratulacje!!
Gdynia juz w tym roku?
Gdynia juz w tym roku?
Gratuluje i 'zazdraszczam’ roweru.
brawo! 🙂
Brawo! Udany debiut! Będzie chrapka na więcej, więcej…. Powodzenia! 🙂