Trenuj tam gdzie jesteś, kiedy tylko możesz. Pływalnia i rower są niedostępne? Pozostaje bieganie – najprostszy sposób na trening poza domem… w znaczeniu poza miejscem zamieszkania. W trakcie wyjazdu (pomijając wakacje) najczęściej jedyny możliwy. Wyjeżdżając do jakiegoś szczególnego miejsca można dodatkowo się zmotywować stawiając sobie nowy ambitny cel. Jeśli akurat wyjazd to uczestnictwo w kongresie naukowym, w trakcie którego główne sesje wykładowe odbywają się w godzinach od 9 do 18, to pozostaje trening rano…zaraz po wschodzie słońca. W Polsce nigdy dotąd nie biegałem rano przed pracą (na marginesie, 3 m-ce temu nie biegałem w ogóle). Zdarzało mi się rano pływać, ale biegać jeszcze nie. Przygotowanie psychofizyczne do biegu, jak przed zawodami triatlonowymi (przynajmniej tak mi się wydaje) – dzień wcześniej kilkanaście godzin w podróży, zmiana strefy czasowej, sen bardzo krótki z pobudką o 4:15 i „doleżeniem” do 6:15. Trema. Czy nie będę wyglądał jakoś dziwnie wymykając się z hotelu o godzinie 6:40 w krótkich spodenkach, w listopadzie, w takim dużym mieście, w samym jego centrum? Wszak to chyba normalne nie jest, żeby z własnej nieprzymuszonej woli ruszać w miasto, kiedy większość jeszcze śpi lub co najwyżej otwiera jedno oko z myślą o śniadaniu. Pierwsza niespodzianka! Razem ze mną wychodzi jeszcze jeden gość hotelowy. Jest nas co najmniej dwóch… „nienormalnych”. Pewnym krokiem rusza przed siebie, więc nie myśląc dużo ruszam kilkanaście metrów za nim. Nie znam miasta, a mój plan jest bardzo prosty – pobiec w kierunku Białego Domu i potem zdecydować co dalej. Skoro jednak trafił mi się „przewodnik”, wykorzystam to. Biegniemy 16 St. NW i po ok. 400 m jesteśmy na początku skweru Lafayette’a, za którym mieści się Biały Dom. Nie jestem pewny, czy mogę biec dalej prosto w jego kierunku. Teraz przydaje się pomoc przewodnika – biegnąc za nim obiegam zarys skweru w prawo, zakręcam w lewo i kieruje się w dół ulicą 17 St. NW. Mijam wysokość, na której mieści się Biały Dom, First Division Monument i biegnę dalej w dół, wzdłuż parku, czyli „waszyngtońskich błoni” (o powierzchni niejednego boiska piłkarskiego), w tej części noszących nazwę President’s Park i The Ellipse. Na tym etapie przeżywam kolejne miłe rozczarowanie. Biegaczy jest więcej niż nas dwóch. Jak na tak wczesną porę, w niedzielę 11 listopada, nawet bardzo dużo. Mijam nawet mamę biegnącą za usportowionym wózkiem, w którym śpi jej mała pociecha. Warto także wspomnieć, że rolą parku w Waszyngtonie nie jest bynajmniej lśnienie nie deptaną trawą tylko umożliwienie mieszkańcom aktywnego spędzania czasu – w ciągu dnia na całej powierzchni parku, w niedalekiej odległości od Białego Domu, w kilku dużych grupach młodzież na zaaranżowanych na szybko boiskach gra w baseball, futball amerykański i soccer czyli naszą poczciwą piłkę nożną (bramki oczywiście przynoszą ze sobą). We wszystkich wymienionych dyscyplinach panuje pełne równouprawnienie – grają kobiety i mężczyźni.
