Jarosław Łabus startował w hawajskich mistrzostwach świata trzy razy. Miał szczęście rywalizować z najlepszymi na świecie. Jak sam mówi, Kona to nieprzewidywalne miejsce, w którym nawet najlepsi zawodnicy mogą mieć gorszy dzień. – Znam realia. Tam nawet bardzo dobrze przygotowany może nie wygrać – mówi.
ZOBACZ TEŻ: Triathlon kiedyś a dziś, czyli jak to wyglądało 40 lat temu? „To jak porównywanie Trabanta i Mercedesa”
Jarosław Łabus jest jednym z prekursorów triathlonu w Polsce. Ponad 40 lat temu startował w pierwszych zawodach w Kiekrzu. Wygrał drugie zawody na dystansie Ironman rozgrywane w Polsce. Trzy razy startował na Hawajach, gdzie miał okazję ścigać się legendami sportu.
W rozmowie z Akademią Triathlonu wspomina, jak wyglądał triathlon lat 80., jak zapamiętał Hawaje i jak trenowali zawodnicy, którzy nie mieli jeszcze szerokiego dostępu do całej dostępnej dzisiaj wiedzy. Rozmawiamy też o promocji triathlonu w Polsce.
Lech Jaroniec: Cofnijmy się do tych pierwszych triathlonowych zawodów w Polsce. Jak to było z tym dodatkowym okrążeniem na rowerze?
Jarosław Łabus: Tylko część z nas zrobiła dodatkowe kółko, ale niekoniecznie ci, którzy byli z przodu. Grupa była tak rozproszona, że nie było widać, kto przed tobą jedzie. Było tylko widać drogę, a nie do końca jakieś wskazania. Na trasie nie było pilota.
LJ: Wy sami wiedzieliśmy, że macie zrobić dwa kółka, czy to wyszło w ferworze walki i sędziowie kazali Wam jechać?
JŁ: Właśnie w tej walce. Na trasie pojawili się ludzie, do których podjechałem i mówię „proszę mi wskazać kierunek”. Nie wiem, czy ten kierunek był dobry, bo to mogli być przypadkowi ludzie. Ja te zawody nazywam taką „próbą triathlonu”.
LJ: Rok później były już zawody, na których wszystko było domierzone?
JŁ: Dostałem zaproszenie na drugi triathlon. Zadzwoniłem do poznańskiego TKKF-u i powiedziałem, że bardzo chętnie wystartuję, ale proszę, żeby były dwie rzeczy zrobione. Pływanie wpław przez Kiekrz z jednego brzegu na drugi (bez nawrotek, żeby ludzie się nie pogubili). Drugą rzeczą miał być pilot jadący na motocyklu, który wytyczał trasę zawodnikom. Te warunki udało się spełnić.
LJ: Jak wyglądał dystans tych drugich zawodów?
JŁ: Nie, to było 1.500 metrów pływania, 60 km roweru i 21 kilometrów biegu.
LJ: Czyli taka olimpijka-połówka…
JŁ: Korzystnie dla dobrze biegających i w miarę dobrze biegających. Trzeba było jednak półmaraton przebiec.
LJ: Przejdźmy do Hawajów. W mistrzostwach świata startował Pan trzy razy. To był 1987, 1988 i 1989 rok. Co najlepiej pamięta Pan z tamtych zawodów? To czas słynnego Iron War.
JŁ: Szczególnie miło pamiętam ten drugi start na Hawajach. Byłem w takim uprzywilejowanym boksie rowerowym. Rok wcześniej zająłem 59. miejsce. Startując później, miałeś numer zależny od tego, jakie miejsce zająłeś poprzednio.
Na wyciągnięcie ręki miałem rowery Marka Allena, Dave’a Scotta, Scotta Tinleya. Takich wielkich postaci. Byłem świadkiem tego, jak w 1987 roku jeszcze Dave Scott wygrał, bo na biegu Mark Allen dostał krwotoku. Później byłem świadkiem Iron War.
LJ: Ile osób startowało wtedy na Hawajach?
JŁ: Wtedy było to w granicach 1.500 lub 1.600 osób.
