Od kanapowca do sportowca

Zdecydowana większość triathlonistów amatorów wywodzi się z biegania lub jazdy na rowerze. Część z nich być może kiedyś trenowała pływanie. Tym sposobem wyłaniał się naturalnie najmocniejszy dla nich etap triathlonu. A ja? Grałam w tenisa… Rekreacyjnie, godzinę tygodniowo.

Z czasem, gdy zabrakło przeciwników, okazało się, że wolna godzina też zniknęła. I tak stałam się jedną z tych osób, które 'nie mają czasu’ na sport. Brzmi znajomo?

Tyle było istotniejszych spraw. Studia, szkoła muzyczna. Tak dużo czasu pochłaniały. Cały możliwy. Tłumaczyłam się tak przed sobą i innymi, którzy próbowali mnie zaktywizować, przez 7 lat. Jest takie powiedzenie: 'Jak ktoś chce to znajdzie sposób, jak nie chce – znajdzie powód’.

Przyszedł jednak moment, że studia się skonczyły. A mi skończyły się argumenty. Poszłam więc do sklepu i kupiłam ładne (!) buty do biegania 🙂 Takie białe, do wszystkiego będą pasować. Nie planowałam ich wtedy brudzić, specjalnie kurzyć… Błoto? Wykluczone, przecież są białe. W niemal czystych butach przebiegłam przez pół roku 83 km. Wtedy wydawało mi się to całkiem niezłym osiągnięciem. W końcu dopiero zaczynałam, nie wszystko od razu. Mówi się, że w sporcie trzeba powolutku. Dlaczego w takim razie czułam niedosyt? W duchu mialam wrażenie, że się oszukuję. Nie było zbytnio odkrywcze powiedzenie sobie, że moje uprawianie sportu jest śmiechu warte. Zaczęłam więc szukać dla siebie miejsca. 

 

I znalazłam! Ten przełomowy moment nastąpił 28 grudnia 2010 roku, chwilę przed godziną 1:54, w której wysłałam mail do koordynatora Akademii Triathlonu z pytaniem, czy jest dla mnie szansa 🙂 Trochę się przestraszyłam odpowiedzi, że jednak była. Dopiero wtedy wyobraziłam sobie ilość kilometrów jaką muszę pokonać, aby start w Suszu na dystansie Half Ironman pół roku później był dla mnie realny. Decyzja jednak zapadła w momencie pisania pierwszego maila, przed lustrem. Wycofanie z pomysłu jawiło mi się jako ambicjonalna klęska. A kto lubi je ponosić na własne życzenie? Zmierzyłam się ze swoim, 'zwariowanym’ wg niektórych, pomysłem i poszłam na inauguracyjny trening pełna optymizmu, że spotkam tam podobnych do mnie poziomem wytrenowania amatorów. To dopiero była zwariowana myśl! 🙂 Po 5 minutach biegłam chyba siłą woli próbując dogonić grupę w ciemnościach. Tacy to amatorzy! 🙂

 

Pierwszy trening był tak intensywny, jak napawający wielkim entuzjazmem. Oczywiście, że zostałam.

A dziś? Mogę patrzeć na pamiątkowy medal ukończenia zawodów triathlonowych w Suszu.

 

Każdy może. Naprawdę.

 

Powiązane Artykuły

4 KOMENTARZE

  1. Pani Adrianno, dobrze, że jest na AT damski punkt widzenia :-)) i kobiecy blog. Ja jestem na etapie 'decyzji’ albo po triathlonowemu stania na brzegu przed startem, ale białe buty czekają w sklepie może i na mnie? 🙂 Gratuluję obu tekstów. Bardzo mi się podobają 🙂 Pozdr

  2. Adrianno to nie prawda !!! W naszym kraju większość amatorów pochodzi od sportu pilotowego !!! Oczywiście od telewizora !

  3. A tak, zapomniałam o tym krótkim epizodzie 🙂 To było chwilę przed tym, kiedy porządnie mnie odstawiłeś 😉

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,813ObserwującyObserwuj
21,500SubskrybującySubskrybuj

Polecane