{gallery}stajszczyk_waszyngton1{/gallery}
Tak kontynuuje swój Bieg Niepodległości w Waszyngtonie, tysiące kilometrów od Polski. Ale Polskę mam na wyciągnięcie ręki…na początku skweru Lafayette’a, w jego północno-wschodnim narożniku, stoi pomnik Tadeusza Kościuszki autorstwa Antoniego Popiela, odsłonięty w 1910 r. przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Wiliama Tafta (w następnym dniu przy pomniku grupa amerykańskiej młodzieży będzie uczyła się historii). Dzień 11 listopada w Stanach Zjednoczonych to Dzień Weteranów (Veterans Day). W tym dniu Amerykanie składają hołd kombatantom amerykańskich sił zbrojnych walczących od czasów I Wojny Światowej do czasów współczesnych – łącznie jest ich w USA 22 mln (1,5 mln stanowią kobiety). Z tej okazji w Waszyngtonie odbywa się także Bieg Weteranów. Pogoda do biegania wymarzona (ciekawe co na to Ci, którzy jeszcze śpią) – ok. 10 st. C (wyjątkowo o tej porze roku; jeszcze tylko następny dzień będzie taki, kolejne to już duże ochłodzenie). Czy mam plan, ile przebiec? Na pewno 10 km, czyli tyle, ile od kilku tygodni biegam pomijając jeden trening 15-kilometrowy. Ten bieg różni się od wcześniejszych tym, że po raz pierwszy biegnę z pulsometrem. W końcu będę wiedział na jakim tętnie biegnę w swoim tempie ok. 10 km/godzinę. Biegnę po chodniku, który jest bardzo szeroki z dwoma poboczami z asfaltu, z których korzystam. Im dalej w kierunku Potomac River, czyli końca południowego parku, tym biegaczy jest coraz więcej. Nie tylko ich – po trawie, po nielicznych drzewach i w koszach przy chodniku buszują wiewiórki. Jest ich tyle, ile u nas ptaków, a jestem w samym centrum stolicy USA kilkaset metrów od Białego Domu. Wiewiórki jako jedyne nie podlegają czujnej obserwacji policji, która patroluje teren na rowerach (!) i pełni służbę w zaparkowanych przy drodze radiowozach. Mniej więcej wiem już jak dalej biec. Pierwszy cel – obiec cały park dookoła. Potem postanowię co dalej. Południowy koniec parku z Washington Monument w roli głównej – przebiegnięcie tego krótszego boku wiąże się z biegiem lekko pod górkę. Generalnie cała trasa jest płaska. Sam Washington Monument to dobry punkt orientacyjny dla przemierzających miasto na własnych nogach (Pomnik Waszyngtona to biały obelisk zbudowany z marmuru, piaskowca i granitu upamiętniający prezydenturę George’a Washingtona, jego wysokość to 169,2 metrów, czyli 555 stóp, waży około 80 tysięcy ton! Jestem już na przeciwległej długiej prostej, czyli 15 St. NW, od czasu do czasu robiąc wymuszone przerwy na marsz z powodu czerwonego światła na przejściu (zielone żeby nie było zbyt łatwo jest białe).
