Paulina Klimas: „Ja potrafię być cierpliwa i to w sobie lubię”

W ubiegły weekend udało jej się znaleźć w czołówce elity kobiet na PŚ w Bergen. Tydzień wcześniej wywalczyła kolejne mistrzostwo kraju. Jeszcze wcześniej zajęła 12. miejsce podczas ME. Mowa o Paulinie Klimas – aktualnie najwyżej sklasyfikowanej polskiej triathlonistce.

Ostatnio dużo ona podróżuje i jest jeszcze bardziej zabiegana, niż zazwyczaj, jednak udało nam się złapać ją na krótką chwilę i porozmawiać na temat jej ostatnich startów.

Kamila Stępniak: Dwa tygodnie temu dodałaś do swoich osiągnięć trzeci tytuł mistrzyni Polski. Wczoraj zajęłaś 11. miejsce na PŚ w Bergen. Masz teraz dobrą passę. Widziałam, że przed startem w Norwegii bałaś się „wszystkiego”. Czego jednak najbardziej?

Paulina Klimas: Najbardziej chyba zimnej wody! W tym roku późno zaczęłam sezon i na wszystkich startach było ciepło. W Norwegii była zimna woda i niezbyt wysoka temperatura powietrza. Nie wiedziałam, co robić przed startem — czy rozgrzewać się w wodzie i nie mieć „szoku” po wskoczeniu do wody, ale marznąć w mokrej piance, czy nie wchodzić do wody, ale męczyć się na pierwszych metrach pływania. Wybrałam pierwszą opcję i na szczęście na start wyszło słońce i w kurtce udało mi się trzymać temperaturę ciała.

KS: Nie taki jednak diabeł straszny… Okazało się, co się okazało. Było o tym, czego się obawiasz, więc dla równowagi powiedz, co najlepiej będziesz wspominać po pobycie (nie tylko zawodach) w tym wyjątkowym mieście – z tego, co widziałam, jest na liście UNESCO, więc musi robić wrażenie.

PK: Cały wyjazd będę wspominać dobrze. No może oprócz cen. [śmiech] Wiadomo, jeśli start Ci dobrze idzie, to zapamiętujesz to miejsce w samych pozytywach. Bergen to przepiękna miejscowość, a kibicie na trasie byli niesamowici. Słyszałam też dużo polskich kibiców i to było bardzo miłe.

KS: Podobno Norwedzy lubią kostkę brukową… Było to widać podczas etapu kolarskiego. Czy po weekendzie znienawidzisz ten rodzaj nawierzchni?

PK: Większość trasy przebiegała po bruku, przez co już i tak na maksa techniczna była jeszcze cięższa. To był mój najcięższy wyścig w życiu, jeśli chodzi o etap kolarski. Nie było czasu na nic. Ja np. pływam w zatyczkach do uszu i zazwyczaj wyciągam je albo na dobiegu do strefy, albo na początku roweru. Tam wyciągnęłam jedną dopiero po 15 km, także można sobie wyobrazić, co się tam działo.

KS: Nie mogłabym nie nawiązać do Twojego bardzo dobrego występu sprzed kilkunastu dni podczas Mistrzostw Europy w Monachium. Zajęłaś tam 12. miejsce. Jak obstawiałaś swoje szanse na ten start? Na jaki wynik „po cichu” liczyłaś przed startem?

PK: Przed startem staram się nie nakładać na sobie presji, zwłaszcza w tym sezonie, po tym wszystkim, co przeszłam i po tym jak ciężko było mi się do niego przygotować. Nie miałam żadnych oczekiwań, poza tym, żeby dać z siebie sto procent. Ale wiadomo, zawsze gdzieś z tyłu głowy ma się jakiś wynik i tak bardzo „po cichu” myślałam o TOP20 –  TOP15 brałabym w ciemno. Jak widać, zaskoczyłam samą siebie i nie tylko. To 12. miejsce jest bardzo dobrym wynikiem.

KS: Uważasz, że jeśli nie kraksa części grupy liderek podczas etapu kolarskiego, wciąż miałabyś szanse na tak wysoką lokatę?

PK: Triathlon to szalona dyscyplina. Są bijatyki w wodzie, kraksy na rowerze, defekty, problemy w strefach zmian… To wszystko jest wpisane w tę dyscyplinę. Nie uważam jednak, żeby to miało wielki wpływ na mój wynik. Z dziewczynami z mojej grupy nadrabiałyśmy straty od pierwszej pętli, a najwięcej nadrobiłyśmy na ostatniej — tam szła naprawdę bardzo mocna robota.

KS: Trasa w Monachium, tak jak i w Bergen była trudna technicznie i naprawdę wymagająca. Jak się na takich trasach czujesz?

