Pobiec jak mKONA, czyli Susz Triathlon 2014

Wakacyjny wyjazd do Susza powoli staje się naszą tradycją. Rok temu (mimo, że startowałem w niedzielę na dystansie sprinterskim) spędziliśmy tam cały weekend. To wtedy pierwszy raz zobaczyłem wyścig na dystansie ½ IM. Pomyślałem sobie, że za rok sam tu wystartuję i będę jednym z tych herosów, którzy zmagali się nie tylko z rywalami oraz dystansem ale także z piekielną pogodą (w Suszu podczas triathlonu zawsze jest upał – taka tradycja suska). Jak to zwykle u mnie bywa: postanowienie = 100% realizacji. Mało tego – ustaliliśmy, że Kasia w Suszu zadebiutuje w tri i będzie ścigać się w sprincie. Wielki weekend się zapowiadał. Kasia miała zaliczyć debiut a ja miałem złamać granicę 4:30 w ½ IM. Szczerze mówiąc byłem przekonany, że uda nam się bez większych problemów zdobyć oba wyznaczone cele. Wiedziałem, że Kasia jest znakomicie przygotowana do ukończenia dystansu a dla mnie 4:30 powinno być formalnością. Nie wziąłem tylko kilku spraw pod uwagę. Życie zweryfikowało plany i założenia.


10462877 10201321459598238_5342199663984446074_n


Wyjazd zaplanowaliśmy w piątek rano. Nie lubię robić nic na ostatnią chwilę. Chciałem wieczorem już mieć wszystko ogarnięte, leżeć na wyrku i w spokoju obejrzeć sobie mecz w TV. Do pensjonatu w Prabutach przybyliśmy w okolicach 12. Szybko się rozgościliśmy, zjadłem to co miałem w planie i pojechaliśmy na miejsce startu. Wiele się nie zmieniło w ciągu roku. Jezioro to samo, bruk ten sam, trybuny w tym samym miejscu, strefa zmian i meta też. Pogoda dopisała i było idealnie. Usiedliśmy sobie na pomoście, rozmawiając cały czas o czekających nas wyzwaniach. Po kilkudziesięciu minutach udaliśmy się do biura zawodów aby odebrać mój pakiet startowy. Expo może i nie powalało ale w każdym cm3 powietrza czuć było triathlon – nic więcej nam nie było potrzeba! Na hali spotkaliśmy Profesora i Kosę Lubię te rozmowy przedstartowe – wtedy tylko triathlon się liczy a osoby spotkane kilka razy w życiu są nam bliższe niż mogłoby się wydawać.


10491173 10201322189696490_5800427035346142304_n


10478215 10201322189896495_5220306699541712380_n


W dzień startu, jak to zwykle bywa: pobudka, toaleta, śniadanie, kawa, strój startowy i jestem gotów do walki. Czułem się znakomicie. Nawet o nogę się nie bałem. Do mojej kontuzji już się przyzwyczaiłem i raczej nie uda mi się jej w 100% wyleczyć do momentu roztrenowania, który planuję w październiku i listopadzie. W Suszu byliśmy o 7:30 (trochę późno ale Kasia SUSZyła włosy, więc nie miałem nic do gadania ;p). Napompowałem koła, napełniłem bidony, sprawdziłem czy wszystko gra. Wszystko grało! Spacerek nad jezioro i można było powoli zakładać piankę (ZEROD VANGUARD – super pianka, polecam!). Po chwili już pływałem, woda była ciepła i mętna – dla mnie w porządku. Oby tylko popłynąć swoje, bez przygód wyjść z jeziora i wsiąść na rower.


