Czas na drugą historię akcji „Oddajemy klawiaturę polskim Hawajczykom”. Tym razem rolę narratora przejmuje Dariusz Drapella.
Do pierwszego startu Mistrzostw Świata IRONMAN pozostało już tylko 13 dni. Na słynnej hawajskiej plaży kolejny już raz w historii stawią się triathloniści z całego świata. Każdy z nich pokona dystans Ironmana (3,9-180-42,2 km), podczas którego ścigać się oni będą o tytuły najlepszych.
To moment walki z rywalami, z upływającym czasem i samym sobą. Do tego momentu prowadziło wiele różnych dróg – tyle, ile zawodników wstawi swój rower do strefy zmian w Kailua-Kona. Każda z nich jest inna i wyjątkowa.
I z tej okazji właśnie powstała akcja „Oddajemy klawiaturę polskim Hawajczykom”, która pozwala polskim age-grouperom opowiedzieć swoją historię kwalifikacji na mistrzostwa.
Drugim triathonistą, który staje się narratorem, jest Dariusz Drapella – „Iron Dario”.
Późne początki w triathlone
Zabawę z triathlonem zacząłem dość nietypowo i późno. Nietypowo, bo od „połówki” Ironmana (1,9-90-21,1 km) w Gdyni, na rok przed zawitaniem „M z kropką” do Polski. Późno, bo miałem 57 lat. Ponieważ jako dzieciak pływałem nieźle (w wieku 10 lat srebrny medal mistrzostw Polski i kilka rekordów okręgu), wiedziałem, że w Zatoce Gdańskiej przepłynę 1900 m.
Roweru też się nie bałem, bo sporo jeździłem rowerami „turystycznie”. Natomiast w ogóle nie wiedziałem, ile sił mi zostanie na półmaraton i co będzie znaczył w moim przypadku limit 8 godzin. Wystartowałem praktycznie bez przygotowania, „na żywioł” nieomal prosto po powrocie z morza. Jestem kapitanem żeglugi wielkiej i pływałem wtedy na statku operującym w pobliżu Szetlandów.
Zrobiłem tę pierwszą „połówkę” w 6 godzin. Postanowiłem poprosić o prowadzenie świetnego trenera maratończyka z wieloma sukcesami – Piotra Suchenię. Wiedziałem, że najbardziej muszę popracować nad bieganiem (i do tej pory tak zostało). Umówiliśmy się, że Piotr przygotuje mnie do Ironmana.
Debiut na pełny dystansie
Na debiut wybrałem ambitnie Zurich w roku 2016, gdy miałem 59 lat. Pływało się w pięknym słodkowodnym jeziorze, a trasa rowerowa była bardzo ambitna (3,5 tys. m przewyższenia z dwoma podjazdami pod sławną „Bestię” i „hardbreakera”).
Okazało się, że w tym moim debiucie, gdybym był o 39 dni starszy (i przynależał do grupy M60-64) zdobyłbym slota na Hawaje. To dało mi do myślenia oraz nadzieję, że mając rok treningów przed sobą, znając już dobrze warunki startowe w Zurichu (trasę, logistykę) w kolejnym roku, gdy będę „najmłodszy” w grupie wiekowej, mam szansę na kwalifikacje na Hawaje.
W sumie niewiele się pomyliłem w tej kalkulacji. Zająłem 2. miejsce, ale slot był jeden… Od debiutu w Zurichu poprosiłem Monikę Smaruj, znaną świetną triathlonistkę i trenerkę ze „Smaruj na Trening Team”, u której trenowałem pływanie, by zajęła się mną „kompleksowo”.
W Zurichu pod koniec lipca 2017 do slota zabrakło niewiele. Powodów było kilka – m.in. śmierć mojego wspaniałego ojca – Andrzeja Drapella, na dwa tygodnie przed startem.
Może jeszcze jeden IRONMAN?
Bezpośrednio po zawodach, będąc jeszcze „w gazie”, stwierdziłem, że jest możliwość zapisania się na IM Wales (początek września 2017). Monia tupała nogami, że za mało czasu na regenerację, ale uzgodniliśmy, że wystartuję. Tamtego startu nie zapomnę długo. Fatalna pogoda, jeden z najgłębszych niżów, bardzo zimno, silny wiatr i deszcz. Prawie połowa zawodników się wycofała.
Do tego na paru zjazdach ktoś, kto nie lubi triathlonistów, rozlał olej. Organizatorzy zdążyli tylko wystawić tablice ostrzegawcze „Take care – oil on the road”, ale wielu z nas leżało na zakrętach (ja też).
Na metę wpadłem pierwszy w mojej grupie wiekowej, ale cieszyłem się zwycięstwem tylko 4 minuty. Okazało się, że drugi zawodnik w mojej grupie wiekowej wszedł do wody 5 min po mnie (był rolling start) i wygrał ze mną o 65 sekund. Bolało bardzo, ale przynajmniej nauczyłem się szanować każdy element triathlonu (ze strefami zmian w szczególności), co później nieraz zaowocowało wysokimi lokatami na podium.
Natychmiast po Walii przeryłem kalendarz zawodów IM i znalazłem IRONMAN Mar del Plata – pierwszy historyczny pełny dystans IM w Argentynie na początku grudnia. Monia kategorycznie się nie zgadzała – twierdziła, że autorytet jej jako trenerki się zawali, a ja nie zdążę się zregenerować. Doszło do rozstania, choć ciągle bardzo się lubimy.
