Oddajemy klawiaturę polskim Hawajczykom #7 – Jacek Marciniak

Zanim trafił do triathlonu i zdobył slota na Hawaje, był pływakiem, a później koszykarzem. Czas na siódmą historię z cyklu “Oddajemy klawiaturę polskim Hawajczykom”, która należy do Jacka Marciniaka. 

Zdaje się, że zegar coraz szybciej odlicza czas do wyczekiwanych dwóch dni, podczas których rozegrają się Mistrzostwa Świata IRONMAN. 8 października na słynną hawajską trasę wyruszą mężczyźni PRO oraz age-grouperzy, wśród których znajdzie się m.in. Jacek Marciniak.

Jest on triathlonistą, który zawalczy o podium w kategorii M45-49. Na co dzień Jacek pracuje w branży Automotive jako Country Sales Manager. Po godzinach spędza czas na basenie, na rowerze i na bieganiu. Ale nie tylko. Sprawdźcie, jaką drogę musiał pokonać Jacek, by znaleźć się na najsłynniejszej wśród triathlonistów wyspie. To on opowiada siódmą historię z cyklu “Oddajemy klawiaturę polskim Hawajczykom”. 

Zaczęło się od pływania i koszykówki 

Można powiedzieć, że sport był ze mną niemal od zawsze. Tak więc w mojej historii nie będzie faktów, jak to wyrwałem się z rąk otchłani i zatracenia. Nigdy nie miałem problemów z nadwagą, nie nadużywałem alkoholu, a tym bardziej innych używek. 

Za dzieciaka pływałem, będąc w klasie sportowej — później już jako zawodnik WKS Śląsk Wrocław. Przygodę z basenem zakończyłem na początku I klasy liceum, kiedy to w połowie latach 90. pochłonęła i zafascynowała mnie koszykówka — ta zza oceanu NBA, jak i z naszego krajowego podwórka. 
 
Przypomnę, że były to czasy MJ i Chicago Bulls oraz wielkiego wówczas koszykarskiego Śląska Wrocław z takimi zawodnikami jak Adam Wójcik, Maciej Zieliński czy Dominik Tomczyk. A ja przecież urodziłem się właśnie we Wrocławiu. W koszykówkę grałem niemal 15 lat i swój ostatni mecz rozegrałem w 2. ligowym zespole KS Siechnice, którego trenerem był Jarosław Zyskowski, ojciec naszego obecnego reprezentanta Polski Jarka Zyskowskiego juniora.

Jacek Marciniak na rowerze
źródło: archiwum prywatne

Potem było kolarstwo 

Po koszykówce było kolarstwo, ale jako pasjonat nigdy zawodnik. Zresztą zawsze ta dyscyplina bardzo mi się podobała. Zaznaczę tylko, że kolarstwo, a nie indoor cycling. Ja jestem z pokolenia, kiedy rower kojarzył się z przygodą, odkrywaniem nieznanego, a nie awatarami i wirtualnym światem. 
 
Jeżdżąc na rowerze, udało mi się trochę kultowych przełęczy przejechać i wystartować w kilku międzynarodowych wyścigach. Kiedy Czesław Lang zaczął organizować Tour de Pologne dla amatorów, to od razu postanowiłem wziąć udział. To było niesamowite przeżycie. Szukałem ciągle nowych kolarskich wyzwań. Jeździłem m.in.: po Alpach, Dolomitach i Pirenejach. 
 
Staram się do teraz wybierać co roku jeden wyścig kolarski, który jest wyzwaniem i dobrym challengem. Jednym z wyjątkowych startów był wyścig dla amatorów na trasie klasyka Mediolan-San Remo o długości 300 km. To była niezwykła przygoda dobra na kolejną rozmowę. [śmiech] 

W końcu przyszedł czas na triathlon 

W międzyczasie jakoś naturalnie po przebiegnięciu 3 ulicznych maratonów przyszła pora na triathlon. Zadebiutowałem w 2011 podczas Pucharu Polski w triathlonie RAWA Mazowiecka. 
 
Było wesoło. Całego wyścigu nie pamiętam. Zapamiętałem tylko, że dałem z siebie wszystko na rowerze. 5-10 zawodników jechało mi na kole, a ja próbowałem łączyć dwie grupy. W międzyczasie wypadł mi bidon. Kiedy dobiegłem do T2 i założyłem buty do biegania, to myślałem, że pójdę w krzaki i zwymiotuję. Oczywiście popełniłem wtedy masę błędów, ale najważniejsze jest to, że udało mi się dobiec do mety. Przygoda była niesamowita i wpadłem w tri, jak śliwka w kompot. 

Jak łatwo policzyć, z triathlonem jestem już 11 sezonów. Do dzisiaj najpiękniejsze wspomnienia mam ze startów na MŚ IM 70.3 w RPA 2017 roku, w Roth 2017, gdzie po raz pierwszy ukończyłem dystans Ironmana w SUB10 (09:57:30). Dobrze wspominam również triathlon ALPE d’ HUEZ we Francuskich Alpach. No i oczywiście start na IRONMAN Lanzarote, który pozwolił mi na start na Hawajach. W sumie to były chyba najcięższe zawody w mojej amatorskiej karierze. 
 