{gallery}stajszczyk_waszyngton2{/gallery}
Czasami, przykładem miejscowych biegaczy, nie zatrzymuje się na czerwonym świetle, bo drogi o tej porze w taki dzień są puste. Po dobiegnięciu do części północnej parku, minięciu pomniku Tadeusza Kościuszki, robię kolejne okrążenie. Mijając ponownie Washington Monument nie wiedzieć czemu, chwila zagapienia, zamyślenia, biegnę drogą lekko odchodzącą od parku i kieruje się po czasie w bok zamiast wzdłuż parku. Po dłuższym czasie orientuje się, że na pewno nie biegłem wcześniej tą drogą. Biegnę wzdłuż innego kompleksu parkowego, jak się później okazuje National Mall, prowadzącego wprost do United States Capitol (formalnie National Mall rozciąga się na wschód od Pomnika Waszyngtona do Kapitolu ale powszechnie nazwą obejmuje się tereny na północ od pomnika do skweru Lafayette’a oraz na zachód czyli West Potomac Park). Dobiegając do niego orientuje się, że chyba pobłądziłem i zmuszony jestem zapytać o drogę siedzącą w radiowozie policjantkę. Co prawda mam w zegarku funkcję powrotu do miejsca startu ale po pierwsze nigdy z niej nie korzystałem, a po drugie powrót po tej samej trasie może być zbyt długi, a ilość km w nogach i tak już nie jest mała. Otrzymuje wskazówkę powrotu w okolice Białego Domu. Oznaczenie ulic w Waszyngtonie (ale nie tylko) poprzez nadanie im kolejnych numerów, a przecinającym je prostopadle kolejnych liter alfabetu, jest rewelacyjne. Znając adres nie sposób nie trafić na miejsce nawet bez mapy. Po przebiegnięciu nadprogramowych km łączny dystans to 15 km. Czas 1:27:39; tempo 5:51 min/km; śr tętno 155/min (81% maks); maks tętno 164/min (85% maks). Niestety tętno maksymalne wyznaczone na razie na podstawie wzorów – 3 różnych – zakres od 183 do 199 więc przyjąłem średnią 192 (czy to jest możliwe?). Wracając na chwilę do polskich akcentów w Waszyngtonie to pewną niespodzianką jest pozycja w menu jednego z typowo amerykańskich barów/restauracji w dzielnicy Georgetown – house smoked kielbasa… i kelner polecający właśnie ten produkt jako swój ulubiony, a nie amerykańskiego hamburgera nie wiedząc jeszcze wtedy, że ma do czynienia z gośćmi z Polski. W Georgetown biegacze także stanowią naturalny element pejzażu, a zamiast muzyki ze słuchawek towarzyszy im muzyka na żywo.
{gallery}stajszczyk_waszyngton3{/gallery}
I co? Tak mam zakończyć przygodę biegową w Waszyngtonie? A co z ambitnym celem? Przecież 15 km już raz przebiegłem więc to żaden rekord. Marzy mi się przebiegnięcie półmaratonu. Kiedy? Najlepiej za 2 dni – zregeneruje się odpowiednio. To wypada we wtorek. Wtorek? Przecież ma być załamanie pogody – deszcz i 2 st. C rano. To może jutro? Jutro?! Dzień po przebiegnięciu 15 km mam przebiec 21,1 km? Zobaczymy, czy się zregeneruje i jak się wyśpię. No to poszalałem – tym razem budzę się o 4:45. Na bieganie jeszcze za ciemno. Próba nawiązanie kontaktu z rodziną przez Skype pomyślna – przecież u nas już 10:45. O 6:30 już wdziewam na siebie świeże ubranie, GPS na rękę, czujnik tętna na klatkę piersiową i w drogę. Nogi trochę bolały po przebudzeniu, ale po chwili biegu jest już OK. Generalnie zauważyłem, że połączenie biegania rano z późniejszymi wieloma godzinami w ruchu sprzyja szybkiej regeneracji. Podobnie było we wrześniu w Krakowie, gdzie również dwa dni porannego biegania z późniejszą całodzienną aktywnością nie pozostawiły na mięśniach najmniejszego śladu. Zaczynam podobnie – 16 St. NW w kierunku Białego Domu, w prawo, w lewo i w dół ulicą 17 St. NW. Pomimo tego, że jest to poniedziałek ilość biegaczy nie jest dużo mniejsza niż dzień wcześniej. W kolejnych dniach zupełnie mnie już nie dziwi widok biegaczy na chodnikach pośród chodzących w garniturach ludzi spieszących rano do pracy. Na wysokości Washington Monument nie obiegam jednak parku w lewo tylko skręcam w przeciwną stronę – przebiegam przez ulicę i jestem w West Potomac Park, na którego końcu znajduje się Lincoln Memorial. Miejsce znane z wielu filmów i relacji telewizyjnych, szczególnie poruszających tematykę wojny w Wietnamie lub Korei, których ofiary m.in. mają w obrębie parku swoje pomniki. Miejsce znane jest również dzięki jednemu z najsłynniejszych biegaczy świata… Forrestowi Gumpowi
Pośrodku kompleksu znajduje się bardzo płytki zbiornik wodny, w którym odbija się Lincoln Memorial z jednej strony i Washington Monument z drugiej. Nazwa tego zbiornika to Reflecting Pool, co w tłumaczeniu oznacza basen lustrzany. Efekt odbicia sąsiadujących budowli jest możliwy dzięki dużej powierzchni (31518 m2) oraz budowie zbiornika uniemożliwiającej powstawanie fal na powierzchni wody. W tym celu baseny lustrzane są głębsze przy brzegach i płytsze na środku. Wokół niego prowadzi asfaltowa ścieżka, po której w towarzystwie innych biegaczy zaliczam kolejne pętle – łącznie 4, biegnąc nad samym brzegiem i 2 kolejne po większym prostokącie. Na liczniku jest już 10 km, atmosferę wschodu słońca w tym miejscu wchłonąłem już całą (w towarzystwie kamer miejscowej telewizji i fotografów oczekujących na dobre zdjęcie) więc czas ruszyć w dalszą drogę.