LJ: W tym roku mamy pewne nawiązania do Pana startu. Na Hawajach będzie aż trzech Polaków: Kacper Stępniak, Robert Wilkowiecki oraz Tomasz Szala. Śledzi Pan może ich wyniki? Ma Pan swoje typy?
JŁ: Jeśli chodzi o Hawaje, to nie pokuszę się o typowanie. Znam realia. Tam nawet bardzo dobrze przygotowany może nie wygrać. Mamy przykład właśnie Dave’a Scotta i Marka Allena.
LJ: To, że Robert Wilkowiecki już był na Hawajach ma duże znaczenie?
JŁ: Jest to na pewno duży plus. Czasem jedne zawody są jednak kompletnie niepodobne do drugich. Sama aklimatyzacja to połowa sukcesu, ale każdy z tych zawodników na tym poziomie trenuje w podobnych warunkach. Ja wystartowałem w tych zawodach, przylatując na trzy dni przed zawodami. Profesor Jerzy Smorawiński powiedział mi: „Jarek, po prostu nie wychodź z hotelu. Idź prosto na start. Jak trzy dni wcześniej będziesz chciał się zaaklimatyzować do różnicy czasu i temperatury, to staniesz zmęczony na starcie”.
LJ: Teraz robi się właściwie podobnie. Mówię o takich zawodach jak Hawaje, Lanzarote, takie ciepłe starty. Robią tak zagraniczni PRO. Przylatują na Hawaje last minute lub znacznie wcześniej.
JŁ: Czterdzieści lat czekałem, aż ktoś to potwierdzi (śmiech).
LJ: Czy dzisiaj jest jakaś technologia, wiedza lub coś podobnego, co chciałby Pan mieć w tamtych czasach?
JŁ: Wiedza na pewno, jeśli chodzi o metody treningowe. Ja sam dochodziłem do pewnych wniosków. Kiedy rozpoczynałem, to już wtedy było myślenie, że gdyby można nie spać, to ludzie trenowaliby 24 godziny na dobę. Nie ma jednak takie możliwości. Było więc pokonywanie ogromnej ilości dystansów.
Niektórzy próbowali stosować jakieś metody odnowy biologicznej, które też były po to, żeby… jeszcze więcej kilometrów przemierzać na treningach. Ta wiedza odnośnie do metod na pewno by nam się wtedy przydała. Ktoś powiedziałby, że cała ta elektronika, pomiary mocy, pomiary poziomu kwasu mlekowego i to, co robią w laboratorium. Ja byłem zawsze zwolennikiem naturalnego treningu. Takiego, gdzie samopoczucie, dyspozycja psychiczna i fizjologiczna odgrywały największą rolę. Podejmowałem taki wysiłek, do jakiego byłem przygotowany.
LJ: Ma Pan jakiegoś swojego ulubionego zawodnika?
JŁ: Zawsze kibicuję Polakom. Chciałbym, żeby ktoś z tej trójki pojawił się w TOP10 na Hawajach. To moje marzenie. Będę trzymał kciuki.
Teraz mamy też naszą olimpijkę Roksanę Słupek. Jest nadzieją na to, że jeżeli wytrwa, to na kolejnych igrzyskach olimpijskich będzie w TOP10. Jeśli nawet by jej się nie udało, to mam nadzieję, że będzie takim drogowskazem dla młodszych zawodniczek.
LJ: Rozmawialiśmy o tym utrzymaniu w triathlonie młodych zawodników. Liczymy na to, że właśnie takie zawodniczki jak Roksana przyciągną młode osoby do triathlonu. Potrzeba też wsparcia rodziny.
JŁ: Rodzice lub same zawodniczki może odpowiedzą sobie na pytanie: czy ja też mogę. Jest to duże wyzwanie. Musi zaangażować się rodzina, ale też sama zawodniczka.
LJ: Jeszcze takie pytanie o radę dla naszych czytelników. Jak mogą trenować i cieszyć się triathlonem jak najdłużej?
JŁ: Trzeba mieć pewną rezerwą. Bawić się, nie oczekiwać wyników od razu. Organizm sam „poprosi” o więcej. Jeśli nie, to będziemy mieli frajdę, że np. spotykamy się na zawodach. Każdy ma swoje bariery, które chce przełamać. Może rywalka lub rywalkę, z którymi chce wygrać.
LJ: Dziękujemy za rozmowę.