PK: Osobiście wolę takie trasy. Jeśli ktoś jest mocny w tej dyscyplinie, to sobie poradzi. Na łatwych technicznie trasach można się przewieźć. Na tych ciężkich trzeba być cały czas skupionym, przesuwać się do przodu i wykonywać bardzo mocną pracę.

KS: Trzeci sezon współpracujesz z Mateuszem Kaźmierczakiem i to właśnie pod jego okiem Twoja forma widocznie wzrosła. Powiedz, co zmieniłaś, że nabrałaś takiego „rozpędu”?

PK: To już pytanie raczej do trenera. To on układa plan, a ja tylko, albo aż go realizuję. A tak z nietreningowego podejścia, to na pewno zmieniła się moja mentalność i pewność siebie. Dobre wyniki i progres budują człowieka i nakręcają go do ciężkiej pracy.

KS: Jakbyś miała wskazać trzy najmocniejsze strony swojego trenera, co to by było?

PK: Przede wszystkim cierpliwość. Potrafi on też zachować spokój w najważniejszych momentach, kiedy ja coś „odwalę” – a to się często zdarza [śmiech]. Nie wywiera również na mnie presji, a wręcz ją ze mnie ściąga.

KS: A u siebie? Sądzisz, że co w Twoim podejściu do treningów i sportu w ogóle sprawia, że udaje Ci się sukcesywnie „piąć w górę”?

PK: Chyba też cierpliwość. Tego nigdy w moim sportowym życiu mi nie brakowało, a to bardzo ważna cecha. Zawsze, nawet kiedy nie szło, kiedy były kontuzje i kiedy wszystko się wali, ja potrafię być cierpliwa. I to w sobie lubię.

KS: Aktualnie zajmujesz 45. miejsce w rankingu olimpijskim, ale jeszcze sporo startów przed Tobą. Twoje szanse na Paryż są więc naprawdę duże. Myślisz o tym na co dzień? Czy starasz się nie wywierać na sobie presji?

PK: Wiadomo, że to jedno z moich największych marzeń i ciężko o tym nie myśleć, jednak staram się na co dzień nie wywierać na sobie presji. To dopiero początek kwalifikacji, a wiemy, że w triathlonie są one długie i ciężkie. Dużo się może zdarzyć przez ten czas. Jednak teraz te dwa dobrze punktujące starty dodają pewności siebie.

KS: Mówiłaś, że igrzyska to jedne z Twoich największych marzeń. Jakie są więc inne?

PK: Nie lubię mówić o marzeniach. Wolę zamieniać je w cele i się nimi zbytnio nie dzielić. Jeśli się spełnią, to wtedy Wam powiem.

KS: Powiedzmy, że pojedziesz do Paryża. Co potem?

PK: Jeszcze nad tym nie myślę. Nie uciekam tak daleko w przyszłość. Zobaczymy, jak będzie ze zdrowiem i motywacją.

KS: Pamiętam, że trzy lata temu pod koniec sierpnia wzięłaś udział w wyścigu kolarskim, a dokładniej w Górskich Szosowych Mistrzostwach Polski. Zajęłaś 8. miejsce w kategorii PRO. Jak wspominasz ten start? Co najbardziej utkwiło Ci w pamięci?

PK: Chyba mój gigantyczny zjazd energetyczny na ostatniej pętli — przez to, że za mało jadłam. Gdyby nie to, że finisz był na górze i tam czekał mój tata, to raczej bym tam nie wjechała.

KS: Czy jest jakaś różnica pomiędzy jazdą w peletonie kolarskim a jazdą w peletonie triathlonowym?

PK: Oczywiście, że jest — przynajmniej porównując wyścigi, w których brałam udział. Przede wszystkim nie ma aż takich przepychanek, chociaż w triathlonie dziewczyny też już jeżdżą coraz bardziej agresywnie. W triathlonie na rowerze spędza się mniej czasu na rowerze i buduje się przewagę, przez co ciągle jest mocno. W kolarstwie były momenty, że jazda była „spokojna”. Ale tak jak mówię, brałam udział tylko w trzech wyścigach kolarskich w kategorii PRO i to 3 lata temu, wiec ciężko mi się wypowiadać.

KS: I na koniec — pochodzisz ze Śląska. Co śląskiego najbardziej lubi „dziołcha”?

PK: Wszystko! Uwielbiam po obozach i startach wracać do moich Ćwiklic, do rodziny. Tam najszybciej się regeneruję. A typowo „śląskiego” to oczywiście roladę, kluski śląskie i modro kapusta.

KS: Dziękuję bardzo za rozmowę i z całą redakcją trzymamy kciuki za wszystkie Twoje kolejne starty.

ZOBACZ TEŻ: Kontuzja, plan na Konę i powiększenie rodziny. Agnieszka Jerzyk opowiada o szybkim powrocie

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,772ObserwującyObserwuj
19,100SubskrybującySubskrybuj

Polecane