{gallery}stajszczyk_waszyngton4{/gallery}
Plan – obiegam Washington Monument i tym razem już świadomie kieruje się w stronę United States Capitol. Po drodze mijam jeden z budynków Smithsonian Institiusion (www.si.edu), czyli największego na świecie instytutu stanowiącego kompleks muzeów oraz ośrodków edukacyjnych i naukowych. No tak! A co z żywieniem? A co z piciem? Wybiegając na 10 km nawadniam się odpowiednio przed biegiem i zaraz po nim i jest w porządku. W trakcie biegu nie odczuwam negatywnych skutków odwodnienia. Generalnie w trakcie takiego biegu w taką pogodę jak teraz tracę ok. 1,0-1,5 wody. Tolerancja biegu na 15 km dzień wcześniej bez uzupełniania płynów w jego trakcie była również dobra, choć biegnąc ten dystans w Polsce w temp. ok. 25 st. C w słońcu miałem ze sobą butelkę wody. Ale teraz mam zamiar przebiec półmaraton – czy mam ze sobą jakiś napój? O zgrozo… nie mam. W kieszeni partia szybko przyswajalnych słodyczy i parę cukierków z kofeiną. No to co? Mam się poddać? Oczywiście nie – spróbuje, sprawdzę swój organizm w ekstremalnych jak na mnie warunkach. Jak będzie bardzo źle to oczywiście przestanę biec i wolnym krokiem wrócę do hotelu. Czy aby na pewno? Na pewno – przecież jestem odpowiedzialny. Nawracając przed Kapitolem i zmierzając w powrotną drogę wzdłuż National Mall zaczynam odczuwać zmęczenie. Wcześniej jeszcze obiegając basen lustrzany zjadam trochę słodyczy oraz jednego cukierka z kofeiną. Teraz kiedy zbliżam się do 13 km zaczynam odczuwać pragnienie. Choć do końca nie wiem, czy to jest pragnienie, ale na pewno tracę świeżość i czuje narastające zmęczenie. Lecz nie jest to zmęczenie mięśni. Jest inne. Takie powolne, ogólne wyczerpanie. Jednak napiłbym się czegoś. Zamiast tego zjadam kolejną porcję paliwa, po której jeszcze bardziej chce mi się pić. Dobiegam z powrotem do Pomnika Waszyngtona i kieruję się na północ 15 St. NW. Po mniejszym kole obiegam część parku z pomnikiem pośrodku i ponownie ulicą 15. biegnę do góry w kierunku miejsca startu czyli skweru Lafayette’a. Mijam pomnik Kościuszki, przy którym, jak wspomniałem, tego dnia gromadzą się uczniowie amerykańskiej szkoły. Dobiegam do 16 St. NW i kieruję się w stronę hotelu. GPS pokazuje 18 km, a do hotelu niecałe 500 metrów. Co robić? Czuję się co raz bardziej wyczerpany, rekord już padł choć nie taki jaki sobie wymarzyłem. Dobiegam do hotelu. Zrobię jeszcze parę rundek ulicami wokół… może się „doczołgam” chociaż do 20 km. Biegnąc chodnikiem wśród tłumów rozpoczynających kolejny tydzień pracy musiałem wyglądać co najmniej „interesująco”. Na twarzy malowało się uczucie zobojętnienia. Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów i jest – 20 km. Więcej nie dam rady. Wystarczy. Czas 2:06:41; tempo 6,20 min/km; śr tętno 146/min (76% maks); maks tętno 156/min (81% maks).
