Niesamowite miejsca, wyzwania i nowe bodźce. Michał Kosmowski o triathlonowym katharsis, XTRI i drugim starcie na Hawajach

Michał Kosmowski wystartuje w mistrzostwach świata drugi raz. Pierwszy start był bardziej „turystyczny”, a zawodnik zapamiętał go, bo… przed startem ugryzł go pies! Teraz chce powalczyć o życiówkę na pełnym dystansie. Rozmawiamy o starcie w Konie, wyzwaniach triathlonu i tym, czym różni się XTRI od wyścigów Ironman.

ZOBACZ TEŻ: IRONMAN Cascais 70.3: Marta Łagownik na 5. miejscu!

W tym roku Michał Kosmowski weźmie udział w siódmych mistrzostwach świata w swojej karierze. Na Hawajach jest już drugi raz. Mówi, że chce wziąć swoisty rewanż i powalczyć nawet o najlepszy swój wynik na pełnym dystansie. Porozmawialiśmy z zawodnikiem o zagranicznych startach, triathlonie jako stylu życia i pójściu w kierunku XTRI (wygrał połówkę Blacklake w Czarnogórze), które zaowocowało tym, że weźmie udział w przyszłorocznym Norsemanie.

Grzegorz Banaś: To nie będzie Twój pierwszy start w Konie – startowałeś już w 2019 roku. Jak zapamiętałeś tamten wyścig?

Michał Kosmowski: Tak, to będzie mój drugi start na Konie. Jak wszyscy wiemy, Kona ma swoje specyficzne zasady – tutaj kluczowe jest doświadczenie. Pierwszy start traktowałem bardziej turystycznie. Sporo energii poświęciłem na zdobycie slota, poznanie długiego dystansu i miałem też plany turystyczne, co sprawiło, że nie postawiłem sobie wtedy konkretnych celów sportowych. Dodatkowo byłem już dość zmęczony na starcie. Pamiętam, że w 2019 roku, na dwie godziny przed wyścigiem, idąc do strefy zmian, ugryzł mnie pies. Teraz mogę się z tego śmiać, ale wtedy do śmiechu mi nie było. To połączenie pozytywnych i negatywnych emocji, a także brak doświadczenia, spowodowało, że nie był to mój udany start.

W tym roku przyjechałem w dużo lepszej formie – zarówno fizycznie, jak i mentalnie – bo to mój dziesiąty start na długim dystansie. Tym razem mieszkam bliżej startu, żeby uniknąć porannego spotkania z jakimś wkurzonym czworonogiem! (śmiech). Dlatego w tym roku mam już konkretne cele sportowe.

fot. Michał Kosmowski – archiwum prywatne.

GB: Na jednym ze zdjęć biegniesz na Energy Lab z wyraźnym grymasem bólu na twarzy. Hawajski klimat to wielkie wyzwanie. Pomyślałeś: chcę to przeżyć jeszcze raz po 5 latach?

MK: Jak spojrzysz na zdjęcia, to większość zawodników na tym etapie wyścigu wygląda, jakby cierpiała – po prostu takie robimy miny podczas biegu. A tak na poważnie, Energy Lab to połowa biegu i to właśnie w tych ostatnich dwóch godzinach zaczyna się prawdziwy wyścig. Czy bolało? Oczywiście! Ale to nic, na co nie bylibyśmy przygotowani. Wydaje mi się, że każdy, kto zapisuje się na wyścig na długim dystansie, w jakimś stopniu lubi ten ból i wyzwanie. Osobiście nie mam z tym problemu – są ciężkie momenty, ale dla mnie to swoista forma katharsis.

GB: To będzie Twój siódmy start w mistrzostwach świata. Który z dotychczasowych zapamiętałeś najlepiej?

MK: Och, to trudne pytanie. Każdy z tych startów był wyjątkowy i zapadł mi w pamięć. Na pewno start w St. George, Utah, na mistrzostwach świata, był szczególny, bo zająłem tam 25. miejsce w kategorii wiekowej w naprawdę trudnych warunkach. Osobiście uważam, że było ciężej niż na Konie. Był to najtrudniejszy start, w jakim brałem udział, ale doceniam go również za to, że miałem okazję zwiedzić i zobaczyć wiele w zachodnich stanach USA, co było niesamowitym doświadczeniem poza samym wyścigiem.

GB: Czy na Konę poleciałeś z jakimiś założeniami? Chciałbyś poprawić swój wynik z 2019 roku, czyli 10:06:28? Czy to bardziej chęć zmierzenia się ponownie z tą legendą Hawajów?

MK: Tak, mam kilka założeń pobocznych i jeden główny cel. Poprawa mojego wyniku z 2019 roku to absolutne minimum – uważam, że jestem w stanie pokonać tę trasę dużo szybciej. Plan maksimum to ustanowienie nowego rekordu życiowego na dystansie Ironman. Od dawna nie startowałem na płaskiej trasie, więc jeśli warunki będą sprzyjające, mam na to realne szanse. Oczywiście, wiele zależy od aury, która na Hawajach odgrywają największą rolę. 

GB: Skąd pomysł na to, aby zadebiutować w wyścigach XTRI? Po prawie 10 sezonach w triathlonie szukałeś nowych wyzwań?