Start pływania odbywał się z wody, z pod pomostu. Było ciasno ale nie tragicznie. Pierwsze 200m to lekka pralka, później płynąłem bez problemów sam. Jedna bojka, druga bojka, trzecia bojka… już sam nie wiem ile ich było. Pływanie zleciało szybko i bez problemów. Szczerze mówiąc myślałem, że popłynę w 34min. Wychodząc z wody byłem przekonany, że mi się to udało. Patrzę na zegarek: 37 z przodu! Szok! Ale jestem słaby – pomyślałem sobie. Co się stało? Przecież płynąłem swoje, już nic nie kumałem. Okazało się, że stoper jakimś cudem włączył mi się 2min przed startem i cały wyścig pokazywał mi o te 2min gorszy czas niż miałem w rzeczywistości. Miło się rozczarowałem na mecie, o tym później.


Czas pływania: 35:12


SUS40 185_2014

 

W T1 poszło nieźle, szybko chwyciłem FUJI (tricarbon.pl – jeszcze raz wielkie dzięki za wsparcie) i do boju! Wsiadając na rower, usłyszałem tylko: „Petelski co tak wolno’. No ładnie, fajny doping! Zdaje mi się, że był to mKON ale pewności nie mam (dla niezorientowanych: mKONA to Marcin Konieczny, ten Marcin Konieczny).


SUS40 4350_2014


Mimo wszystko zacząłem kręcić swoje. Czekały mnie 4 pętle po 22,5km. Wiedziałem, że trasa w samym Suszu jest ciężka, bo dużo kostki i kilka zakrętów. Jasne jest, że w takich miejscach nie rozwijam w pełni swoich skrzydeł, więc tylko czekałem na prostą drogę aby móc zacząć wyprzedzać. Miejsca i czasu na rozkręcenie nogi było sporo. Dałem czadu jak tylko wyjechaliśmy z miasta. Wyprzedzałem lawinowo na 1 kółku. Przed 1 nawrotką spojrzałem sobie tylko ile mam straty do Troki – 9min! Masakra! Paweł mnie prześladuje, jeszcze ani razu z nim nie wygrałem! Miałem nadzieję zrobić to w Suszu ale z taką stratą po pływaniu jest to praktycznie niemożliwe. Dalej cisnąłem swoje, czułem moc w nogach i ani na chwile nie odpuszczałem. Jechało się znakomicie. Dziury, kostka – wszystko to miałem gdzieś. Nie zwracałem uwagi na sprzęt. Po 2 kółkach wiedziałem, że jadę na świetny wynik a granica 4:30 pęknie z łatwością (oczywiście jeżeli nic złego nie stanie się na biegu).


SUS40 1267_2014


W miasteczku co chwila słychać było doping znajomych (Aga i Kuba – słyszałem was!!! ) i nieznajomych – dzięki wielkie! Na 3 pętli stało się coś, co zepsuło mój cały wysiłek i w jednym momencie przekreśliło szanse na zrobienie wyniku, który miałem w planie. Złapałem gumę. W pierwszej chwili chciałem rzucić rower w krzaki, zrezygnować i dać się odholować motocyklowi, który akurat wtedy podjechał i się zatrzymał (była to ekipa z Polsat Sport, o czym dowiedziałem się dopiero na mecie). Postanowiłem jednak zmienić dętkę i walczyć dalej. Nie wiem ile czasu zajęła mi zmiana, mogę jedynie podejrzewać (zachowam to jednak dla siebie). Wiem, że szło mi niezbyt szybko. Nerwy i adrenalina nie pomagają podczas wykonywania tej czynności. Nie miałem ze sobą jakiegoś super zestawu naprawczego: zwykłą ręczną pompkę z Decathlonu, 2 łyżki i dętkę. I jeszcze te przejeżdżające obok rowery, które przed chwilką z łatwością wyprzedzałem. Coś strasznego, uczucie nie do opisania, milion myśli w głowie. Jakoś trzeba było sobie z tym wszystkim poradzić. Po jakimś czasie siedziałem z powrotem na siodełku, mając pewnie 4 atmosfery w tylnym kole i ponad 40km jazdy przed sobą. Spojrzałem na zegarek i szybko sobie przekalkulowałem, że mam szanse na zrobienie życiówki (4:39 z Gdyni). Oczywiście stoper cały czas wskazywał 2min do przodu więc nie wiedziałem, że mam jeszcze zapas. Panowie z Polsatu jechali ze mną jeszcze chwilę a ja znowu wyprzedzałem tych, którzy śmignęli koło mnie gdy miałem pitstop w krzaczorach. Nie było przyjemnie wyprzedzać tych samych zawodników drugi raz. Tylko mi to uświadamiało ile minut straciłem. Myślałem jeszcze o Kasi, która na bank się martwi, że mnie jeszcze nie ma w Suszu. Mijając ją po 3 pętli, widziałem jej zrezygnowaną minę i usłyszałem pytanie: „co się stało?’. Odpowiedziałem krótko, że „guma’ i pojechałem na ostatnią pętle. Z Kasią był jakiś facet, który krzyknął mi, że i tak jest niezły czas. Później się okazało, ze to Marcin Konieczny dodawał mi otuchy. Chciałem, żeby część rowerowa już się skończyła. Miałem dość. Byłem zmęczony nie fizycznie ale psychicznie. Uwalone ręce od smaru leżały sobie na lemondce i przypominały mi o stracie, której już nie odrobię. Byłem naprawdę strasznie wkurzony. Wiedziałem, że jak w T2 zegar będzie wskazywał 3:10, to zrobię życiówkę. Gdzieś tam w podświadomości siedziała mi jeszcze myśl, że gdy pobiegnę jak mKON to złamię 4:30. Wystarczy pobiec jak mKON…


