Piotr Ławicki to jeden z zawodników PRO, którzy walczyć będę w przyszłą niedzielę [17 lipca] o medale Mistrzostw Polski na dystansie średnim podczas wyścigu w Poznaniu.
Trenujący z GVT zawodnik zdradza nam, jakie są jego przemyślenia o zbliżających się zawodach oraz dzieli się z nami m.in. tym, jakie jest jego największe sportowe marzenie.
Kamila Stępniak: Chodzą pogłoski, że zmieniona zostanie formuła MP w Poznaniu na duathlon. Co oznaczałoby to dla Ciebie? Podejrzewam, że będziesz w niewielkim gronie zawodników, którym będzie to bardzo „na rękę”?
Piotr Ławicki: Nie do końca „na rękę”. Całe przygotowania poświęcone były pod to, żeby zdobyć medal mistrzostw Polski w triathlonie. Szczyt formy był przygotowywany właśnie na ten weekend. Jeżeli formuła zawodów zostanie zmieniona, to zniesiona zostanie ranga mistrzowska imprezy. Jestem w życiowej formie i bardzo szkoda by mi było, jeśli okaże się, że nie będę mógł walczyć o swój upragniony pierwszy w życiu medal mistrzostw Polski w triathlonie.
KS: Kogo, a może czego obawiasz się najbardziej w niedzielę?
PŁ: Największymi faworytami do zwycięstwa pozostaną niezmiennie jak co roku: Tomek Brembor i Kacper Stępniak. To ich trzeba obawiać się najbardziej. Poza tym mam do nich również największy szacunek poza trasami wyścigów. To wspaniali rywale i niezwykłe osobowości, które uwielbiam.
KS: Sądzisz, że formuła duathlonu zapobiegnie draftingowi, czy wręcz przeciwnie – zwiększy się prawdopodobieństwo „nieprzepisowego oszczędzania się” na rowerze?
PŁ: Myślę, że formuła zawodów nie ma absolutnie żadnego wpływu na drafting wśród zawodników PRO. Moim zdaniem może pomóc wzmożona kontrola ze strony sędziów i brak „taryfy ulgowej”. Jeśli recydywiści zostaliby kilka razy z rzędu ukarani, to na pewno zmieniliby styl jazdy.
Wyświetl ten post na Instagramie
KS: Jakiś czas temu zmieniłeś trenera z Tomka Kowalskiego na Zbyszka Gucwę. Zdradzisz nam, czy była to dobra decyzja?
PŁ: Współpracę z GVT rozpocząłem mnie więcej od grudnia zeszłego roku. Czas i wyniki rozliczą, czy to była dobra decyzja. Na tę chwilę jestem bardzo zadowolony ze współpracy i świetnie dogaduje się z Pauliną i Zbyszkiem. Czuje się w GVT jak w jednej wielkiej rodzinie, gdzie Paulina i Zbyszek są niczym „rodzice”.
KS: Podczas Challenge Gdańsk byliśmy świadkami tego, jak na biegu odradzasz się niczym feniks z popiołów. Jak to się stało? Wydawać by się mogło, że już wszystko „pozamiatane”, a Ty po zejściu z roweru wrzuciłeś nie drugi, nie trzeci, a czwarty bieg – i to dosłownie!
PŁ: Ławiccy nigdy się nie poddają. Jestem w tym sporcie 17 lat i doskonale już wiem, że słabe pływanie i rower nigdy nie przekreślają szans na dobry bieg. Schodziłem z roweru na odległej pozycji, a wyścig ukończyłem jako szósty. Załapałem się jeszcze na kasę i zrobiłem slota na start w Samorin. Większość polskich zawodników na pewno zeszłaby z trasy na moim miejscu.
W Polsce mamy niestety modę na schodzenie z trasy w wypadku niepowodzenia. Ja robiłem swoje i opłaciło się to. Mój brat w zeszłym roku z powodu „kapcia” na trasie kolarskiej w Malborku stracił kilkanaście minut, a skończył z brązowym medalem – trochę się na nim wzorowałem.
KS: Wszyscy kojarzą Cię z charakterystycznego pomarańczowego stroju CCC. Jak trafiłeś na słynny team i jak wygląda Wasza współpraca?
PŁ: Pomarańczowe barwy CCC, reprezentuję już od siedmiu lat. Wraz ze współpracą na tle sportowym, jestem zatrudniony w firmie na umowę o pracę na pół etatu. Dzięki temu mam spokój i płynność finansową, co pozwala na trenowanie. Nie jestem, co prawda w pełni zawodowym sportowcem, ale niezmiernie cieszę się z tego, co mam i staram się wycisnąć z czasu na trening tyle, ile mogę.
Lubię o sobie mówić, że jestem zawodowcem na pół etatu. Marzę o tym, żeby kiedyś móc oddać się treningom na 100%, ale najpierw muszę na to zapracować — wtedy wsparcie się znajdzie.
W firmie znalazłem się dwa lata po tym, jak mój brat trafił tam na tych samych warunkach. „Wciągnął” mnie tam i jestem mu za to bardzo wdzięczny. Wszystko dzięki dobroci i pasji do sportu Pana Dariusza Miłka – któremu bardzo dziękuję.
KS: Czy dobrze pamiętam, że podczas pandemii zepchnąłeś triathlon na dalszy plan i skupiłeś się na bieganiu? Dlaczego?
PŁ: Tak, taki był mój pomysł na pandemię. Imprezy biegowe na bieżni odbywały się bez zakłóceń, a ja byłem głodny ścigania. To była ciekawa przygoda. Wiele się nauczyłem, a objętość i jakość wybieganych kilometrów procentują do dzisiaj. 1500 metrów na bieżni to było niesamowite przeżycie — polecam każdemu. Nigdy tak nie cierpiałem na mecie.
Wyświetl ten post na Instagramie
KS: Pływanie to Twoja najsłabsza dyscyplina – tego nie da się ukryć. I choć w zbliżający weekend Ci się ono prawdopodobnie nie przyda, powiedz, jakie masz plany na to, by nieco „podpłynąć” do przeciwników?
PŁ: Ufam planom moich trenerów i jestem cierpliwy. Wierzę, że kiedyś odczaruję to pływanie. Ostatnio czuję się wyjątkowo dobrze w wodzie i liczę na to, że jednak będziemy mogli popłynąć w Poznaniu.
KS: I na deser – nie oszukujmy się, na pewno zamierzasz wygrać w niedzielę. Podejdźmy jednak do tego z innej strony: jaki byłby najgorszy możliwy scenariusz dla Ciebie, według którego potoczyłby się wyścig?
PŁ: Nieoczekiwany pechowy przebieg zdarzeń, na który nie miałbym wpływu. Czyli (ODPUKAĆ!!!) defekt roweru, kapeć, kraksa itp. To są najgorsze rzeczy mogące pokrzyżować nam wyścig — zwłaszcza jeśli nie mieliśmy na nie wpływu. Na nic, poza pechem, nie można wtedy zrzucić winy. Często nawet na siebie nie można, a to jest najgorsze.