MK: W zasadzie to był spontaniczny pomysł, żeby wziąć udział w losowaniu na start w Swissman 2023, który od dawna był na mojej 'bucket list’. Zainspirowała mnie ekipa z Krakowa, która startowała tam rok wcześniej. Spodobała mi się ta odmiana i oderwanie od ścigania się na płaskich trasach. W przyszłym roku zaliczę Norsemana, a co dalej – zobaczymy.

fot. Michał Kosmowski – archiwum prywatne.

GB: W jednym ze wpisów napisałeś. „Lubię długo i mocno trenować”. Skąd po 10 latach w tym sporcie, taka motywacja do dalszych treningów i startów?

MK: Ja po prostu lubię się ścigać i trenować. Oczywiście, czasami mam momenty, kiedy mam tego dość, ale w tym roku zimą, kiedy nie trenowałem z powodu złamania zmęczeniowego kości stopy, zrozumiałem, jak bardzo brakowało mi tej struktury i reżimu, który narzuca poważne podejście do triathlonu. Co roku pojawiają się nowe bodźce, wyzwania, cele, nowi ludzie, a czasem nawet głupie zakłady. Dodatkowo triathlon daje mi możliwość odwiedzenia miejsc, do których pewnie bym inaczej nie trafił, jak choćby Žabljak w Czarnogórze i góry Durmitorskie. To wspaniała sprawa! To po prostu triathlonowy styl życia.

fot. Michał Kosmowski – archiwum prywatne.

GB: Ten sezon jest dla Ciebie chyba w ogóle bardzo specjalny, wymagający i jednocześnie długi. Wróciłeś po kontuzjogennej zimie, startujesz w XTRI, a jednocześnie jeszcze w dwóch mistrzostwach świata – Hawaje i Taupo. Skąd bierzesz energię, ale też odpowiedni mental na takie starty?

MK: O dziwo, sezon naprawdę rozkręcił się dla mnie dopiero teraz. Poważne treningi zacząłem od obozu w Monte Gordo w lutym. Z Tomkiem, po tych kilku latach współpracy, doszliśmy do wniosku, że nie będziemy się spieszyć i w pierwszej połowie roku pobawimy się na krótszych dystansach – olimpijkach i ćwiartkach – które nie wymagają długiej regeneracji po starcie, więc można je łatwo wpleść w bloki treningowe. Do tego dochodzi natychmiastowa satysfakcja ze ścigania się z kolegami z AG na większych prędkościach, co mnie mocno nakręca na kolejne bloki treningowe i starty. Dlatego do połowy roku skupiłem się na krótszych dystansach, a dopiero od tego momentu zaczęły się większe objętości. Pierwszą połówkę w tym roku zrobiłem dopiero na początku września w Poznaniu.

GB: Wróćmy na moment do Twojego sukcesu na połówce Blacklake. Opisałeś te zawody, ale chciałem zapytać: jak z Twojego punktu widzenia porównałbyś „ekstremalność” tego startu właśnie do Kony i Hawajów?

MK: To trochę jak porównywanie jabłek do pomarańczy. Wspólne mamy trzy dyscypliny, ale ich specyfika jest zupełnie inna. Ironman na Hawajach to przede wszystkim walka z wysokimi temperaturami, wilgotnością i trasą, która, choć przewidywalna, wcale nie ułatwia życia. Na Hawajach liczy się każda sekunda – walczymy o utrzymanie tempa, rywalizując z najlepszymi na świecie.

W XTRI natomiast warunki atmosferyczne to totalna loteria. Wyścig odbywa się w otwartym ruchu, co wymaga ciągłego podejmowania decyzji i dostosowywania się do zmieniających się warunków na trasie. Dodatkowo tempo jest znacznie wolniejsze, a logistyka bardziej skomplikowana – musisz mieć wszystko przy sobie, jak w Solo Point 5 (połówka), albo polegać na swoim zespole wsparcia na pełnym dystansie. Czas jest tu elementem pobocznym, bo stawka startujących jest mniejsza i ścigasz się bezpośrednio o konkretne miejsca – co jest fajne. Poza tym Ironman to wielka korporacja, gdzie jesteś dość anonimowym klientem, natomiast w XTRI wszyscy się znają lub kojarzą, a atmosfera jest bardziej rodzinna.

GB: Pytanie na Koniec. Masz już za sobą masę zagranicznych startów. Jest takie miejsce, gdzie np. trasa, atmosfera, ale też np. jakiś element turystyczny, sprawiają, że koniecznie chcesz tam wrócić?

MK: Myślę, że takim miejscem jest Challenge Roth – to chyba najlepsze zawody, w jakich brałem udział. Organizacja, kibice i trasa są po prostu rewelacyjne. Na pewno chcę tam kiedyś wrócić, zwłaszcza żeby jeszcze raz podjechać w szpalerze kibiców krzyczących ci do ucha na Solar Hill. Za pierwszym razem, gdy to zrobiłem,  miałem łzy w oczach. To niesamowite przeżycie, które polecam każdemu. 

GB: Dziękujemy za rozmowę. Trzymamy kciuki za start w Konie!

Grzegorz Banaś
Grzegorz Banaś
Redaktor. Lubi Lionela Sandersa i nowinki technologiczne. Opisuje ciekawe triathlonowe historie, bo uważa, że triathlon jest wyjątkowo inspirującym sportem, który można uprawiać w każdym wieku. Fan dobrej kawy i książek Jamesa S.A. Corey'a.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,816ObserwującyObserwuj
22,000SubskrybującySubskrybuj

Polecane