{gallery}stajszczyk_waszyngton5{/gallery}
Po wejściu do hotelu swoje kroki kieruję do restauracji, gdzie na szczęście spotykam „swoich”. Ich miny na mój widok mówią wszystko – lustro nie jest mi potrzebne. Nie wyglądam dobrze. Pada pytanie, gdzie jest radość, która towarzyszyła mi poprzedniego poranka po przebiegnięciu 15 km. Nie ma… jest wyczerpanie. Porywam ze stołu szklankę soku pomarańczowego, która chyba ratuje mnie przed upadkiem. Winda. Pokój. Izotonik. Po półgodzinie siedzę na śniadaniu, wlewam w siebie kolejne porcje płynów, jem płatki z mlekiem, omlet… jest mi nadal słabo i chyba trochę niedobrze. Na twarzy to, co w głowie… zobojętnienie. Beznamiętnie omiatam wzrokiem otoczenie. Po raz pierwszy doświadczam takiego uczucia po wysiłku. Przypominam sobie twarz Łukasza z Kalmar, z trasy maratonu. Moja twarz wyglądała podobnie. Chyba wiem, co wtedy czuł. Chyba, bo czym jest moje wyczerpanie w porównaniu do tego na ostatnich kilometrach Ironmana. Radość życia odzyskuje po ok. 2 godzinach. Wiem już jedno – powyżej 15 km obowiązkowo należy uzupełniać płyny w trakcie biegu. No to odkryłem Amerykę.
100% zgody Artur. Trenujemy, co więcej trenujemy z głową. Nie podpalamy się, słuchamy mądrzejszych i bardziej doświadczonych od siebie;) Na moim przykładzie widać, że „trening” na wyczucie bez pulsometru dla początkującego amatora nie jest optymalny.
Warto sie uczyc nie na swoich bledach:) Banal, ale jakims dziwnym trafem amatorzy zaczynajacy swoja przygode ze sportami wytrzymalosciowymi „afektuja” sie szybkoscia, czasem biegu, czasami odlegloscia. Prosze spojrzec na blogi: pelno wskazan na czas, predkosc biegu i wyznania: czulem sie lekko i swietnie… Z treningiem nie ma to za wspolnego. Na konferencji wspominalem o znajomym, ktory zaczal biegac ok. 5min/km, 4-6km. Czul sie swietnie. Pomiar pulsu: ponad 200!!!! Pare takich biegow i juz …po nim. Pomiar jest wazna sprawa. Nikt nie mowi, ze roznica w progach 3-5 uderzen ma znaczenie. Chodzi o orientacje czy trenujemy baze, czy zajmujemy sie ksztaltowaniem szybkosci, czy tez robimy trening bedacy symulacja zawodow itd.
Redaktor Naczelny Runnersa, Marek Dudzinski rozmawiajac ze mna powiedzial bardzo wazne zdanie. Pytanie do zaczynajacego przygode z bieganiem: chcesz biegac czy trenowac?!? Uwazam, ze to bardzo istotne pytanie. Trenujmy:)
Dopiero teraz na spokojnie przeczytałem ze szczegółami. Fajny opis.
A co do tego uczucia całkowitego wypompowania to trzeba się przyzwyczaić. Czasem jest tak, że „normalność” wraca dopiero na drugi dzień.