Zdeterminowany, by ukończyć wyścig
Na dwa miesiące zajął się mną Tomek Kowalski, gdyż nie chciałem zrobić jakiegoś poważnego błędu w przygotowaniach do startu „ostatniej szansy” (gdy byłem najmłodszy w AG). W Argentynie żarło świetnie. Z wody wyszedłem pierwszy w grupie, na rowerze miałem „dzień konia”. Z radością cisnąłem ponad 40 km/h na płaskiej trasie i to na odcinkach z wiatrem.
Żarło, żarło i… Zdechło. Na 127 km złapałem solidną dziurę na szytce w przednim kole. Mleczko nie wystarczyło, naboje ze sprężonym powietrzem zadziałały na krótko. Byłem tak zdeterminowany, by nie zejść z trasy, że moim pierwszym dylematem było, czy te brakujące 53 km do końca roweru biec z rowerem w ręku boso, czy w butach z blokami spd.
Wyszło na to, że około 15 ostatnich kilometrów jechałem całkowicie bez powietrza, licząc się, że zrujnuję cenne koło karbonowe. Patrzyłem tylko na licznik, czy przypadkiem nie biegłbym szybciej. Maraton zacząłem szybciej, niż planowałem, ale i tak wystarczyło tylko na 2. miejsce. Czułem się jak Cezary Pazura (WIECZNIE DRUGI) i nie liczyłem na slota, których było mniej niż w Walii.
Wspaniała niespodzianka czekała mnie na drugi dzień w czasie rozdawania slotów. Okazało się, że z powodu niewielkiej ilości kobiet startujących w Argentynie (mniej niż 100) – wyjątkowo moja grupa wiekowa licząca ponad 20 osób miała przyznane 2 sloty.
Wymarzony slot i pierwsze Hawaje
Moja radość była nie do opisania. Te trzy pełne dystanse IM w jednym roku kalendarzowym i 2. miejsca z czasami bliskimi zwycięzcom dały mi pierwsze miejsce w globalnym IRONMAN ALL WORLD ATHLETE i jak to nazywam — świadectwo „z czerwonym paskiem”. Klasyfikowanych było ponad 3200 triathlonistów w grupie wiekowej M60-64.
Na Hawaje po raz pierwszy pojechałem w 2018 roku. W mojej kategorii wiekowej startowało 72 dziadków. Zająłem 27. miejsce z czasem 11:36, borykając się ze skurczami przywodzicieli już na 90 km roweru i cierpiąc niemiłosiernie na biegu (szczególnie od sławetnego Energy Lab).
Klimat na Hawajach jest niewiarygodnie gorący, jest duża wilgotność powietrza. A to wymaga dłuższej aklimatyzacji i zdrowia konia. Mam nadzieję, że tamto doświadczenie plus doświadczenie tegoroczne z jedynych poza Hawajami Mistrzostw Świata IRONMAN (St. George, 7 maja 2022) zaprocentuje w tym roku.
Na mecie w Utah nie pojawiło się około 35% zawodników. Bardzo ambitna trasa rowerowa – przecudna widokowo, ale z konkretnymi podjazdami, nie tylko w sławnym Snow Canyon i szalenie męczący bieg (praktycznie bez odcinków po płaskim, za to w temperaturze do 38 stopni) wykończyły wielu.
Niespodziewany slot
Pomimo grudniowej dość poważnej operacji kolana i niewielkiej objętości biegowej przed Utah, udało mi się zająć 4. miejsce w grupie wiekowej. Co mnie bardzo zaskoczyło, uzyskałem jedynego slota na Hawaje (pierwszy i trzeci już sloty mieli. Drugi stwierdził, że „nie będzie się kopał z koniem” i jeden męczący start na MŚ IM w 2022 mu wystarczy).
Jednym słowem moja powtórna droga na Hawaje trwała zaskakująco krótko, aczkolwiek była wyboista, gdyż slota na IM UTAH zdobyłem w Portugalii 23.10.2021 z bólem kolana, który nie pozwolił nawet na sen przed startem.
Nie poddaję się zbyt łatwo i na Hawajach też lekko skóry nie oddam, choć wiem, że konkurencję mam bardzo silną. W tym roku to będą „polskie Hawaje” – leci nas ponad 80 – absolutny rekord.
Spodziewam się wielu bardzo dobrych występów m.in. Roberta „Wilka” Wilkowieckiego – naszego świetnego prosa oraz Marcina Koniecznego – obstawiam, że zrealizuje on swój długoletni plan ponownego zdobycia tytułu mistrza świata – tym razem w kategorii M50.
Zakładam też wspaniały start Ani Lechowicz i bardzo się cieszę, że będzie mi dane być świadkiem tych (i innych) startów. Wszystkim życzę rewelacyjnych startów, PB i radości ze spełnienia marzeń. Do rychłego spotkania na Big Island!
P.S. Dziękuję wszystkim, którzy mi kibicują i pomagają, by na Hawajach nie przynieść wstydu.
ZOBACZ TEŻ: Oddajemy klawiaturę polskim Hawajczykom #1 – Wojciech Szyp