Rozszalałem się nieco. Po weekendowych zawodach, które kolejny raz obserwowałem z bliska dopadło mnie uczucie mobilizacji i wstydu. Bo wstyd się przyznać, ale zakochałem się po raz wtóry. Tylko jak można się nie zakochać gdy wstaje się o 6 rano by o 7 popatrzeć na ludzi którzy przy temperaturze 10 stopni C (!) ochoczo wbiegają do wody na czterokilometrową 'rundkę’, później dla odmiany 180 km rowerem i na dokładkę maraton. Ironman to cel sam w sobie. Daleka do niego droga, ale nie bardziej wyboista niż pierwsza lepsza polska dróżka osiedlowa.
To jest tak, że zawody się kończą a mobilizacja pozostaje. Fantastycznie jest obudzić się rano w poniedziałek i cały dzień uśmiechać na myśl o basenie, o bieganiu, o rowerze. Dziś nie mogłem się zbytnio skupić w pracy bo byłem podekscytowany myślą o treningu. Rację mają Ci którzy mówią, że to narkotyk.
Ostatnio rozmawiałem o triathlonie ze znajomym, który przy jakiejś okazji wytknął mi, że ciągle gadam tylko o jednym. Mówie mu: musisz spróbować, wtedy zrozumiesz. Wykręcał się, mówił, że nie ma czasu, nie ma siły. Zaproponowałem: zacznijmy biegać rano. Pierwszego dnia – katorga. Po tygodniu – entuzjazm, trochę śmiechu. Po dwóch tygodniach – wieczorny telefon 'chodź na basen’. Zarażony. Jest nas dwóch. Na razie tylko 'man’i’. Za jakiś czas, mam nadzieję, z dodatkiem 'iron’ w tym tytule.
Kapitalny tekst. Motywuje do treningu i… do lepszego wpisu na blogu 😉
Gdybym nie zaczęła trenować ponad pół roku temu, to teraz na pewno bym to zrobiła 🙂 Wniosek jest jeden – trenowanie triathlonu to dobra decyzja!
Jestem pod wrażeniem, bardzo dobry wpis, pochłonął mnie w całości! Czekam na więcej! 🙂