Czas roweru: 2:30:20


W T2 Kasia krzyknęła mi, że jeszcze wszystko możliwe. Mój stoper pokazywał 3:09, jej 3:07. To dlatego tak krzyczała. Wystarczyło pobiec na 1:23 i granica 4:30 złamana. Wtedy o tym nie wiedziałem i od początku biegu liczyło się tylko zrobienie życiówki. Zresztą nawet jakbym wiedział to i tak by się nie udało. Na trasie było za gorąco, za dużo podbiegów a ja nie jestem w życiowej formie biegowej. Wylałem wszystkie swoje żale krzycząc coś do Kasi i pobiegłem.


Po pierwszych krokach uświadomiłem sobie, że nie będzie lekko. ½ IM to jednak jest dużo większe obciążenie niż 1/4IM, na których biega mi się bardzo szybko. Tutaj znowu było człapanie (tak jak w Gdyni przed rokiem). No nic, trzeba było zawalczyć i biec ile sił w nogach oraz płucach. Pierwsze podbiegi dały się we znaki. Było bardzo ciężko, czułem się już zajechany. Ale kto się nie czuje zajechany na biegu podczas 1/2IM przy takiej temperaturze? Na trasie mKON wszystkim dodawał otuchy, po drugim kółku nawet podawał mi lód. Doradził abym włożył go sobie w gacie na „czwórki’. Jednak co doświadczenie to doświadczenie – dzięki Marcin, pomogło! Na każdym bufecie polewałem się wodą, piłem i jadłem. Generalnie cały wyścig się odżywiałem, jestem z tego bardzo zadowolony. Nie miałem, żadnych dolegliwości żołądkowych, może poza lekką kolką na drugim czy trzecim kółku. Już nie pamiętam kiedy dokładnie to było, bo szybko puściło. Podczas biegu Kasia mówiła mi, że wyglądam dobrze i że jest super. Wypadało jej wierzyć, więc byłem w całkiem dobrym nastroju. Wiedziałem, że zrobię życiówkę i że na 4:30 nie mam szans. Po prostu biegłem swoim równym tempem i już się cieszyłem na myśl o jutrzejszym dniu. Tak, tak – podczas swojego docelowego startu w sezonie, myślałem o starcie Kasi na dystansie sprinterskim – taka ciekawostka.


