Patrycja Jasińska: „Ja już zrobiłam swoje i teraz zamierzam się dobrze bawić”

PJ: Pamiętam Cię i Twojego męża. No właśnie okazało się, że nie był częściach, nie był potrzebny serwis do złożenia roweru. Zostałam wprowadzona w błąd przez osobę z serwisu w Polsce, która składała mi rower do walizki i zapewniała mi, że sama sobie na pewno z tym nie poradzę. Nie nazwałabym tego akcją ratowniczą, a raczej nauką składania roweru czasowego.

Okazało się, że nie ma w tym żadnej filozofii, a osoba z Polski wprowadziła mnie w błąd. Dzięki Marcinowi Błaszczykowi ja i mój chłopak już wiemy, jak to się robi. Przy składaniu roweru po Bilbao, czy pakowaniu roweru teraz do Utah, nie było więc żadnego problemu.

KS: Tym razem było łatwiej? Rower już gotowy do ścigania?

PJ: Zdecydowanie, teraz w Utah sama złożyłam sobie rower. Nie było z tym żadnego problemu.

KS: W sumie, jak już jesteśmy przy tym temacie… Kobiety mają przyklejoną łatkę „sierotki”, jeśli chodzi o mechanikę. Bo to przecież zajęcie dla facetów… Przyznam szczerze, że jeśli wiem, że nie muszę sama tego robić, oddaję swój rower w ręce męża i to on się bawi w rozkładanie i składanie. Ale jak trzeba, to nie boję się ubrudzić sobie rąk. Jak to jest w Twoim przypadku?

PJ: Przyznaję, że przed Bilbao również sama sobie przykleiłam taką łatkę „sierotki”, ale to tylko dlatego, że nigdy wcześniej tego sama nie robiłam. Teraz kiedy Marcin na spokojnie, pokazał mi, co i jak zrobić, poradziłam sobie.

Na co dzień należę do bardzo samodzielnych kobiet, tak że przykręcenie kilku śrubek, tarcz hamulcowych, kół, pedałów czy koszyków na bidony nie było problemem. Ale wiem, że to wszystko zależy od typu walizki oraz roweru. Ja ze swoim nie mam już problemu i nie boję się ubrudzić.

KS: Miałaś kiedyś jakąś wpadkę, jeśli chodzi o „samo majstrowanie” przy rowerze?

PJ: [śmiech] Tak, zdarzyło mi się kilka lat temu, jak jechałam nad morze rowerem miejskim z przyjaciółką. Zakładając wtedy przednią sakwę na kierownicę, pociągnęłam linkę od hamulca i około 40/50 km jechałam na zaciśniętym hamulcu. A odkąd jeżdżę na szosie i TT nie miałam jakichś spektakularnych przygód. Bo rozładowane przerzutki na rowerze czasowym podczas zawodów chyba się nie liczą?

KS: Zostawmy już ten rowerowy temat i skupmy się na zbliżających mistrzostwach. Jak w ogóle czujesz się, z tym że w zasadzie już za chwilę staniesz na starcie takiego wyścigu?

PJ: Czuję się świetnie. To mój ostatni start w tym sezonie. Ja już zrobiłam swoje i teraz zamierzam się przede wszystkim dobrze bawić. Nie oznacza to jednak, że nie dam z siebie maxa. Chodzi o to, że nie narzucam sobie presji ze względu na to, że są to mistrzostwa świata. Jak dla mnie, to zawody jak każde inne i dam z siebie tyle, ile tego dnia pozwoli mi moje ciało.

KS: Udział w takiej imprezie zapewne wiąże się z pewnymi wyrzeczeniami i samodyscypliną. Co było najtrudniejszym aspektem podczas przygotowań/wylotu?

PJ: Chyba nie było nic takiego szczególnego. Ja na co dzień jestem bardzo konsekwentna i zdyscyplinowana. Wiem, czego chcę, do czego dążę. Nie odpuszczam i dążę do obranego celu, ale słucham też swojego ciała, które po Bilbao zaczęło mówić „dość”.

Przed wylotem ciężko było mi pogodzić się z tym, że będę musiała na ponad dwa tygodnie zamknąć moją firmę, którą de facto teraz rozkręcam. Ten wyjazd w tym nie pomaga. Ale już się z tym pogodziłam — w końcu niecodziennie zdobywa się slota na mistrzostwa świata.

KS: Zauważyłam na Twoim profilu, że mieszkasz w typowo amerykańskim domu, który tak przy okazji wygląda naprawdę świetnie. No i jak z filmu… Czy co rano po osiedlu jeździ młody chłopiec na rowerze i rozwozi gazety?

PJ: Tak, dom jest przepiękny. Nie zauważyłam, żeby jeździł. Ale za to wokół są przepięknie wystrojone domy już na Halloween.

KS: W zasadzie jesteś tam dopiero drugi dzień, jednak może jest coś, jakaś różnica, która uderzyła Cię w amerykańskiej kulturze?

PJ: Generalnie cały czas czuję się, jakbym była w FILMIE. Wszystko jest tu dosłownie takie, jak w filmach i serialach. To niesamowite uczucie.

KS: Czy Amerykanie szanują rowerzystów?

PJ: Myślę, że tak. Jeździ tu obecnie sporo triathlonistów i wydaje mi się, że Amerykanie już się do nas przyzwyczaili.

KS: To będzie ostatni start w tym sezonie. Co zrobisz, kiedy dotrzesz na metę?PJ: Pewnie jak zawsze wbiegnę z uśmiechem na twarzy i po drodze zbiję pionę. Po przekroczeniu mety być może rozpłaczę się ze szczęścia, a w duchu będę wdzięczna sama sobie za wykonanie dobrej roboty. I jak zawsze od razu podziękuje mojej trenerce za wspaniałe przygotowanie, a chłopakowi, rodzinie i przyjaciołom za wsparcie i trzymanie kciuków.

KS: Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia!

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,813ObserwującyObserwuj
21,600SubskrybującySubskrybuj

Polecane