Nie bez kozery IM Lanzarote uznawany jest za najcięższy na świecie i porównywany do zawodów w Konie. Zresztą niedługo się o tym przekonam! Nie sposób też nie wymienić ostatnich zawodów, na których osiągnąłem do tej pory największy sukces. IRONMAN Finland 2022 ukończyłem na 1. miejscu w kategorii M45-49. Było to wspaniałe uczucie i zwieńczenie kilkuletniej samodzielnej ciężkiej pracy!

Jacek Marciniak dobiegający na metę
źródło: archiwum prywatne

Pasja i pomoc innym 

Realizując sportową pasję, która chcąc nie chcąc, zawiera w sobie sporo egoizmu, angażuję się także w pomoc niepełnosprawnym. Kilka lat temu zostałem ambasadorem wrocławskiej Fundacji Potrafię Pomóc i wystartowałem już trzykrotnie w zawodach triathlonowych z niewidomym zawodnikiem Andreyem Tikhonovem

Takie działania pozwalają mi trochę spojrzeć na życie z innej strony i są również możliwością dania czegoś od siebie. 

 Prowadzę także bloga endutrition.pl i na SM znajdziecie mnie pod tym właśnie adresem. Publikuję tematy o szeroko pojętej aktywności fizycznej, ale też pojawia się tam temat odżywiania. Sam za pomocą metody prób i błędów szukałem własnego sposobu na zdrowie odżywianie. Jednak nie skupiałem się na żadnej „diecie”. Staram się nie używać tego słowa. 
 
Preferuję bardziej zdrowe nawyki żywienia. Ten temat jest mi dosyć bliski, bo zawsze pojawiał się przez całe moje sportowe życie. Przecież bez dobrego paliwa daleko się nie zajedzie. Pomimo tego, że ludzie mają coraz większą wiedzę w tym obszarze, to mają problem z doborem odpowiedniego sposobu odżywiania do danej dyscypliny. Więc moją ideą zawsze było dzielenie się własnymi doświadczeniami właśnie między innymi w tym zakresie. 
 
Ostatnio bardzo bliskim tematem jest dla mnie fizjologia sportu, a konkretniej sportów endurance i to obecnie wraz z triathlonem jest moją pasją. Od 7 lat jestem trenerem sam dla siebie. Nie jest to komfortowe, ale pozwala mi na zgłębienie tajników metodologii. 

Prowadzę również autorski projekt treningowy customizowany konkretnie do jednostki. Przecież każdy z nas jest inny i prowadzi zupełnie różny styl życia. Nadrzędną zasadą naszego podejścia do treningu jest „Quality Over Quantity”, takie podejście pozwala mi mieć pod opieką maksymalnie kilka osób.

Jacek Marciniak
źródło: archiwum prywatne

Joga dobra dla triathlonistów 

Dodatkowo chcę pokazać, że obok rozwoju fizycznego możliwy jest też ten duchowo-mentalny. Od kilku lat uprawiam jogę. Joga pozwala mi przede wszystkim mimo upływającego wieku nadal podnosić swój poziom sportowy. Po prostu jestem jak wino. [śmiech] Jogę polecam wszystkim. Może jest mi łatwiej, bo moja partnerka Sylwia jest instruktorką jogi. Więc nie mam wyboru [śmiech]. 

Staram się nie traktować triathlonu zadaniowo i to właśnie próbuję przekazać swoim podopiecznym. Oczywiście każdy ma inny powód, dla którego wchodzi do triathlonu, ale średnia kariera triathlonisty amatora trwa 3 lata. Niech każdy odpowie sobie szczerze, dlaczego tak krótko? 
 
Ja chcę z nim przeżyć jeszcze nie jedną przygodę. Chcę się bawić triathlonem jak najdłużej. Jeśli w wieku 65 lat ten sport nadal będzie mnie bawił, to super. Dlatego staram się bardzo dbać o odnowę biologiczną w szerokim tego słowa znaczeniu. Z wiekiem człowiek trudniej się regeneruje. Staram się spać minimum siedem godzin, bo wiem, że sen to jest darmowa regeneracja. 

Cieszy mnie bardzo fakt, że po 11 latach nadal jestem „głodny”. Fascynuje mnie stały progres, a teraz jadę po nagrodę, o której nie boję się użyć tego słowa, marzyłem od kilku lat. Pytanie co po mistrzostwach świata? Na refleksje i podsumowania jednak przyjdzie czas podczas długich jesiennych wieczorów. Nie narzucam sobie jakiejś dużej presji od startu na Hawajach. Mam oczywiście swoje założenia oraz plany A, B. A nawet i C. [śmiech] 

Start na Hawajach traktuje to jako nagrodę za ciężką pracę. Po mistrzostwach wracam do kraju i przygotowuję sprzęt do zimy, bo moją drugą pasją w tym okresie jest skitouring i turystka górska. 

Korzystając z okazji, pozdrawiam Bartosza Huzarskiego i moich kolegów z triathlonowego podwórka — Roberta Wojnara oraz Marcina Pacholaka i oczywiście Wilka, z którym niedługo zobaczę się na Big Island. Trzymajcie kciuki i Allez!

ZOBACZ TEŻ: Oddajemy klawiaturę polskim Hawajczykom #6 – Michał Twarowski

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,744ObserwującyObserwuj
16,300SubskrybującySubskrybuj

Polecane