SUS40 5694_2014


Czas biegu: 1:26:05

 

CZAS NA MECIE: 4:33:47, 11 miejsce OPEN


Wbiegając na ostatnią prostą, byłem przekonany, że będzie czas w okolicach 4:36. Nieźle się zdziwiłem gdy zobaczyłem na zegarze 4:33 z hakiem. Ale super! Byłem wykończony i zadowolony. Zrobiłem kawał dobrej roboty. Czułem spełnienie, mimo iż celu nie osiągnąłem. Taki jest sport, nie zawsze się wygrywa. Tym razem przegrałem. Jest co poprawiać i jest o co walczyć podczas kolejnych zawodów. Następny start na ½ IM planuję w Gdyni. Zrobię wszystko co w mojej mocy aby to właśnie w Trójmieście pękła granica 4:30. Najważniejsze, że nie brakuje mi motywacji do walki!


zdjecie


zdjecie 3


Kilka chwil po minięciu linii mety i ucałowaniu żony, podszedł do mnie sam Paweł Januszewski i poprosił o rozmowę przed kamerą. Wywiad ze mną? Dobre!!! Oglądajcie program „Atleci’ w niedzielę o 13:30 na Polsat Sport. Mam nadzieję, że coś tam ze mną puszczą i będę miał pamiątkę na całe życie, którą kiedyś pokażę swoim dzieciom i wnukom!


SUS40 5942_2014


Jak zwykle triathlon w Suszu wypadł wspaniale. Zaangażowanie organizatorów i  wolontariuszy, tri atmosfera w mieście, doping mieszkańców Bronowa oraz wokół jeziora. To wszystko sprawia, że chce się tam wracać. Susz jest stolicą polskiego triathlonu i ciężko będzie komukolwiek to zmienić. Tam po prostu każdy żyje tym sportem! Chciałbym bardzo serdecznie podziękować wszystkim organizatorom imprezy, mieszkańcom i władzom miasta Susz oraz sponsorom. Tworzycie niesamowite zawody, zawody z duszą!


Ps. Na drugi dzień Kasia szczęśliwie i ze wspaniałym wynikiem ukończyła swoje zawody i zajęła 3 miejsce w kategorii wiekowej – moja krew! Może sama napisze kilka słów o swoim debiucie? Nie będę zabierał jej tej przyjemności.


Ps2. Państwo, u których mieszkaliśmy okazali się wspaniałymi ludźmi. Chciałbym ich serdecznie pozdrowić i podziękować za wszystko. Za rok do Was wrócimy!


Ps3. Miło znowu coś napisać na AT!!!

Powiązane Artykuły

9 KOMENTARZE

  1. Wróciłem do żywych 🙂 znaczy z urlopu z Chorwacji i nadrabiam zaległości na AT. Mateusz, świetna relacja i cieszę się, że można po długiej przerwie przeczytać Twoją relację na AT. Świetne zawody. Słyszałem, że warunki były naprawdę ekstremalne. Gratulacje i pozdrowienia!

  2. Podziwiam za wyniki i za pewności siebie! Postanowienie = 100% realizacji. Zazdroszczę bardzo 🙂 I bede się uczyć, od najlepszych 😀

  3. Good stuff! Zmiana koła zabiera nie tylko czas ale i siły, więc 4:30 byłoby połamane na stówkę. Do zobaczenia w Gdyni, liczę na to, że też w okolicach 4:30:)

  4. Gratulacje Mateusz! Mlodosc ma swoje prawa… szalej szalej goń goń;)))

  5. Mateusz, te rozmowy triathlonowe sa bezcenne:)) Jak zawsze milo bylo z Toba porozmawiac. A Kasia jest jednako urocza i waleczna!!! Fajnie bylo ogladac jak cieszy sie z podium!:))

  6. Mateusz. Ty dziku. 4:33 to mój drugi czas w drugim starcie w Suszu. A teraz przecież trasa znacznie trudniejsza. zawistowałeś 4:39 – bardzo wysoko. Mój pierwszy start to 4:44 (też Susz – kiedyś był tylko Susz 😉 Tak więc idziesz jak burza. 4:30 pęknie w tym roku z łatwością… Czego serdecznie życzę. I tego, żebyś już po Gdyni paradował w koszulce 😉 W końcu dziadków ktoś musi gonić

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,744ObserwującyObserwuj
16,300SubskrybującySubskrybuj

Polecane