Nareszcie dyskusja:-) Tak jak pisałem swoje HRmax na razie znam orientacyjnie; co ciekawe sam wyznaczyłem go na podstawie 3 wzorów i wyciągnąłem średnią 192 a ostatnio trafiłem na jakąś stronkę z algorytmem dodatkowo uwzględniającym masę ciała i wyszło 191; oczywiście jestem przed badaniami wydolnościowymi, na które się wybieram w grudniu. Rzeczywiście ostatnie dwa biegi 10 km z tętnem 125-135 kończyłem z wrażeniem jakbym się poszedł przespacerować więc jest ok. W tym momencie rzeczywiście pulsometr służy mi bardziej jako narzędzie do nauki własnego organizmu. Z drugiej strony poprzednie biegi z tętnem 150-160 też mnie jakoś specjalnie nie wyczerpywały ale komfort w trakcie biegu był znacznie mniejszy i zdecydowanie nie były dla mnie w pełni „w tlenie”.
Będzie o tym 13 grudnia. Czego się nie robi dla nauki. Uszczuplając budżet rodzinny poświęciłem się i przeprowadziłem na sobie badania wydolnościowe. Mam również jeszcze jedne, porównawcze, zawodnika dużo mocniejszego. Nie będzie nazbyt zaawansowanie, ale będzie o krzywej mleczanowej, HRmax, AT, LT i pułapie tlenowym. Tylko na razie zastanawiam się, jak to napisać, żeby było zrozumiałe.
Niestety ponownie się nie zgodzę 🙂
Bardzo fetyszyzujemy pulsometry, progi itp.
Oczywiście nie mówię, że to nieprzydatne, ale amatorzy – mam nadzieję, że nikt nie poczuje się urażony – jak my, nie powinni traktować wskazań pulsomteru jak wyroczni. Ostatnio często widzę, czy słyszę rozmowy, jak to ktoś tam jechał albo biegł w którejś strefie i aby tylko nie przekroczyć tętna 5 uderzeń poniżej progu.
Tym bardziej zastanawiające, że 95% tak trenujących nie ma pojęcia, gdzie te progi się znajdują.
@zdroof – jak widzę sam również nie wiesz, gdzie jest Twoje HRmax, jak i LT i AT. Więc bieganie na pulsometr raczej nie przyniesie korzyści. I zdalnie nikt nie jest w stanie tego wyznaczyć, nawet stosując wymyślne matematyczne formuły. Faktycznie – pulsometru nie wyrzucaj, ale traktuj jego wskazania jako kontrolne. Jeżeli kończysz trening i po 5 minutach masz wrażenie, jakbyś nic nie robił i możesz wyjść na kolejny – to znak że strefa treningu była dobra.
Ja swój próg LT wyznaczyłem „organoleptycznie” na zasadzie samopoczucia w długich biegach. Wyszło mi na oko 144. Badanie wydolnościowe pokazało 140 przy HR max 159, podczas gdy wyznaczone bezpomiarowo HRmax wyszło mi 158. A i tak jednego dnia jestem w stanie biec lekko przy tętnie 148, drugiego mam kłopoty przy 135. Biegam większość treningów z pulsometrem, ale traktuję jego wskazania trochę jak GPS w samochodzie. To nie pulsometr biegnie, tylko ja. I często się ze sobą nie zgadzamy :). W pełni zgodni jesteśmy wtedy, kiedy cyferki zaczynają przekraczać 152. Wtedy już bacznie zwracam uwagę, co mi ten mały telewizorek mówi. No ale – jak słusznie zauważył Artur – to nie ten okres treningu.
Myślę, że na moim „poziomie” pomiar pulsu się przydaje, teraz staram się pilnować ok. 130/min i jest ok; jak biegałem z tętnem 150/min to też źle nie było ale takiego komfortu biegu jak przy 130/min nie czułem; a propos właściwego oznaczenia stref tętna – temat wydaje się być z pozoru prosty ale może warto by było napisać tekst na ten temat na AT – Artur? Darek? Ew. może Łukasz poprosi trenerów AT o taki tekst?
Nie zgodze sie. Pulsometr zawsze sie przydaje. Szczegolnie dla niedoswiadczonych. Faktycznie w zimie wskazania pulsu ida troche w gore. Ale jeszcze nie bylo zimno i dalej uwazam,ze Marcin biega za szybko. Wlasnie na tym polega cala „zabawa”, ze trzeba zaczynac powoli, a nie rzucac sie na gleboka wode biegowa. Wazne jest wlasciwe oznaczanie stref tetna. Sa rozne zalecenia. Mysle, ze dla Ciebie Marcin strefa I ma wyzsze wartosci:)Nie wyrzucaj pulsometru. Wyrzucisz go jak bedziesz bardzo duzo biegal. A i tak sie przyda. Dla oceny treningow, ich jakosci, intensywnosci, samopoczucia itp.
IM w Zurichu z Lukaszem. Przygotowania pelna para:)
Marcin, szykuje sie, szykuj!:)
Wyrzuć w diabły opaskę od tętna. Zimą nie jest potrzebna.
I zamiast sugerować się tętnem po prostu biegnij tak, abyś w miarę swobodnie rozmawiał i oddychał. Niezależnie od wskazań, czy predyspozycji dnia daje to gwarancję treningu tlenowego. To zawsze działa. A pulsometr przydaje się na cięższe treningi.
Gratuluje odważnej decyzji! Jak się domyślam start w IM razem z Łukaszem.
W 2014 dołączę do Was;-)
A propos biegu to ostatni był w strefie 2 (ok. 2,5-2,7) i było ok tzn. pełen komfort ale… w 1 strefie nie jestem w stanie biegnąć, 96-115/min (50-60%) mam przy szybkim marszu – czy nadal zdecydowanie za szybko czy już może być?:)
Marcin, u mnie klamki zapadly znacznie wczesniej. Glowny start w 2013 to pelny IM w Zurichu, a jeszcze wczesniej polowka w tym kraju:) Gdynia ma byc milym uzupelnieniem:) Trenuj, trenuj! I jesli chcesz dotrwac do Gdyni to sie tak „nie podpalaj”:))
@Artur – widzę, że czujni przed komputerem dokonaliśmy już zgłoszenia zaraz po 16… klamka zapadła;-)))
HR max
Dzięki! zapominam o 3 strefie;-))) Biegam już wg wskazań tętna ale ostatnie 5 biegów po powrocie też było w 3 strefie (%maks). Jeszcze tylko napisz czy strefy treningu wg %maks czy wg %rezerwy?
Za wysoko i jeszcze raz za wysoko:)
Zdecydowanie:)Teraz biegaj w 1 strefie i jeszcze raz w 1 strefie z elementami w 2 strefie, z rytmami i przebiezkami. Zapomnij teraz o 3 strefie!!!!! Teraz jest okres budowania bazy tlenowej. I biegaj zgodnie ze wskazaniami tetna a nie licznika predkosci! Powodzenia:)
komentarz do poprzedniego wpisu – podając strefy tętna – strefy treningowe podałem wartości % rezerwy tętna a nie % maks – pytanie czy lepiej korzystać ze stref wyznaczanych na podstawie %maks czy %rezerwy tętna?
Zastanawiam się czy podana wartość średnia jest średnią ważoną ale chyba nie więc średnia całego biegu jest trochę zawyżana przez krótkie skoki. Ale pomijając to – jakie powinno być, żeby nie było „zdecydowanie” za wysokie?:) Strefa 2-3? Przy min 50 maks 192 strefa 2 to 135-149, a strefa 3 to 150-163. Przy treningu do dystansu dłuższego większość treningu powinna być w 2 i 3 strefie a z tego wynika, że biegam głównie w 3 i 4 czyli jednak trochę zwolnić?;-) Strefa 3 jest najlepsza dla poprawienia wydolności sercowo-naczyniowej – jakie proporcje 3 do 2? W strefie 2 więcej biegałem na początku jak spalałem tłuszcz(oczywiście cały czas z zastrzeżeniem, że maks na podstawie wzorów na razie). Moja obserwacja była podobna – za wysoko ale skłaniałem się raczej do „trochę” a nie „zdecydowanie” za wysoko… co tu teraz począć?;-)
Zdecydowanie za wysokie tetno… Ale miejsca treningu zazdroszcze:)